Artykuły

Janek - lutuj!

"Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdy grający rolę Leo Bulero Jan Peszek, nie bacząc na potworne zagrożenie życia, gołymi rękami wyjął z własnych portek węża - nad widownią zawisł lepki szmer podziwu zmieszanego z troską. Zgromadzone w Narodowym Starym Teatrze społeczeństwo nadwiślańskie wyraźnie się podzieliło...

Niebywałe, jak Jan Klata potrafi poruszyć swój naród, dotykając teatrem przez siebie czynionym najbardziej zapalnych punktów na ciele narodu! Niebywałe, zachwycające, godne podziwu najwyższego, no bo kto by pomyślał, że bez dotknięcia trudnej współczesnej kwestii wiecznie czołgającego się gada - w Polsce ani rusz?

Nim artysta węża w kulisę precz odrzucił - mordercze zwarcie trwało dłuższą chwilę. Ci, co obstawiali, że w portkach kapłana Melpomeny zagościła Czarna Mamba - sinieli i dzwonili po surowicę. Wyznawcy zaskrońców ludzko-gadzi bój podziwiali bez nerwowości - najspokojniej pod słońcem chrupali fistaszki. Nieliczni wielbiciele pytonów koralowych zbili się w kupkę i mruczeli: "Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta, Boża Rodzicielko...". Ten samotny, co od dziecka gustuje w kobrach królewskich, raz jeszcze "Zniewolony umysł" Czesława Miłosza przemyślawszy, w milczeniu ukrył prawdziwe swe skłonności, dzielnie przyjął poetykę Ketmanu - i został księgowym grupy Czarnej Mamby. Prawdziwi humaniści zaś rozwinęli ogromny transparent z napisem: "Janek - lutuj!". No i tyle. W sobotni wieczór jakoś tak się sprawy miały w Starym.

Nie ma co kryć, w społecznie niesłychanie wyczulonych "Trzech stygmatach Palmera Eldritcha" wg Philipa K. Dicka - już siódmym społecznie niesłychanie wyczulonym przedstawieniu Klaty - niewątpliwie najintensywniej wyczulona społecznie jest właśnie bezkompromisowo poprowadzona scena walki Peszka z wężem. Nasz świeży Laokoon zwycięża, lecz pozostaje pytanie. Kto nań gada napuścił? Kto mu w portki wsunął być może śmiertelnie jadowitą oślizłość? Kto i po co? Nieczuły duch kapitalizmu? Żeby zniszczyć konkurencję? A fe!

Wręcz nieziemskie są talenty Klaty! Jak nikt potrafi on w ludność wstrzyknąć jedność. Jedność troski o sprawy społeczne, jedność w konieczności niesienia pomocy biednym i poniżonym, jedność chęci ulżenia potwornym cierpieniom ludzi, którzy - jakby to ujął Piotr Gruszczyński, recenzencki trybun Klaty - mają nieszczęście posiadać kuchnię nie dość, że na parterze, to wprawdzie nie ślepą, ale za to z widokiem na śmietnikowe kubły. Tak jest, jedność, bo owszem, wąż nas na widowni podzielił, ale później, już po bitwie, zjednoczyło nas wspomniane pytanie. Fundamentalna zagwozdka naszego polskiego życia. Kto i po co z wężem do Peszka wystartował?

Lekko kruchtą zalatująca, socjalizująca dobroduszność Klaty zjednoczyła nas tym intensywniej, że w bezpośredniej bliskości sceny z wężem - może przed, może po - Peszek wykonuje trzeci z pięciu wielkich tańców św. Wita, pląs zwieńczony numerem popisowym - mistrzowskim turlaniem się! Kto wie, może gdyby nie ów, że za Tadeuszem Słobodziankiem rzeknę, wybitny "turlajpeszek", sam wąż by nas tak nie porwał? Może. Ale winien też jestem wyjaśnienie po prostu ludzkie.

Otóż, człowiek się tego węża łapie, jak tonący brzytwy, łapie się i dumać o nim zaczyna po to, by się nie łapać któregoś z pozostałych stu równie lotnych gadżetów inscenizacyjnych. Od pierwszej minuty przywalony zwałami dojmująco bełkoczącej reżyserii gadżetowej - człowiek łapie się tylko węża, by nie oszaleć dokumentnie. Lepiej bowiem trochę zdurnieć na kanwie jednego gada, niż totalnie zdurnieć na kanwie stu "pereł" porównywalnych.

Nie wchodzić w bełkot! Oto prawdziwe sedno mego kontemplowania dwie godziny i dwadzieścia minut trwającej nieudolności Klaty. Nie dłubać, nie reanimować, nie prostować cudzych garbów. Nie pytać.

Co ma znaczyć grupa w waciakach? Po cholerę Peszek raz się turla, a raz kica? Czemu gwiazdy, wyświetlane nad mym łbem, naraz w stado gołębi się zmieniają? Co by się stało, gdyby grupa w waciakach bawiła się nie lalkami, lecz świnkami morskimi? Jak jedni aktorzy występują na żywo a inni w telewizji - to co z tego? Czemu pewna para łazi niczym bohaterowie filmu o dziwnych krokach?... A Anna Radwan-Gancarczyk - po diabła stąpa z rękami uniesionymi tak, jakby się wciąż jakimś wyimaginowanym oddziałom gestapo oddawała w niewolę?... I mógłbym tak ciągnąć jeszcze z miesiąc. Krótko więc. Dlaczego piernik? Dlaczego wiatrak? I co ma piernik do wiatraka?

Tak, lepiej nie pytać, lepiej zostać na poziomie węża. Lepiej zdurnieć tylko poniekąd. Sedno fantastyczno-naukowej prozy Dicka, której bohaterowie balansują między Ziemią a Marsem, to potworność życia w świecie, który jest coraz potężniejszą sztucznością ludzkich iluzji, a nie realnością, która skapnęła z palców Boga. Sednem fantastycznie monotonnej, doskonale wyzutej z jakichkolwiek zagadek, płaskiej opowiastki Klaty jest społecznie zaangażowana, z topornych gadżetów ulepiona plakatowość. To smutne, ale cóż począć? Taka moda.

Czemu w cenie są dzieła tych, którzy nie pojmują, że w sztuce nie ma: CO?, bez: JAK? Czemu trzeba słuchać opowieści "dukaczy", co opowiadają drzemiąc i kauczuk żując zarazem, zaś węża z gumy używają nie dlatego, że niezbędny, lecz dlatego, że przypomniał im się akurat wąż, a nie, dajmy na to, miś koala? Czemu? Bo tak! I już.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji