Artykuły

Mocny finał

A jednak silnym akordem skończy się obecny sezon teatralny, przebiegający dotąd raczej ospale i dość sza­ro. Z monotonnej całości zde­cydowanie wyłamywał się tyl­ko jeden Teatr Narodowy. No i na szczęście - na ostatek - z nowymi ciekawymi insceniza­cjami wystąpiły sceny konku­rencyjne, poprawiając tym sa­mym bilans mijającego właśnie sezonu.

Przede wszystkim więc "Fa­ust" według Goethego, w wolnym przekładzie Zenona M. Bordowicza, układ tekstu, scenografia i reżyseria - Józef Szaj­na. Warszawa czekała na ten spektakl niecierpliwie, bo ani Szajna nie wydawał się paso­wać do aktorskiego ensemblu Teatru Polskiego i sceny raczej tradycyjnej, ani Bronisław Pawlik nie kojarzył się nam jakoś z wizją romantycznego bohatera. Od razu też powiedz­my sobie, że spektakl jest rze­czywiście bardzo interesujący, ale równie kontrowersyjny i może mieć zarówno gorących zwolenników, jak i nieprzejed­nanych przeciwników.

Szajna w naszym teatrze, to od lat zjawisko zupełnie wy­jątkowe. Jako artysta plastyk przenosi swoje wizje świata na scenę i poprzez sugestywne obrazy przekazuje przy pomocy aktorów niepokoje współczes­nego człowieka i twórcy. Rów­nież jego "Faust" nie za wiele ma wspólnego z romantycznym dziełem Goethego, dużo więcej z naszymi problemami - i obsesjami. Każdy widz - w za­leżności od własnej wrażliwoś­ci plastycznej - może ten spek­takl mniej lub pełniej od­bierać. Być może znajdą się i tacy, którzy kształt wizualny proponowany przez Szajnę uz­nają za niedopuszczalny w stosunku do światowego, klasycznego arcydzieła, jakim jest ory­ginalny "Faust" Goethego. Na pewno jednak spektakl ten może liczyć również na ogromny aplauz, a sugestywne wizje artysty zachwycą niejednego wi­dza.

Można zaryzykować twierdze­nie, że podstawowa myśl dzie­ła została przecież w tym przedstawieniu zachowana. Fa­ust Szajny i Faust Goethego myślą bowiem o przedłużeniu życia ludzkiego i ponownej młodości. Nie zapominajmy jednak, że działają nie tylko w zgoła odmiennej scenerii, lecz przede wszystkim w zupeł­nie różnej rzeczywistości. A że Faust Szajny jest z drugiej po­łowy XX wieku, z epoki krematoryjnych pieców i kosmicz­nych pojazdów - nikt z wi­dzów nie będzie miał co do te­go wątpliwości. I właśnie o to głównie inscenizatorowi cho­dziło. O znalezienie klucza do ukazania odwiecznych proble­mów człowieka myślącego, ale człowieka doby dzisiejszej, współczesnej nam a nie auto­rowi.

Spektakl jest - jak powie­działam na wstępie - kontrowersyjny, bardzo interesujący i do historii teatru przejdzie na pewno. Do skarbnicy anegdot teatralnych przejdą również pe­rypetie wokół jego prasowej premiery. Pierwszą trzeba by­ło odwołać po pierwszym akcie, gdyż zacięła się kurtyna żelazna i w żaden sposób nie chciała się podnieść, by moż­na było spektakl kontynuować. (Jedyny tego typu wypadek od początku tej sceny, czyli od 1913 r.). Przeproszono zatem widownię i przełożono bilety na inny termin. Ale i ten drugi termin okazał się pechowy. Tym razem zrezygnowano co prawda z opuszczenia kurtyny żelaznej, za to już w połowie pierwszego aktu zapuszczono kurtynę zwykłą, jako że za­słabł wykonawca głównej roli. Po dłużej trwających wyraź­nych kłopotach z tekstem, na­gle z rozpaczliwym okrzykiem: "I co dalej?" - po prostu zszedł ze sceny. Po tej niespo­dziewanej przerwie, ratowany przez lekarzy, dokończył z po­wodzeniem swą arcytrudną ro­lę.

Ale przyznam się, odtąd już bałam się o niego, zwłaszcza gdy szybował na dużych wy­sokościach i ten lęk o Broni­sława Pawlika oraz jego kole­gów utrudniał mi odbiór filo­zoficznej dysputy scenicznej, jaką jest "Faust". Czy nie ma tych niepokojów dyrektor Au­gust Kowalczyk, grający w spektaklu rolę Mefista, organi­zującego tę niebezpieczną zabawę? Odpukajmy na wszelki wypadek, ale scenografia zagrażająca aktorowi, mimo róż­nych zabezpieczeń, zawsze w jakiś sposób musi budzić sprze­ciw. A już na pewno w spektaklu, w który od początku wdał się sam diabeł, jak to z miejsca określono w kuluarach Teatru Polskiego.

Trzecią główną rolę obok Fa­usta Bronisława Pawlika i Mefista Augusta Kowalczyka gra Jolanta Wołłejko-Czengery, ja­ko Małgorzata. I gra ją rów­nież bardzo interesująco i wyraziście, dzielnie partnerując swym starszym kolegom.

Tak więc spektakl Szajny za­brzmiał mocnym finalnym akordem. Wydarzenie to zbiegło się z przyznaniem Józefowi Szajnie tegorocznej lipcowej Nagrody Ministra Kultury i Sztuki i decyzją powierzenia mu od nowego sezonu warszawskiego Teatru Klasycznego. Decyzja ta wydaje się słuszna, aczkolwiek może wpłynąć na zmianę dotychczasowego cha­rakteru tej sceny. Gdzież jed­nak ma Szajna realizować swoje sceniczne wizje, jeśli nie właśnie w stolicy, wśród innych działających teatrów i zróżnicowanej widowni? Ale zupełnie inny problem, czy w ogóle osobowość tego artysty godzi się z obowiązkami dyrek­tora...

DUŻYM spektaklem zakoń­czył również sezon Teatr Współczesny, zapowiadają­cy jeszcze na koniec lipca wystawienie sztuki Eliota "Cocktail-party". Zatrzymajmy się jednak przy "Potędze ciemnoś­ci" (dotąd używany przez tea­try tytuł "Potęga ciemnoty" wydaje się bardziej słuszny) Lwa Tołstoja, w przekładzie Jerzego Pomianowskiego, w dekoracjach Ewy Starowieyskiej, w reżyserii Erwina Axera, z muzyką Zbigniewa Turskiego. Jest to spektakl typu aktorskiego ze świetnymi rolami znako­mitych artystów. Rewelacyjny jest - chciałoby się rzec jak zwykle - Henryk Borowski w roli szlachetnego ojca Akima (również tegoroczny lipcowy laureat I stopnia!), Halina Mikołajska jako jego chytra żona kierująca całą rozgrywającą się tragedią, Tadeusz Łomnicki, ich syn Nikita, wstrząsający zwła­szcza w finale, Teresa Lipowska w roli jego występnej ko­chanki a następnie żony, wresz­cie Stanisława Celińska jako jej pasierbica i następczyni w sercu Nikity - Akulina. Po nich idą role mniejsze, również ciekawie zarysowane i przej­mujące.

Jesteśmy świadkiem rozgry­wającej się na scenie tragedii, śledzimy jej przyczyny i prze­raża nas myśl, że i dziś w do­bie epokowych wynalazków i lotów kosmicznych zdarzają się wszędzie podobne relikty zaco­fania. Wystarczy czytać choć­by naszą kronikę sądową, z wstrząsającą zbrodnią rodziny Zakrzewskich z Rzepina. I wła­śnie ten zatrważająco niski po­ziom człowieczeństwa, świado­mości społecznej i kultury, do­prowadzający do tragedii, w sposób trafny przekazano za pomocą inscenizacji. Spektakl niewątpliwie zyskałby po dokonaniu pewnych skrótów przez reżysera, ale i tak jest on nie­zwykle sugestywny, gorąco więc wszystkich namawiam do obejrzenia go.

DLA odprężenia wreszcie po tylu makabrach - bo i Szajna nam silnych wra­żeń nie skąpi - wybierzmy się do Teatru Kameralnego na pre­mierę "Dziesiątego sprawiedli­wego" Jerzego Jurandota, w scenografii Ryszarda Winiar­skiego, z muzyką Tomasza Ochalskiego i w reżyserii Kry­styny Meissner. Komedię tę - opartą na biblijnej przypo­wieści o Sodomie i Gomorze, które od zagłady miało urato­wać choćby dziewięciu spra­wiedliwych - kończy optymi­styczny akcent, że i dziś więcej jest wśród nas ludzi poczciwie żyjących, tylko nie zawsze chcemy się tym chwalić. Wy­daje mi się, że zabawę polega­jącą na uwspółcześnianiu stare­go mitu psuła jednak żyjąca zgoła własnym życiem sceno­grafia.

Trzech sędziów mających de­cydować o losie miasta grają z dużym powodzeniem Mieczy­sław Pawlikowski, Józef Duriasz i Tadeusz Pluciński. Joasem - Huncwotem, który oka­że się w końcu najbardziej wartościowym obywatelem jest Wieńczysław Gliński. Można powiedzieć, że pięknie roze­brana Jolanta Bohdal ubiera do­datkowo ten spektakl.

A zatem kończymy sezon warszawski pogodnie i z nadziejami na przyszłość. Do zobaczenia po wakacjach, oby najpogodniejszych!

Teatr Polski - "Faust" wg W. A. Goethego.

Scena Kameralna Teatru Polskie­go - "Dziesiąty sprawiedliwy" Je­rzego Jurandota.

Teatr Współczesny - "Potęga ciemności" Lwa Tołstoja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji