Interes z Diogenesem
Jak się okazuje, z CK Zamkiem można robić dobre interesy. Mimo że CK brzmi tak jakoś bardzo po galicyjsku, a nie po poznańsku. Otóż tenże CK Zamek wygospodarował za grosze pomieszczenie piwniczne po dawnej kotłowni: brudne, szare, odrapane, wilgotne, ale za to jakże przestronne i niezwykłe zarazem z uwagi na swój wygląd i... klimat (dosłownie i w przenośni). Przybył zatem Poznaniowi całkiem nieoczekiwanie nowy przybytek teatralny, z którego zapewne skrzętnie skorzystają organizatorzy międzynarodowego festiwalu "Malta".
Ta była kotłownia w dawnej siedzibie cesarza Wilhelma to główny zresztą atut najnowszej premiery Teatru Polskiego, czyli "Pana Pawła" Tankreda Dorsta. Miedzy te szare i odrapane ściany, zwieńczone szerokimi rurami biegnącymi u sufitu, wystarczyło wstawić kilka starych mebli: szafę, stół, kanapę i pianolę, aby uzyskać znakomity efekt wizualny, a jednocześnie bardzo precyzyjnie określone miejsce akcji, która toczy się w starej, opuszczonej fabryce.
W jej pomieszczeniach żyje para starych dziwaków (brat z siostrą), przywiązanych do swych staroci i do tego dziwnego miejsca, zajmowanego zresztą bez formalnego przydziału. Ale oto zjawia się młody spadkobierca, który proponuje im przeniesienie się do pomieszczeń mieszkalnych na froncie. I wtedy, niestety, zaczyna sę ambaras, bo ten stary, filozofujący Diogenes, czyli pan Paweł, woli żyć w swojej "beczce". Pan Paweł to także świecki eremita, dla którego stara fabryczka jest pustelnią.
Oczywiście wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby potraktować rzecz z przymrużeniem oka i gdyby zgoła humorystycznie zderzyć zapobiegliwego człowieka interesu, który za chwilę także się pojawi, z tym dwojgiem dziwaków, którzy już dawno zrezygnowali z pogoni za marnościami tego świata. I z tym młodym spadkobiercą, który chce brać sprawy w swoje ręce, ale jeszcze ma dziwne skrupuły i cierpi na brak zdecydowania.
Nie wiedzieć jednak dlaczego, reżyser każe grać bardzo serio, strasznie przeżywać, akcentować dystans do świata i traktować go z sarkazmem. Wszyscy wykonawcy - prócz Waldemara Obłozy, który gra człowieka z krwi i kości, a nie ideę czy postawę wobec świata - prezentują ludzi jeśli nie skrzywionych, to straszliwie nadwrażliwych, psychicznie - rzekłbym - dziobatych.
Jeśli Musil wykreował "człowieka bez właściwości", a Eliot - "człowieka wydrążonego", to reżyser Zbigniew Brzoza postanowił pokazać "człowieka wypchanego" - muzealne kuriozum, ale myślące, wrażliwe, wolne od wszelkich pragnień i tęsknot, nastawione na kontemplację. Przy okazji tworzy reżyser spektakl o ludziach starych, nieprzystosowanych, abnegatach, outsiderach i dziwakach. Jego "człowiek wypchany" wybiera bierność jako filozofię życia i egzystencję poza rzeczywistością w swoistej beczce.
Nie wiem, co takiego widzi teatr w tym Diogenesie? Dlaczego mam jako widz z należną czcią i szacunkiem pochylać się nad outsiderem i abnegatem? Dlaczego mam jego "beczkę" traktować jako oazę swobody i wolności? Dlaczego ma mnie w teatrze zajmować czyjaś aberracja, czyjeś uparte dziwactwo?
Pan Tankret Dorst napisał cieniutką sztuczkę i naprawdę nie mam powodów, aby z podziwem otwierać gębę nad jego wspomnieniami z młodości, na których oparł "Pana Pawła". Nie, interesu na tym Diogenesie Teatr Polski nie ubije.