Premiera w Operze - dla kogo?
W programie najnowszej premiery Opery Śląskiej Tadeusz Kijonka o Ravelowskim klejnocie napisał "Dziecko i czary", dzieło przepiękne, rzadko jednak pojawia się na operowych scenach. Powodem są trudności, jakie ten utwór sprawia - opera, w której ludzie, zwierzęta i ożywione przedmioty występują na równych prawach, jak to możliwe jest tylko w baśni." Sądzę jednakże, iż gdyby opera, i w ogóle teatr, takich właśnie problemów - czynienie możliwymi rzeczy w rzeczywistości niemożliwych - nie potrafiły rozwiązywać, dawno już poszłyby z torbami.
Przyczyn nieczęstego pojawiania się na scenach "Dziecka i czarów" z librettem przesławnej Sydonii G. Colette szukałbym raczej w olbrzymiej przepaści dzielącej Ravelowski język muzyczny od umiejętności jego percepcji i rozkoszowania się nim przez widzów. Nic mi bardziej, niż ta ostatnia premiera, nie uwidoczniło potwornej prawdy o wyrastaniu kolejnych pokoleń głuchych.
Wszakże libretto o nieznośnym dziecku, w furii niszczącym wszystko co pod ręką, ukaranym koszmarem sennych zjaw, poszkodowanym i przez to odmienionym, jest proste i czytelne a jednocześnie wypełnione najbardziej niezwykłymi sytuacjami znakomicie wykorzystanym przez kompozytora. Muzyka Ravela w jakiś cudowny sposób ilustracyjna (np. miauczenie kotów, kumkanie żab) jednocześnie stanowi wspaniały motor, przenoszący wyobraźnię widzów w rejony iście fantastyczne. Nie wszystkich wszakże.
Raczej niewielu, dzieci szczególnie. Stąd właśnie najtrudniejszej i chyba jednej z piękniejszych partii - Ognia (także i Słowika - Renata Rentowska) towarzyszył największy w czasie spektaklu gwar na dziecięcej głównie widowni. Znacznie uważniej chłonęła ona równie piękną rolę - łatwiej też od dziwnie rozebranego Ognia pobudzającej dziecięcą wyobraźnię - Księżniczki (Izabella Jasińska-Buszewicz).
Kłopotliwe dla realizatorów (Jan Dorman - inscenizacja i reżyseria, Napoleon Siess - kierownictwo muzyczne, Małgorzata Bundzewicz - scenografia, Henryk Konwiński - choreografia) pytania nie tylko dzieci - co to jest? co się stało? - padały dość często także z winy rozmaitych udziwnień, mimo że pewną klarowność wprowadzał "wymyślony" w Bytomiu - trochę animator, a przede wszystkim "sprzątacz" sceny - Pierrot (Kazimierz Cieśla). Co on - niemowa uczynić wszakże może, jeśli słychać, iż idą pasterki a widać coś jakby procesję kościelnych dostojników (kto to wymyślił?) z wielkanocnymi barankami zamiast czerwonego koziołka, różowego jagniątka i niebieskiego pieska, albo gdy widać utopioną wiewiórkę a słychać (dokładniej jeszcze można to przeczytać w programie) o wiewiórce przypadkowo w walce zranionej? Takie dziwolągi rozpraszają jedynie uwagę widzów i tak już "zmęczoną" lukami słyszalności. Z dykcją artystów jest bowiem tak, że im młodsi, tym "wyraźniejsi".
Nie potrafię w tym spektaklu niczego specjalnie pochwalić. Nie wiem, po co on w ogóle powstał. Dla dzieci? Chyba tylko by tak napisać w sprawozdaniu. Nie potrafią cieszyć się muzyką Ravela, nie mogą w pełni odebrać treści bajki. Z tych samych względów, choć w innym stopniu, nie satysfakcjonuje też ten spektakl dorosłych. Nie jest on również dla samych śpiewaków. Spośród premierowej obsady szczególnie zadowoleni być mogą: Gabriela Kściuczyk (Filiżanka), Czesław Gałka (głównie z roli Fotela bo z Drzewa już trochę mniej), Katarzyna Łubieńska (Dziecko), Izabella Jasińska-Buszewicz (Księżniczka), także Krystyna Neumann (Nietoperz), bo wykonali swe zadania prawie bezbłędnie, ale zgubiło się tu w całości, więc korzyść z włożonego trudu stała się mierna.
I bądźmy szczerzy - czy, nawet udaną, partią Filiżanki można podbić świat? Może się mylę, ale nie był to chyba również spektakl dla dobrze grającej orkiestry, której jednakże zaserwowano gorzką pigułkę w postaci wtrętów obcych nagrań. Balet też tu nie ma niczego poza smutną (bo) i trafną swą wizytówką - Ważką.
Rozumiem zamiar podjęcia tej próby. Nie podołano jej wszakże. Nawet gdyby realizacja była idealna, byłoby to trudne.