Artykuły

Rodzinne potyczki w Teatrze TV

- To uniwersalna historyjka. Rodzina generalnie jest rybką canero. Co nie znaczy, że każda. Chciałem napisać zabawną rzecz o trudnej rodzinie, taką komedię arodzinną. Rozmowa z Juliuszem Machulskim. Reżyser opowiada Małgorzacie Piwowar o poniedziałkowej premierze swojej sztuki na telewizyjnej scenie.

Miał pan do czynienia z rybką canero?

- Nie, ale nie wszystko o czym się pisze trzeba przeżyć na własnej skórze, bo nieraz skutki mogłyby być opłakane - szczególnie gdyby kierować się tym w przypadku filmów wojennych albo kryminalnych. A w końcu "Rybka canero" to kryminał, tyle że rodzinny.

To jak pan znalazł rybkę canero?

- Wyczytałem w Internecie, że jest takie stworzenie. I że jest gorsze od piranii. Mała przezroczysta rybka żyjąca w Amazonii, która potrafi wejść przez różne otwory ludzkiego ciała i zahaczyć się tak, że jest usuwalna tylko operacyjnie. To może być bardzo nieprzyjemna sprawa. Trochę jak z rzepem czepiającym się psiego ogona. Ale rzep jest łatwiej odczepić. A z rybką canero to już przygoda na całe życie. Czasem zdarzają się osoby, od których chcielibyśmy się odczepić i się nie daje. I o tym jest sztuka. O rodzinie.

Czy to znaczy, że polska rodzina jest herbu canero?

- Dlaczego polska? To uniwersalna historyjka. Rodzina generalnie jest rybką canero. Co nie znaczy, że każda. Chciałem napisać zabawną rzecz o trudnej rodzinie, taką komedię arodzinną. O obronie swojego terytorium, kiedy bliscy za wiele go zabierają. Pokazać sytuację bliższą rzeczywistości niż ta z seriali i telenowel. Miałem dosyć słodkich wizerunków udanej rodziny, w której jedynym problemem jest konflikt dobrego z jeszcze lepszym. Żeby synek zamiast czwórki miał piątkę w szkole, a córka przestała malować paznokcie. W życiu jest jednak inaczej.

Rodzina, o której pan pisze tkwi mocno w polskich kontekstach - obyczajowych i politycznych. No i pana bohaterowie są okropnie powykrzywiani. Wyżył się pan na wszystkich.

- A ja myślę, że to jest optymistyczna sztuka, jak się na nią spojrzy z odpowiedniej perspektywy. Jeżeli zaś to, co napisałem okaże się obrazoburcze - tym lepiej. I tak wiemy, że takie postaci istnieją.

Którego z bohaterów darzy pan największą sympatią?

- Ignacego, głównego bohatera, który ma dosyć rodziny i postanawia coś z tym zrobić. Nie dziwię mu się. Jeżeli ktoś ma dużą potrzebę wolności i nieustająco bombardujące go problemy bliskich - nie ma czasu na własne życie. I wtedy wyjściem jest wziąć sprawy w swoje ręce.

Bawi się pan pisaniem?

- Wygoda polega na tym, że jestem autorem i reżyserem, czyli zmian - skreśleń i dopisków - mogę dokonywać jeszcze i na planie.

Dlaczego kazał pan mówić bohaterom tak bardzo kolokwialnym językiem?

- Mam predylekcję do dialogów filmowych. Być może przechodzi ten język z Internetu, sms-ów, skrótowości komunikowania się. W mojej opowieści jest wielu młodych ludzi, a oni w sposób oczywisty takim językiem się posługują. Natomiast starsi przez używanie slangowego języka starają się odmłodzić. A że slang jest wszechobecny, to znak czasu. Dziennikarze też się nim posługują. Nawet ci z programów informacyjnych nie mówią, że ktoś "przegrał" tylko, że "poległ", na przykład.

Czy stwierdzenie, że jest pan specjalistą od komedii rodzinnych poczytuje pan sobie za komplement?

- Nie czuję się takim autorem. Piszę o tym, na czym najlepiej się znam. Miałbym pisać o środowisku filmowym? Wielopokoleniowa rodzina to niewyczerpane źródło inspiracji, bo temat nas wszystkich dotyczy. Mamy setki doświadczeń, obserwacji i opowieści innych. A ja do tego mam dobrą pamięć do dziwnych sytuacji życiowych. Jak sobie je pozbieram i czasem z nich coś ułożę, to wychodzi, mam nadzieję, coś bardziej uniwersalnego niż tylko mała historyjka.

Będzie kolejna komedia rodzinna?

- Jeżeli telewizja zaproponuje mi jej napisanie - to tak. Poprzednie dwie, czyli "Next-ex" i "Matkę brata mojego syna" pisałem na scenę Teatru Powszechnego w Łodzi. Dopiero później zostały zrealizowane w Teatrze Telewizji." Z "Branczem" było odwrotnie. Napisałem go na zamówienie teatru w Łodzi, ale najpierw zrealizowałem w Teatrze Telewizji.

Myślał pan, żeby spotkać bohaterów tych komedii w kolejnej?

- Początkowo nad tym się zastanawiałem rozważając scenariusz filmu fabularnego. Doszedłem jednak do wniosku, że byłoby to o wiele za dużo jak na jedną opowieść. (...).

Pańska komedia otwiera nowy sezon Teatru Telewizji. Będzie lepszy?

- Mam taką nadzieję po deklaracjach złożonych przez nowego prezesa Janusza Daszczyńskiego w czasie spotkania otwierającego sezon. Jestem zbudowany, bo to człowiek telewizji, praktyk, który zna ją od wielu lat, od środka. Pracował w niej jako kamerzysta kiedy telewizja była jeszcze czarno-biała. To znaczy, że nikt go nie nabierze, wie, co jest ważne. A Teatr Telewizji to najlepsze, co w tej firmie przetrwało i on to bardzo dobrze rozumie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji