Artykuły

Przywracanie Dziadów

Na premierę I, II i IV części "Dziadów" w reżyserii Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu wybrałem się pełen obaw. W osłupienie wprawiały mnie bowiem sądy o poemacie dramatycznym Adama Mickiewi­cza formułowane przez Zadarę najpierw w 2011 roku w pisanych do e-teatru felietonach, w których zarysował on ideę wystawienia całego tekstu "Dziadów" jeszcze w porządku zgodnym z numeracją, a tuż przed prezentacją pierwszej części projektu zaplanowanego aż na trzy sezony - w licznych wypo­wiedziach. Dość, że Zadara twierdził w wywiadzie udzielonym "Dwu­tygodnikowi", iż w "Dziadach" nie ma mesjanizmu, jakby nie zawierały one widzenia księdza Piotra. Owa niedorzeczna teza zdradza jednak rzeczywiste intencje twórców przedsięwzięcia. Bynajmniej nie chodzi w nim o przywrócenie "Dziadów" polskiej kulturze, lecz ich sprofano­wanie i zdekonstruowanie, niejako wrogie przejęcie z rąk obrońców narodowej tradycji, czyli prawicowych konserwatystów, albo wręcz faszystów, bo tak określa swych przeciwników Zadara będący aktywistą "Krytyki Politycznej". Nieprzypadkowo utrzymywał on na łamach "Gazety Wyborczej", że "Dziady" "to utwór do gruntu antyfaszystowski". Dlatego pod pozorem pietyzmu dla słowa poetyckiego jest ono we wrocławskim spektaklu rozciągane w czasie poprzez zbędne pauzy i rozbijanie rytmu wiersza, niekiedy przedrzeźniane lub mówione hi­sterycznie na granicy bełkotu. Na dodatek ignorowane są historyczne realia dramatu, gdyż został on przetransponowany w scenerię dzisiejszej Polski, zaśmieconej, zdewastowanej i spauperyzowanej. W inscenizacji Zadara nie dba o elementarną logikę. Dziady w części II rozegrał - w niemal całkowitej ciemności, którą przenika tylko noktowizor rejestrujący rozedrgane i zielonkawe obrazy prezentowane widzom na bocznych ekranach - jako obskurancki obrzęd niewykształconych, dotkniętych społecznym wykluczeniem ludzi z peryferii Europy, kom­pletnie go ośmieszając. W końcówce części IV przeciwstawił jednak ów obrzęd zwalczanemu z powodów ideologicznych zinstytucjonalizo­wanemu chrześcijaństwu, czy ściślej Kościołowi katolickiemu, wprowa­dzając na plebanię i w jej otoczenie grupę Widm, które krążą wokół stołu zastawionego jadłem. Chociaż wymiar religijny lub duchowy obcowania żywych z umarłymi jest w przedstawieniu Zadary kwestionowany przy pomocy niewybrednych żartów, w rodzaju zawieszonej na linie Zosi, wywołujących rechot części publiczności.

Wieczór w Polskim zapewne uznałbym za zmarnowany, gdyby w części IV nie pojawił się na scenie Bartosz Porczyk, który wcielił się w Gustawa. Porczyk wypowiada, wyśpiewuje i odgrywa pasję miłosną Gustawa z tak niebywałą siłą i przekonaniem, czysto i sugestywnie, że przestaje się nawet zwracać uwagę na nieporadne lub wątpliwe rozwiązania reżyserskie, jak gaszenie trzech świec przez Widma wchodzące do mieszkania. Porczyk raczej ignoruje założenie Zadary, że Gustaw to "schizofre­niczny paranoik", bo nie demonstruje żadnych klinicznych objawów choroby. Za to jak żaden wcześniejszy Gustaw eksponuje swą cielesność i seksualność. Ustami wybitnego aktora z najmłodszej generacji, po raz pierwszy wykonującego rolę napisaną wierszem i utrzymaną w tonacji tragicznej, przemówił Mickiewicz i przez blisko dwie godziny był w skupieniu słuchany przez publiczność. W wielu momentach, choćby podczas opowieści o odwiedzinach w zrujnowanym domu rodzinnym, ogarnęło mnie wzruszenie wywołane wspomnieniami i nostalgią.

W przeciwieństwie do młodych widzów spektaklu Zadary widziałem ów dramat aż w sześciu całkowicie odmiennych realizacjach, począwszy od wrocławskiej Kazimierza Brauna z kwietnia 1978, granej w dwa wieczory przez zespół Współczesnego i opartej na właściwie całym tekście. Potem oglądałem krakowską inscenizację Konrada Swinarskiego, gdańską i łódzką Macieja Prusa oraz warszawską i krakowską Jerzego Grzegorzewskiego. W dzieciństwie, gdy jeszcze nie umiałem czytać, często sięgałem po tom z utworami Mickiewicza, aby przeglądać ilu­stracje. Szczególnie fascynowała mnie i zarazem budziła trwogę jedna, autorstwa Czesława Jankowskiego, obrazująca pojawienie się Gustawa w drzwiach domu Księdza oraz przerażenie jego dzieci.

Spektakl oglądałem w towarzystwie córki reżysera, który stworzył najwybitniejszą inscenizację "Dziadów" w okresie międzywojennym na scenach Lwowa, Wilna i Warszawy. W przerwie odebrałem przywieziony z Warszawy podarunek od monografisty owej inscenizacji, zawierający między innymi pierwodruk opracowanego przez Stanisława Wyspiań­skiego scenariusza "Dziadów" oraz reprint pocztówek ukazujących postacie i sytuacje z krakowskiego spektaklu z 1901 roku. Po premierze przypo­mnieliśmy sobie z Grzegorzem Niziołkiem odtwórcę Gustawa z oglą­danego wspólnie zaledwie poprawnego przedstawienia Brauna. Wcześniej zaś w tłumie widzów dostrzegłem aktorkę, która grała w nim Dziewicę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji