Artykuły

"Matka" a la Sartre

Gdyby ktoś świadomie kon­struował dramaturgię tegorocz­nych Warszawskich Spotkań Teatralnych, nie mógłby tego uczynić przemyślniej. Po intere­sującej uwerturze nastąpiło zawieszenie napięcia, które znowu zaczęło rosnąć w drugim tygod­niu Spotkań, by osiągnąć swą kulminację w finale. Stały się nią występy Starego Teatru z Krakowa.

Na pierwszy ogień poszła "Mat­ka", sztuka w dwóch aktach z epilogiem {#au#158}Witkacego{/#} w reżyserii Jerzego Jarockiego i scenografii Krystyny Zachwatowicz, z mu­zyką Stanisława Radwana. Przedstawienie jest znakomite. Jarocki zrozumiał do głębi sens "Matki", dał jej niezwykle lo­giczną, konsekwentną, zwartą i gęstą interpretację. Wszystko było w tym przedstawieniu jasne. Zarówno konflikt pomię­dzy matką i synem, ich wzajem­na miłość i nienawiść, komplek­sy i obsesje Leona, jego filozo­fia życiowa i oportunistyczna postawa. Programowe nierób­stwo, połączone z wielkim wysił­kiem intelektualnym, stosunki z Zosią, jego żoną, i Lucyną Beer, jego kochanką, wreszcie z całym otaczającym go światem.

Lecz największym odkryciem Jarockiego było nadanie całej sztuce i jej realizacji scenicznej jednolitego kształtu. Wydawało się zawsze, że pomiędzy drugim aktem i epilogiem istnieje w tej sztuce przegroda niepokonalna, że są to dwa odrębne utwory, luźno tylko ze sobą związane. Jarocki powiązał je tak natural­nie, że odtąd nie można będzie ich sobie wyobrazić oddzielnie. Jego wizja "Matki" jest nie­zwykle sugestywna i klarowna.

Pierwszy akt nawiązuje do poetyki ekspresjonizmu, przypo­minając, że twórczość Witkacego tkwiła w tym nurcie sztuki. W drugim akcie przeskakuje Jaroc­ki lekko i prawie niezauważal­nie do nadrealizmu, który obec­ny jest także w dziele Witka­cego.

Epilog rozwiązany jest w stylu pośrednim pomiędzy teatrem egzystencjalistycznym i teatrem absurdu. Dużo z "Drzwi zamk­niętych" {#au#940}Sartre{/#}, a i trochę cze­kania na beckettowskiego Godota. Ale Godot nie przyjdzie. Na scenę wchodzą wiec dziwne ro­boty bez twarzy, zdehumanizo­wane twory o zautomatyzowa­nych ruchach i zabijają Leona, czyli ostatniego inteligenta.

I o ten finał warto i należy się z Jarockim pospierać. Robotni­cy, występujący w sztuce Witkacego nie muszą być tak bezoso­bowi i odrażający, jak w tym przedstawieniu. Mogą nie tylko niszczyć i zabijać, lecz także usu­nąć Leona po to, by zaprowadzić ład i budować. To wszystko moż­na wypowiedzieć nawet bez słów w finale. Tego zaś zabrakło w przedstawieniu ,,Matki". Nie ma w nim także sceny, która jest u Witkacego, lecz została skreślona przez Jarockiego. Po naciśnięciu ukrytego guzika drzwi otwierają się. "Widać wiosenny pejzaż z górami, zalany słońcem". Przez te drzwi wszyscy wychodzą. U Jarockiego drzwi nie otwierają, się i nie ma wiosennego pejzażu, nie ma gór, ani słońca. Nie ma w ogóle żadnej perspektywy. Po­dobnie, jak znikła ironia Witka­cego. Wszystko jest tu ponure, tragiczne. Wydaje mi się, że ta­kie potraktowanie "Matki" jest przy całej swej konsekwencji i logice pewnym uproszczeniem tego utworu. Podkreślam jednak, że dyskusja może się rozpocząć dopiero po stwierdzaniu, że jest to przedstawienie wybitne i tak sugestywne, że nawet wątpliwo­ści budzą się dopiero po przemy­śleniu.

Ma też kilka świetnych kreacji aktorskich. Przede wszystkim Ewa Lassek w roli tytułowej i Marek Walczewski, jako jej syn Leon. Dalej Zofia Niwińska (Lu­cyna Beer) i Wiktor Sadecki (stary Plejtus). Ponadto Halina Wojtacha (Dorota). Danuta Maksymowicz (Zofia), Jerzy Trela, Kazimierz Kaczor i Roman Stan­kiewicz. Na uznanie zasługuje też wielofunkcyjna dekoracja, a przede wszystkim świetnie skom­ponowane kolorystycznie kostiu­my Krystyny Zachwatowicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji