Zwyciestwo i śmierć poety
Teatr Studio - "Majakowski", scenariusz, reżyseria i scenografia - Józef Szajna, muzyka - Zygmunt Konieczny.
Po Witkacym, Dantem, Cervantesie sięgnął Józef Szajna po Majakowskiego. Wszystkie te jego romanse z literaturą łączy ekspresyjny, spęczniały od nadmiaru symboli dramatyzm pisarskiego tworzywa, co bywa dla Szajny podnietą bądź pretekstem. W przypadku Witkacego była to zresztą próba przełożenia jednego teatru na drugi, teraz przy Majakowskim sytuacja jest zbliżona, gdyż niemal połowę półtoragodzinnego widowiska stanowią wyimki z "Łaźni" (do utworu tego brał się już artysta za czasów swej dyrekcji nowohuckiej).
Tyle, że dla Szajny dramatyzm to nie zwodnicza płynność linii fabularnej, nie tradycyjne konflikty dramatis personae. Dramatyzm wedle Szajny to przede wszystkim motoryczność obrazu. Ruch we wszelkich swych postaciach. Ruch aktorskiego ciała, ruch fali wokalnej, ruch świateł i mobili scenograficznych. Ta feeria działań o zmiennej amplitudzie i nasileniu wykreśla rytm przedstawienia, on z kolei jest tu niemal ważniejszy od nominalnego sensu opowiadanych wydarzeń. W przypadku "Majakowskiego" ów sens prezentuje się zresztą w sposób dosyć oczywisty, równoległy do powszechnie znanych z biografii poety, którego tekstami posługuje się w tym przedstawieniu Szajna, traktując nb. tworzywo ze znaczną, jak na siebie, ceremonialnością, gdyż niemal nie sztukuje Majakowskiego Szajną, a wiersze i dialogi oryginalne zachowuje w większych całostkach (nie myślę tu, oczywista, o niemal zleksykalizowanych słowach-hasłach i dwuwierszach-sloganach).
Przedstawienie Szajny opowiada o zwycięstwie i klęsce Majakowskiego. Zwycięstwo to dramatyczny epos Października: Szajna rozgrywa je w fortissimo, w plakatowej skrótowości aktorskich sylwetek jakby przekopiowanych ze starych plakatów radzieckich. Operując sekwencjami "Łaźni" kreśli Szajna ten obraz z kabaretową jaskrawością. Tak śmiałą, że w pewnej chwili zdaje się ona przerażać samego inscenizatora, który zrzeka się swej roli na rzecz Majakowskiego i wokół sceny z "Łaźni" zakreśla ostentacyjny cudzysłów, każąc aktorowi, grającemu Poetę mówić tekstami autorskich didaskaliów z "Misterium Buffo". I zaraz potem z tego co ogólne, ucieka Szajna w tragiczny trakt spraw osobistych Majakowskiego: nasila się wątek Lili Brik. A potem samobójczy strzał i elegijne epitafium nad rozpostartą na ziemi płachtą nieruchomego ciała...
Jak zawsze w tych wielkich, "firmowych" inscenizacjach Szajny, co to je potem artysta obwozi po wszystkich jarmarkach teatralnych świata. od Sziraz po Nancy i Edynburg, główną siłą i atrakcją przedstawienia jest jego kształt plastyczny.
Niebieski horyzont tną piramidy z ażurowych krzeseł, poeta fruwa na pokracznej miotle-łopacie, w czerwone niebo wstępuje kościotrupi szkielet; aktorzy kryją się w pomarańczowo-czarnych kombinezonach, a wymiar niezwykłości nadają im symboliczne rekwizyty, pstrzące kostium - karabiny, kostury, łańcuchy. Wszystko to przaśne, zbrudzone, zmięte, pokraczne. Ton plastyki współbrzmi z gniewnym słowem poety, uskrzydla je też nastrojowa muzyka Zygmunta Koniecznego.
Zespół aktorski, jak to już u Szajny zazwyczaj bywa, pracuje ofiarnie ale bez okazji dla osobistej satysfakcji. Wyjątek uczynił reżyser dla Wiesława Drzewicza, który w roli Obcego (Naczdyrdupsa) mógł popisać się komediową soczystością gry, w błyskotliwych fragmentach "Łaźni" wręcz dominując całość obrazu. Partnerowała Drzewiczowi z perwersyjną nieco figlarnością Helena Norowicz jako Aktywistka. Aktywna aż po smakowity pół strip-tease!
Szkoda, że w ważnej roli Poety zawiódł Andrzej Siedlecki: krzykliwy i brutalizujący swą postać, grał jakby przeciw Majakowskiemu. Trudno zgadnąć, czy to wadliwie odczytana instrukcja reżysera, czy premierowa nadgorliwość aktora, chcącego zaznaczyć swą obecność w przedstawieniu? Obsadę dopełniali: Anna Milewska, Irena Jun, Stanisław Brudny, Józef Wieczorek i inni.