Artykuły

Romantyczny Holender tułacz

Koniec sezonu artystycznego to istne premierowe szaleństwo, a każdy teatr przygotowuje z tej okazji coś wyjątkowego, Warszawa dała zdominowanego przez M. Grzesińskiego "Fausta" Ch. Gounoda, Kraków zakończył sezon premierami: "Balu maskowego" G. Verdiego i "Hrabiny Maricy" E. Kalmana, we Wrocławiu przygotowano "Gwiazdę" Z. Krausego, a w Poznaniu polską premierą "Semiramidy" G. Rossiniego. Łódzki Teatr Wielki natomiast zakończył sezon 24 czerwca premierą nigdy tutaj nie wystawianego "Holendra tułacza" Ryszarda Wagnera.

Od tej wielkiej opery romantycznej rozpoczęła się kariera R. Wagnera - późniejsze jego dzieła sceniczne były rozwinięciem zasad stworzonych w tej pięknej operze. Mimo że prapremiera "Holendra" 31 stycznia 1843 roku nie skończyła się oszałamiającym sukcesem kompozytora, to jednak dzieło to z roku na rok zdobywało coraz większe uznanie. Kompozytor widząc powodzenie opery brał ją jeszcze kilka razy na warsztat, wprowadzał retusze i poprawki. Do skomponowania tego dzieła zainspirowała Wagnera morska podróż, podczas której przeżył wielki sztorm, oraz legenda o latającym Holendrze, którego statek wraz z załogą błąka się po morzach i oceanach, a wybawienie może mu przynieść tylko wielka miłość kobiety zdolnej do poświęceń dla tej miłości własnego życia. Tą kobietą w operze Wagnera jest Senta, córka rybaka Dalanda.

Pod łódzką realizacją "Holendra tułacza'' podpisali się: Antoni Wicherek - kier. muzyczne, Waldemar Zawodziński - reżyseria, Barbara Wesołowska-Kowalska - scenografia, Janina Niesobska - układ scen zbiorowych oraz Marek Jaszczak - kier. chóru.

Przyznaję, że chociaż nie do końca zgadzam się z koncepcją reżyserską, to nie mogę jej odmówić wielu pięknych rozwiązań. Mimo że udało się reżyserowi wyeksponować romantyzm opery, to jednak w kilku miejscach zabrakło właściwego napięcia dramatycznego - mam tu na myśli m.in. finał. Na dodatek zupełnie nie rozumiem, co ma oznaczać ta ściekająca z podnoszonej ściany domu woda, a urocze korytko, do którego ściekała, też trudno uznać za ozdobę pokoju. Prosta, oszczędna i surowa w formie i kolorystyce scenografia okazała się dobrze scalona z całością - statek-widmo przedstawiono jako ruinę łodzi (stępka i wręgi) umieszczoną na scenie obrotowej.

Największą atrakcją łódzkiej premiery jest jej wysoki poziom muzyczny i wokalny - już wspaniale zagrana uwertura dawała tego przedsmak! Antoni Wicherek raz jeszcze udowodnił, że jest najlepszym w kraju specjalistą od prezentacji muzyki Wagnera. Przygotowana przez niego orkiestra grała i brzmiała wybornie! A przyjęta koncepcja romantycznej wersji "Holendra" wyjątkowo się sprawdziła.

Na czoło obsady wysunęła się Hanna Lisowska - jakżeby inaczej - która w partii Senty zaprezentowała ogromne możliwości swojego pięknego głosu, na dodatek kreację wokalną podparła doskonałym aktorstwem To była ogromna przyjemność obcowania z kreacją tak dużego formatu. Pięknie zaprezentowali się: Bogdan Kurowski jako chciwy, opętany wizją bogactwa Daland oraz liryczny Ireneusz Jakubowski w partii Eryka. Partię Sternika z powodzeniem śpiewał Grzegorz Staśkiewicz, a Mary, piastunka Senty Alicja Pawlak. Tytułowego Holendra tułacza, kreował Włodzimierz Zalewski i stworzył postać nieco jak na mój gust płaczliwą i za mało dramatyczną, a w jego pięknym głosie zabrakło, tego koniecznego dla tej partii, napięcia dramatycznego. Wielkie słowa uznania należą się chórowi, który brzmiał wyjątkowo pięknie, zresztą układ scen zbiorowych z jego udziałem pozostawia również korzystne wrażenie.

W sumie bardzo udana realizacja Wagnerowskiej opery romantycznej. Tą premierą żegnał się z Teatrem Wielkim w Łodzi po trzech latach dyrektorowania, Antoni Wicherek, wzruszona publiczność urządziła mu długotrwałą owację na stojąco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji