Artykuły

Po piramidach został popiół

"Faraon" Bolesława Prusa w reż. Adama Nalepy w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Adam Nalepa swoimi spektaklami w Teatrze Wybrzeże towarzyszy nam od ośmiu już lat, od świetnej adaptacji "Blaszanego bębenka" Grassa w 2007 r. Każda z jego gdańskich premier była artystycznym sukcesem i lokalnym wydarzeniem. "Faraon" sukcesem już nie jest. Ale to studium znużenia czy wyczerpania pozostaje ważne i ciekawe w kontekście całej artystycznej drogi, jaką Nalepa przeszedł w Gdańsku.

Jeśli porównać "Faraona" do "Blaszanego bębenka", różnica jest uderzająca. Wobec Grassa Nalepa był swobodny, łobuzerski wręcz, natomiast w "Faraonie", którego Nalepa zaadaptował do spółki z Jakubem Roszkowskim, jest niezwykle powściągliwy. Na tle swobody, z jaką dzisiaj traktuje się w teatrze teksty literackie, praca Nalepy i Roszkowskiego wydaje się aż spętana powagą lekturowego pierwowzoru. Powodem było zapewne nie onieśmielenie, tylko wiara, że język i dialogi Prusa obronią się na scenie same, a politycznego wątku nie trzeba niczym doprawiać. Niby tak, ale na scenie kończy się to spektaklem mało zadziornym, statycznym.

Nalepa o obecności religii chce rozmawiać na głębszym poziomie

Nalepie jako reżyserowi na takim właśnie wrażeniu statyczności chyba zależało. Jego "Faraon" ma klimat medytacji. Widać to np. w tym, jak Nalepa powtarza, niczym w fudze, podobne sceny w różnych momentach spektaklu. Widać to w rytualnych, hieratycznych scenach na dworze faraona. Tylko że... owo wrażenie hieratyczności próbuje się osiągnąć dzięki monumentalnej scenografii Macieja Chojnackiego, zabudowującej scenę niby-żelaznymi ścianami, i to się jeszcze udaje. Dobrze udaje się to też dzięki niepokojącej muzyce Marcina Mirowskiego. Natomiast gdy Nalepa próbuje ten sam efekt osiągnąć dzięki ruchowi scenicznemu, otrzymuje niestety to, co Jerzy Kawalerowicz w swojej imitacji antycznego Rzymu w "Quo vadis". Kto pamięta tę chałupniczą imperialność, wie, o czym mowa.

Nalepa jest też wierny Prusowi w równoległym prowadzeniu miłosnych i politycznych wątków. Erotyka jest w tym spektaklu zastanawiająca. Stroje podobne do kostiumu Kamy (Katarzyna Kaźmierczak) zdarzało mi się widzieć, kiedy omijałem wystawy sex-shopów. Nikotris, matka Ramzesa (Anna Kociarz) ma nader głęboki dekolt na plecach sukni, a Sara (Agata Bykowska), kochanka Ramzesa, zdaje się być ucieleśnieniem męskich marzeń o uległej niewolnicy. Kobiece bohaterki są tu zbiorem męskich fantazmatów, a każda ze scen erotycznych to obrazki bezwzględnej męskiej dominacji. Czemu tak? Nie wiem, czy nie zostało to podpatrzone w inscenizacjach, w których po modzie na emancypacje mniejszości seksualnych przyszła moda na emancypację kobiecości. Byłoby to więc takim samym gotowym, podpatrzonym chwytem, jak ciurkający z jednej z niby-żelaznych ścian potoczek wody. Gdzieś się to już widziało... I dlatego wypada to nieprzekonująco.

Co innego intryga polityczna - ta potrafi wciągnąć. Dla Nalepy to ona jest tu najistotniejsza. Intryga, w której zderzają się racje młodego faraona oraz potężnej kasty kapłanów. I w której miała się odbijać współczesna Polska. Publiczność odbierała te aluzje na poziomie Janusza Palikota, chichocząc, kiedy kapłani bronili Ramzesowi dostępu do ich skarbca. Wiadomo, Świątynia Opatrzności Bożej, no i te wydatki na katechetów... Mam jednak przekonanie, że Nalepa o obecności religii w polskim życiu zbiorowym chce poprzez "Faraona" rozmawiać na głębszym poziomie.

Z czegoś się to wzięło, że Chór, który swoimi (mało dla mnie przekonującymi) wstawkami ubarwia akcję, w jednym z wejść wykonuje parafrazę kantyku Mojżesza z biblijnej Księgi Wyjścia. Sacrum jest dla Nalepy sprawą realną i poważną. Ramzes (w tej roli może nie charyzmatyczny, ale dobrze sobie radzący z pokazaniem niestabilnej osobowości młodego faraona Jakub Mróz) szczerze deklaruje w rozmowie z Pentuerem (Michał Kowalski), że nie chce niszczyć tego, co jest wnętrzem "kaganka wiary". On chce jedynie rozbić w tym kaganku skorupę kapłańskich instytucji. Po to, by w to miejsce ustanowić - no właśnie, co? Pod koniec spektaklu młody Ramzes zwraca się wprost do widowni i mówi jej (czyli nam), że to z ludzi chciał zbudować swoją świątynię. I że tu spotkał go bolesny zawód.

Ludzie bowiem, czyli my na widowni oraz chór na scenie, raz mówią jedno, raz drugie, raz przyłączają się do jednej, raz do drugiej strony. Nie ma w tym żadnej konsekwencji, bo nie ma żadnej żywej wiary. Wobec czego także wiary w ludzi nie ma już w młodym Ramzesie. Gdy w scenie "zaćmienia słońca" opada jedna z niby-żelaznych ścian, ze sceny, zasłanej niczym popiołem kawałeczkami czarnej wstążki, ten sztuczny popiół podmuchem zostaje nam ciśnięty w twarz. Bolesny symbol, który zrekompensował mi braki tego przedstawienia. Świadectwo wypalenia, niewiary, wątpliwości, z których nie narodził się co prawda mocny spektakl, ale w tej swojej słabości jest on, paradoksalnie, przejmujący. Przynajmniej w finale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji