Wokalny triumf
"Tankred" Rossiniego jest operą wystawianą w świecie stosunkowo rzadko, w Polsce właściwie wcale. W Operze Narodowej wystawiony był przed blisko 180 laty.
Podstawowym problemem na jaki natrafiają teatry pragnące wystawić "Tankreda" ma na imię... Tankred. Tytułowa partia opery napisana jest bowiem na kontralt - głos, będący niezwykłą rzadkością.
Teatr Wielki w Warszawie do realizacji tej opery podstawowy atut miał: Ewę Podleś - śpiewaczkę najwyższej światowej klasy. Nic więc dziwnego, że dyrekcja dała skusić się muzyce Rossiniego i wystawiła to dość dużych rozmiarów dzieło. Zwłaszcza, że i do partii Amenaidy nietrudno było o doskonałość w osobie Agnieszki Wolskiej.
Obie artystki z ogromnych ról wywiązały się nienagannie. Ewa Podleś (słusznie porównywana z gwiazdą światowych scen - Marilyn Horne) zaprezentowała kongenialną technikę koloraturową, zachwycała barwą głosu, dokładnością i muzykalnością. Wolska nie ustępowała jej o krok.
Z dużą kulturą muzyczną i wyczuciem stylu śpiewali także: Elżbieta Pańko oraz łodzianie: Katarzyna Suska i Piotr Nowacki. Od bardzo wysokiego poziomu wokalnego odstawał, niestety, Harald Quaaden (na zdjęciu z Ewą Podleś), gościnnie występujący w partii Argira. Choć artysta zaprezentował wysoki kunszt techniczny, to kondycja jego głosu pozostawiała wiele do życzenia.
Duży sukces w "Tankredzie" odniosła natomiast orkiestra, prowadzona mistrzowską batutą Alberto Zeddy. Dawno w warszawskiej operze nie grano z takim pietyzmem i szacunkiem wobec śpiewaków. Zedda, podobnie jak niegdyś Karawaczewski z weneckiej La Fenice, pokazał w jak znakomity sposób, bez straty dla dzieła orkiestry, można akompaniować tym, którzy tworzą swe kreacje na scenie.
"Tankreda" wystawiono jednak nie w pełnej wersji scenicznej: realizację nazwano inscenizowanym koncertem. Ten półśrodek, moim zdaniem, nie najlepiej przysłużył się spektaklowi. Gdyby wystawiono rzecz w pełnej reżyserii i scenografii, byłoby kosztownie, ale - można przypuszczać - kunsztownie. Także lepiej byłoby (dla skupienia i percepcji dzieła), jeśli zdecydowano by się na wersję tylko koncertową. Inscenizowany koncert natomiast siłą rzeczy powodował potknięcia estetyczne i nie przysłużył się dramaturgii dzieła.
Jeśli jednak były istotnie powody do realizacji "Tankreda" w takim tylko kształcie, to i tak dobrze się stało. Dla Podleś i Wolskiej warto jest przymknąć oko na taki dyskomfort.
Kilka tygodni temu Ewa Podleś, występując we wspaniałym recitalu z Ewą Pobłocką, zainaugurowała w Operze Narodowej cykl "Wielkie damy światowej sceny operowej". 19 marca - jako druga - zaprezentuje się w nim Kiri Te Kanawa - jedna z największych gwiazd świata operowego. Jeśli regułą stałoby się wystawianie oper dla artystek występujących w tym cyklu, to już rezerwuję bilety na wszystkie koncerty do końca świata.