Artykuły

W klatce konsumpcji

"Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Katarzyna Kachel w Gazecie Krakowskiej.

Torebka od Prady, Armaniego, Versace, kostium od Chanel, nowy model samochodu. Świat drogich produktów i ich bezwzględnych sprzedawców. Świat, w którym najważniejsze jest sprawianie sobie przyjemności, w który uwikłaliśmy się sięgając po kapitalizm. Świat, z którego pewnie już nie uciekniemy, choć najlepszy jasnowidz nie przewidzi, jaki towar będzie za kilkanaście lat stanowił mroczny przedmiot pożądania. W takiej rzeczywistości żyjemy my i żyją bohaterowie książki "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" Philipa K. Dicka, przeniesionej na scenę Starego Teatru przez Jana Klatę. W taką rzeczywistość uwikłał się niechcący sam reżyser przedstawienia, zatrzaskując się w klatce konsumpcji, o której opowiada.

Jan Klata przybył do Krakowa na fali sławy, jaką zgotowali mu recenzenci wielbiący "nowy", bezkompromisowy i skandalizujący teatr. Po obejrzeniu grzecznego przedstawienia o skandalu raczej bym nie mówiła, ale dodałabym jeszcze jeden przymiotnik - teatr niezwykle atrakcyjny, atakujący widza taką ilością efektów, że trudno choć przez moment się nudzić. Poczynając od świetnej scenografii Justyny Łagowskiej, przez projekcje filmowe i laserowe, aż po dowcipne opracowanie muzyczne, składające się z miksowanych przebojów z lat 70. i 80. To one towarzyszą walce na śmierć i życie sprzedawców zminiaturyzowanych dóbr, które muszą odnieść na rynku sukces. Toczy je Barney Mayerson (Hubert Zduniak) ze swoją asystentką Roni Fugate (Katarzyna Warnke), toczy je ich szef Leo Bulero (Jan Peszek) z Palmerem Eldritchem (Wojciech Kalarus), a pokorna masa mieszkańców Marsa podporządkowuje się ich sztuczkom, potulnie konsumując kolejne odmiany narkotyków. Bo w tym świecie przypominającym łagier, w którym efekt cieplarniany nakazał skolonizować sąsiednie planety, tylko środki halucynogenne mogą choć na chwilę przynieść ukojenie. Zażywając narkotyk Can-D ludzie przenoszą się w świat Barbie i Kena, kiczowatych lalek, stanowiących symbol luksusu. To jedna z lepszych scen przedstawienia, w której blondcudo, czyli Małgorzata Gałkowska, prowadzi dialog ze swoim plastikowym jak ona mężczyzną (Juliusz Chrząstowski), mówiąc głosami ludzi śniących o głupawym stylu życia.

Zupełnie z innej bajki są znakomite sceny spotkań Leo Bulero z Palmerem Eldritchem, sprzedawcą wprowadzanego właśnie na rynek nowego narkotyku Chew-Z. Wciela się w niego mała dziewczynka w stroju komunijnym, co daje efekt tajemniczości rodem z "Miasteczka Twin Peaks". I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że przez trzy godziny pozostałam obojętna, że aktorzy, zajmując dość skutecznie moją uwagę, ani na chwilę nie poruszyli moich emocji, że pod dyskotekowym tańcem Jana Peszka nic się tak naprawdę nie kryje, a torebka od Prady, Versace czy Armaniego w środku jest pusta i stanowi tylko atrakcyjne opakowanie. Bo taki jest spektakl Jana Klaty, który świetnie się konsumuje. Bez poczucia zmarnowanego czasu, ale i bez przekonania, że przeżyło się coś ważnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji