Artykuły

Katarzyna Żak: Serce z piernika

- Nie wyobrażam sobie uprawiania aktorstwa bez teatru i zgrzeszyłabym, gdybym powiedziała, że jest mi źle, choć... zawsze się czeka na nowe wyzwania - mówi aktorka.

Ubóstwiana przez widzów Kazimiera Solejukowa ("Ranczo") daje nadzieję, że na realizację marzeń nigdy nie jest za późno. Nie ma przy tym znaczenia pochodzenie, wykształcenie, czy... wiek. Tymczasem grająca ją już 9. sezon Katarzyna Żak - zakochana w muzyce i stówie - marzy o kolejnej płycie...

Jest Pani torunianką, studiowała we wrocławskiej szkole teatralnej, a teraz - od blisko dwóch dekad - mieszka w Warszawie. Zacznijmy od Torunia.

- Tam się wychowałam i nasiąkałam artystycznymi klimatami. Jako nastolatka z niecierpliwością czekałam na Festiwal Teatrów Polski Północnej, na którym wystawiano najlepsze sztuki. Poznałam wtedy twórczość Witkacego, Dostojewskiego, Gogola, Szekspira. Oglądałam też wszystkie spektakle w Teatrze im. Wilama Horzycy. Poza tym mama koleżanki była dyrektorem Biura Wystaw Artystycznych, więc doświadczałam bliskiego kontaktu z malarzami i fotografikami, oddychałam atmosferą artystycznego Torunia.

Czyli wybór szkoły teatralnej był dla Pani czymś oczywistym.

- Niezupełnie. Rok przed maturą, po jakiejś szkolnej uroczystości, Wiesława Cejnowa, moja pani profesor od matematyki, zapytała, czy chcę zdawać do szkoły teatralnej. Zasiała wtedy we mnie ziarno ciekawości. Oczywiście ku rozpaczy mamy, która chciała, żebym została lekarzem, zdałam do... szkoły teatralnej! Myślę, że dziś mama nie żałuje i jest ze mnie dumna.

Mocno podkreśla Pani swoje pochodzenie. Dlaczego?

- Bo jestem prawdziwą torunianką. Na bieżąco śledzę wydarzenia kulturalne i artystyczne, mam tam przyjaciół-aktorów, rodzinę, znajomych.

Czyli kawałek serca zostawiła Pani w Toruniu?

- Piernikowego serca (śmiech), bo w tym roku odsłoniłam swoją Katarzynkę w Piernikowej Alei Gwiazd.

Potem była wrocławska PWST i debiut w Teatrze Współczesnym w spektaklu "Sztukmistrz z Lublina" (1986). Drżały Pani nogi

na scenie?

- A jakże! Słowa songów pisała Agnieszka Osiecka, a muzykę do spektaklu skomponował Zygmunt Konieczny. Spotkanie z tak wybitnymi nazwiskami na samym starcie było dla mnie niesamowitym przeżyciem.

Podejrzewam, że również sporym obciążeniem emocjonalnym?

- Daliśmy około 400 spektakli, wyjeżdżaliśmy na zagraniczne festiwale, a w Berlinie, w którym graliśmy, stał jeszcze mur. Berlińska publiczność i spektakl o żydowskiej tematyce... Miałam poczucie, że biorę udział w czymś ważnym. W dużym stopniu zaważyło to na mojej wrażliwości. Kilka lat później wzięłam udział w Festiwalu Piosenki Aktorskiej, gdzie zostałam wyróżniona przez Wojciecha Młynarskiego. Później pod jego opieką artystyczną zrobiłam recital i nagrałam płytę

To kolejna ważna osoba, która naznaczyła Pani artystyczną drogę!

- Wybitny poeta polskiej piosenki, z którym miałam zaszczyt pracować. Nauczył mnie wagi słowa - nie tylko w piosence, ale w ogóle w tekście. Na pewno zaważyło to na moich późniejszych

wyborach artystycznych i rozkochaniu się w piosence.

Wydała Pani dwie płyty. Nie kusi Panią, żeby wejść do studia i nagrać nowy materiał?

- Kusi! Nagranie kolejnej płyty jest moim marzeniem, ale pojawia się pytanie, czym jeszcze dojrzała kobieta może zaskoczyć słuchacza. Jestem w fazie szukania inspiracji i śledzenia nowych nurtów na rynku muzycznym. Jeśli już, chciałabym stworzyć, jak to się modnie mówi - "projekt", który będzie świeży i przyjemny dla ucha.

Nie żal Pani było opuszczać Wrocławia?

- Los zadecydował za mnie. A właściwie za całą naszą rodzinę. Zmieniła się dyrekcja teatru i okazało się, że trzeba szukać pracy gdzie indziej. Byłam przeciwna wyjazdowi do Warszawy, zwłaszcza że młodsza córka miała niespełna rok, ale Cezary mnie przekonał. Nie był to dobry moment, byłam pełna obaw.

Słowem skok na głęboką wodę.

- Bardziej do basenu bez wody. Początki w Warszawie były trudne. Mieliśmy chwile zwątpienia. Małe dzieci wpływały na nasze wybory. Brak zaplecza rodzinnego, przyjaciół, dom do remontu... Na szczęście z biegiem lat to się zmieniło.

Dziewczyny urosły...

- Nawet wyrosły, a my powoli zaczęliśmy dostawać propozycje, pracować w teatrze. Dziś jesteśmy w innym, dobrym miejscu. Nie zmieniłabym nic, co wydarzyło się po drodze. Mam nadzieję, że los mi jeszcze ześle ciekawe role. Najważniejsze jest to, że moja rodzina i ja jesteśmy zdrowi, że mam pracę, bo pracować uwielbiam! Nie wyobrażam sobie uprawiania aktorstwa bez teatru i zgrzeszyłabym, gdybym powiedziała, że jest mi źle, choć... zawsze się czeka na nowe wyzwania!

Prawie dwie dekady w Warszawie, 29 lat po ślubie, 9. sezon "Rancza". Jest Pani typem długodystansowca?

- Wyłącznie, choć jak to się mówi "daleka droga do mety". Meta nigdy nie była dla mnie celem. Celem jest droga. Czasem kręta, wyboista, ale moja własna, ciekawa.

Kazimiera Solejukowa: matka siedmiorga dzieci, prosta, uczciwa, obdarzona talentem lingwistycznym, ale i żyłką przedsiębiorcy. Ludzie ją kochają!

- Chciałabym za pośrednictwem Tele Tygodnia podziękować wszystkim widzom. Każda opinia, recenzja, uwaga i uśmiech są dla mnie bardzo ważne! Dostaję wiersze o Solejukowej i dziś wiem, że radość w oczach osób, którzy rozpoznają we mnie Kazimierę, jest największą nagrodą. Mam nadzieję, że udało mi się stworzyć postać, która niesie ze sobą dobrą energię.

Solejukowa daje nadzieję, budzi do życia marzenia, dowodzi, że nawet będąc mamą siedmiorga dzieci można wszystko!

- Pokazuje, że niezależnie od miejsca zamieszkania, wykształcenia, pozycji społecznej i wieku, nigdy nie jest za późno, żeby realizować swoje marzenia, które w każdym człowieku są gdzieś głęboko ukryte. Wymyślenie przez scenarzystów, że oto Kazimiera zaczyna studiować filozofię, było dla mnie zaskakujące. Co więcej, bałam się, że nie będzie ciekawe. Ale okazało się, że Solejukowa została obdarzona kolejnym darem i w każdym swoim działaniu szuka logiki, czego nam kobietom często brakuje, bo jesteśmy bardzo emocjonalne.

Solejukowa specjalizuje się w lepieniu pierogów. A Panią ciągnie raczej do kuchni, czy... do restauracji?

- Bardziej mnie ciągnie do sprzątania (śmiech). Nie czerpię radości z codziennego gotowania. Jeśli zajrzę do kuchni raz na jakiś czas, celem eksperymentu kulinarnego, wówczas sprawia mi to ogromną frajdę. Na szczęście domownicy wykazują gotowość i chęci.

29 lat temu wyszła Pani za mąż za aktora Cezarego Żaka. Nadal jest Pani w mężu zakochana?

- Oczywiście! W miłości najpiękniejsze jest dojrzewanie.

Różne są teorie na temat związków artystów. Przeżywacie napięcia związane z wykonywanym zawodem, czy koncentrujecie się na codziennym życiu?

- Już dawno nauczyliśmy się oddzielać zawód od domu. Od zawsze sprawy naszych córek były dla nas na pierwszym miejscu. Dzięki dzieciom raz jeszcze przeżywamy dzieciństwo i młodość.

Doświadcza tego Pani?

- Teraz doświadczam fenomenu bycia mamą dorosłych już córek. Każdego dnia obserwuję, jak świat pędzi do przodu. Moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej. Świat, technika, sposób komunikacji są dzisiaj w innym miejscu niż ta moich czasów, ale najważniejsze jest to, że jest między nami pomost.

Poddaje się Pani temu pędowi, czy porusza się w swoim własnym tempie?

- Niestety, poddaję się. Gram w kilku teatrach, występuję z muscialem "Siostrunie", mam zdjęcia do serialu, jeżdżę z recitalem po Polsce, pracuję charytatywnie...

Dołączyła Pani niedawno do obsady innego popularnego serialu - "M jak miłość".

- Gram Dorotę, mamę Joasi (Barbara Kurdej-Szatan). Córka ma tendencje do wpadania w kłopoty, a mama robi wszystko, by ją od nich uwolnić.

Emocjonalna pępowina nie została zatem jeszcze odcięta?

- Na to wygląda.

Pani Katarzyno, kiedy Pani odpoczywa?

- Zdarzają się takie dni (śmiech). Praca pozytywnie mnie nakręca, daje mi ogromną siłę. Lubię czuć się potrzebna a teraz, kiedy córki są już dorosłe, mogę się tej pasji poświęcić bezgranicznie. Uwolniłam się wreszcie od takich matczynych lęków, jak ten, czy obiad będzie na czas lub czy córki będą miały jak wrócić ze szkoły.

Sprawia Pani wrażenie osoby wyciszonej, spokojnej. Złości się Pani czasem?

- O tak. Sporo rzeczy mnie złości.

Co konkretnie?

- Brak porozumienia w relacjach międzyludzkich. Mam w sobie wielką niezgodę na brak szacunku do ludzi i ich pracy. W dzisiejszym, pędzącym świecie, uczę się uważności na drugiego człowieka.

Uwolniona troska macierzyńska to również przestrzeń, w której można poszukać czegoś dla siebie. Szuka Pani?

- Cieszą mnie takie chwile, kiedy mogę pójść na wystawę, do kina, na spektakl. Uwielbiam obserwować pracę kolegów, bo trzeba przyznać, że dużo dobrego dzieje się warszawskich teatrach. Ale kiedy naprawdę potrzebuję się wyciszyć, zawijam się w koc, biorę dobrą książkę i nie ma mnie dla nikogo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji