Artykuły

Ani skandal, ani wydarzenie. Wozzeck w Teatrze wielkim

W grudniu 1925 roku berlińskiej prapremierze "Wozzecka" Albana Berga - jednego z najwybitniejszych dzieł w operowej literaturze pierwszej połowy XX wieku - towarzyszyła atmosfera skandalu na tle obyczajowym, a to z powodu drastycznej w wielu momentach treści owego dzieła.

Także i dziś, choć żyjemy w innej zupełnie epoce i choć ogromnie zmieniły się obyczaje, a wraz z nimi pojęcie tzw. mieszczańskiej moralności, premierę drugiej polskiej inscenizacji opery Berga w warszawskim Teatrze Wielkim-Operze Narodowej (pierwsza miała miejsce w 1984 r) poprzedziły głosy oburzenia i gwałtowne protesty pewnych środowisk nieczekąjących nawet na możliwość obejrzenia gotowego spektaklu.

Poszło zaś o to, iż w pewnej scenie owego spektaklu główny bohater miał ponoć pokazać się całkiem nago i to w obecności dzieci.. Być może zresztą rzeczywiście w trakcie prób padła taka propozycja, ale na premierze z pewnością do tego nie doszło. Tym niemniej pogłoska poszła w świat, a cała afera może tylko przyczynić się walnie do zwiększenia frekwencji na dalszych przedstawieniach "Wozzecka".

Nie ma zatem w tym przedstawieniu kompletnego męskiego striptizu. Nie brakuje jednak erotyzmu, rozmaitych perwersji, a nawet momentów po trosze obscenicznych (jak m.in. rząd pisuarów, przy których grupa mężczyzn załatwia swoje fizjologiczne potrzeby).

Jeśli ktoś pragnie oglądać takie rzeczy również w teatrze operowym, będzie zapewne czuł się usatysfakcjonowany.

Zebrał już zresztą ten spektakl kilka pozytywnych recenzji. Jednak, mimo szczerych chęci, trudno mi się do nich przyłączyć. Myślę bowiem - i myślałem zawsze - iż innowacje reżyserskie, zwłaszcza zaś te prowokujące widza, albo wręcz go szokujące, dobre są, jeśli wzbogacają treść wystawianej sztuki oraz wzmacniają jej dramatyczną wymowę. A tutaj?

Treść "Wozzecka", wywiedziona z wcześniejszego o całe stulecie, a opartego na autentycznym wydarzeniu przejmującego dramatu Georga Buechnera, mówi o nieludzkim traktowaniu człowieka przez totalitarną machinę wojskową, o upokarzaniu wrażliwej jednostki przez prostackich przełożonych, co w konsekwencji, wraz z materialnym ubóstwem niepozwaląjącym na moralne życie (tj. ślub z kochanką i ochrzczenie nieślubnego dziecka), prowadzi tytułowego bohatera do psychicznego załamania, a dalej - do zbrodni.

Tymczasem w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Krzysztofa Wariikowskiego motyw wojska w ogóle się nie pojawia. Postać oznaczona w libretcie opery jako Kapitan to zwyczajny cywil, a zatem pracujący w zakładzie fryzjerskim Wozzeck nie jest od niego służbowo zależny. Cywilem w eleganckim krawacie jest także uwodzący kochankę Wozzecka Tamburmajor, czyli wojskowy kapelmistrz, który powinien był na czele orkiestry dziarsko maszerować przed oknami jej domu (co sugeruje peien rytmicznej energii marsz w partyturze opery) w ten sposób wywierając na niej mocne wrażenie, a potem w nocnej bójce upokarzać nieszczęsnego żołnierza

Nie ma też w drugim obrazie opery podmiejskich moczarów i unoszących się nad nimi mgieł, które w połączeniu z krwawym zachodem słońca mogły we wrażliwym i zapewne trochę już chorym umyśle bohatera wywoływać różne halucynacje; Wozzeck doznaje owych halucynacji czesząc po prostu fryzjerski manekin, co wydaje się co najmniej sztuczne.

Kiedy zaś pod koniec spektaklu bagniste jezioro, w którym nieszczęsny bohater poszukuje narzędzia dokonanej niedawno zbrodni i ostatecznie sam w tym bagnie tonie, zastępuje prymitywna kąpielowa wanna, daje to efekt raczej humorystyczny a nie tragiczny. W rezultacie te i inne jeszcze zabiegi reżysera nie spotęgowały wymowy dzieła, a raczej ją osłabiły.

Można zresztą zauważyć, iż o czym innym mówi opera Berga, a o czym innym - obfitujący skądinąd we frapujące pomysły - spektakl Warlikowskiego, w którym na dodatek trudno się dopatrzyć bliższych związków z opartą na ścisłych formach muzyką opery, czysto i precyzyjnie brzmiącą pod batutą Jacka Kaspszyka.

Prawda, że i tu, i tu mamy do czynienia z ostrym i żarliwym oskarżeniem mieszczańskiej obłudy i fałszywej moralności, hipokryzji i nietolerancji "lepszej" części społeczeństwa wobec niżej stojących osób, znieczulicy ogółu na los wyalienowanych wrażliwych jednostek oraz rozpadu międzyludzkich więzi. Są to zresztą motywy aktualne dzisiaj bardziej niż wtedy, gdy powstawała opera Berga, toteż spektakl mimo wszystko wywiera duże wrażenie, choć odstępstwa od pierwowzoru sięgają zbyt daleko.

Jasny punkt owego spektaklu to na pewno piękny śpiew młodej sopranistki Wioletty Chodowicz w trudnej partii nieszczęśliwej Marii, a obok niej także kreacje Pawia Wundera (Kapitan) i Pawła Izdebskiego (Doktor). Zaproszony bowiem do kreowania tytułowej roli holenderski

baryton Matteo de Monti poza piękną męską budową (czy o to tylko chodziło?) nie wyróżniał się niczym szczególnym, a już na pewno nie wokalnymi walorami. Tak więc skandalu ostatecznie premiera ta nie przyniosła; sensacji zresztą - także nie. A czy można mówić o wielkim artystycznym wydarzeniu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji