Baby na tapecie
Obrzędowy spektakl w tradycyjnym teatrze, brak jasnych punktów w fabule sztuki to niektóre z tematów, które pojawiły się podczas pierwszej dyskusji nowego cyklu "Didaskalia". Twórcy spektaklu "Baby Pruskie" spotkali się w sobotni wieczór w teatrze Jaracza z publicznością. Pokaz specjalny sztuki połączono z pospektaklowym spotkaniem z autorką Alicją Bykowską-Salczyńską, reżyserem Szczepanem Szczykno i odtwórcami głównych ról. "Babimi didaskaliami" Teatr im. Stefana Jaracza otworzył nową formułę pokazów spektakli premierowych, skierowaną do ludzi sztuki i kultury oraz do miłośników teatru.
Choć dyskusja wymykała się spod kontroli moderatora Ewy Stockiej-Kalinowskiej i zbaczała na manowce, sama inicjatywa teatru na pewno jest cenna. Na spotkaniu dopisało przede wszystkim środowisko literackie.
- Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do prezentacji tego tekstu w tradycyjnym teatrze - mówił poeta Kazimierz Brakoniecki. - Teraz uważam, że dobrze się stało. Chociaż - według mnie - tego typu spektakl powinien odbyć się w stodole w Węgajtach...
Nie zabrakło żartów i wycieczek w stronę feminizmu, nadającego według niektórych widzów ton temu utworowi. Autorka sztuki rozwiała jednak wątpliwości.
- To sztuka przeciwko dzieleniu ludzi na kategorie: mężczyzna-kobieta i mówi po prostu o człowieku współczesnym i jego problemach - skomentowała Alicja Bykowska-Salczyńska. - Nie napisałam sztuki feministycznej ani antyfeministycznej, maskulinistycznej ani antymaskulinistycznej. To po prostu utwór o ludziach. Sztuka przywołała też wątki narodowościowe.
- Pochodzę z pokolenia, które Niemiec pisało z małej litery - mówiła Irena Telesz, jedna ze scenicznych bab. - Nietrudno było mi zagrać wilniankę, która nienawidzi swojego zięcia Szwaba. Myślę jednak, że czas skończyć z tą nienawiścią. Takie przesłanie wyraża ten spektakl.