Gustaw śpiewa
"Dziady" bez skrótów, za to bez części III, wystawione przez Michała Zadarę w Teatrze Polskim we Wrocławiu stały się już legendą. Reżyser kpi trochę z romantycznych uniesień, inscenizując starosłowiańskie misteria z jakimś domorosłym Guślarzem czy egzorcystą (rewelacyjny Mariusz Kiljan). Duchy wychodzą groteskowo, tym bardziej że posłużono się tu marionetkami z teatru lalkowego, ale publiczność i tak boki zrywa. Śmiech jednak ustaje w części IV, gdy na scenie pojawia się Gustaw. Kim jest? Jazzowym wokalistą, wariatem, porzuconym kochankiem? Wszystkim po trochu. Co najważniejsze - Bartoszem Porczykiem, który z absolutną naturalnością psychoruchową prezentuje trudny i długi monolog Mickiewicza, okraszając go jeszcze śpiewem i akompaniamentem na pianinie. Aktor, który odnosi sukces w wielkim romantycznym wierszu, wpisuje się do historii polskiego teatru obok Holoubka, Gogolewskiego i Hanuszkiewicza. Publiczność na te "Dziady" z Porczykiem wciąż chodzi tłumnie i na koniec gotuje artystom stojącą owację. Reżyser zapowiada na rok 2016 kompletne "Dziady", 12-godzinne. Oby z Porczykiem.