Manewry miłosne
W Powszechnym {#au#207}Fredro{/#}. Oglądam to przedstawienie raz któryś, jest bowiem wyborne, a dojrzewa jak wino, co się w teatrze - przyznają Państwo - nie zawsze przydarza. "Męża i żonę" wstawiono na afisz dla uczczenia 200. rocznicy urodzin hrabiego z Bankowej Wiszni i to w tym wszystkim najsmutniejsze: gdyby nie jubileusz, kto wie, czy mielibyśmy choć tyle z Fredry...
A jest co grać. Komedie hrabiego Aleksandra nigdy nie utraciły szyku, wdzięku i smaku, co przy wybornym piórze i nieocenionym polu dla aktorów po wsze czasy pozostanie magnesem dla teatrów. Inna rzecz: kto może grać Fredrę. Niewielu. Jest to największa przeszkoda do wzięcia. Rola Fredrowska musi być kreacją, inaczej stać się może swoją własną karykaturą.
Nic dziwnego, że Krzysztof Zaleski zapukał do drzwi Powszechnego, sceny gwiazd. I tak też obsadził "Męża i żonę". Dość powiedzieć, że w domu Wacława usługuje kamerdyner dawno już uszlachcony - po prostu Gustaw Lutkiewicz.
Obok niewielka, ale jaśniejąca konstelacja - Krystyna Janda, Joanna Żółkowska, Janusz Gajos, Piotr Machalica. Ten wyborny kwartet bawi się Fredrą jak dziecko.
Tu romans, tu qui pro quo, tu sentymentalna łza. Zaleski dopilnował, abyśmy dziś, po niemal dwóch wiekach, nie oglądali obyczajowej komedii "Manewry miłosne" tylko żart teatralny zbudowany z emocji wcale nam nie obcych. Karesy, miłostki, zdrady i zazdrości pozostały przecież nie gasnącym tematem, a doświadczenia wiarusa napoleońskiego w tej mierze wyglądają na przebogate, choć miał niespełna 30 lat, kiedy pisał tę komedię.
Przedstawienie staje się jedną wielką terapią śmiechem. Już od wejścia Alfreda, upozowanego na fircyka Piotra Machalicy, w którego postaci po raz pierwszy - a nie ostatni tego wieczoru - autorka nakryć głowy, Zofia Hejne-Bregulla, daje dowody swego talentu.
A dalej: koncert, jak się zwykło banalnie mówić. I to prawda. Nuworyszowski Wacław, skrojony z zabawną manierą przez Gajosa, nieświadomy rogacz dzięki swej egzaltowanej żonie z takim wdziękiem i kabaretową wręcz lekkością narysowanej przez Krystynę Jandę. Żółkowska, supersubretka, przebiegłe dziewczę polskie, co by się nie powstydziło salonów Moliera, bo też francuski ma temperament. Zaleski żongluje stylami, obnaża je, pastiszuje, chwyta się ironii prowadząc przedstawienie w stronę bufonady, chociaż nigdy nie dozwala na ryzyko brylowania.
Cienkie i wyrafinowane są smaczki tego wieczoru, poza radością sztuki dającego też radość życia. Sprawdźcie sami.