Artykuły

Umieranie w trawie

"Zimniej niż tu" Laury Wade w reż. Aniki Idczak w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwsie Teatr dla Was.

Traktaty o śmierci pojawiają się od wieków. Sztuki o umieraniu także. Na temat śmierci, jako jednej z najtrudniejszych tajemnic ludzkiej egzystencji, wypowiadają się najwięksi filozofowie od św. Augustyna po ks. Tischnera, od Epikteta po Pascala, od Bacona po Teilharda de Chardin, Ionesco zaś pisze "Ceremonie", jeden ze swoich najlepszych tekstów dramatycznych. W przypadku utworu Laury Wade - młodej angielskiej pisarki - wystawionego w Teatrze Ochoty, nie chodzi jednak o drogę do zbawienia czy o życie wieczne. Tutaj granica śmierci została już zamknięta. I wszystko na niej w swej nieuchronności się wyczerpuje.

Mira Markowka zdaje się z odwagą i świadomie podążać ku śmierci, dlatego postanawia za życia zorganizować swój pogrzeb. Czy jest to dowodem w tym przypadku na jej egzystencjalną dojrzałość? W pewnym sensie tak, bo bohaterka stara się patrzeć na wszystko dość racjonalnie, dlatego śmierć przestaje być tutaj tematem tabu. Bardziej zresztą może chodzić o jej zamaskowanie, niekiedy o zredukowanie do sztuki " charakteryzacji". Bo czymże innym jest rozmowa na temat wyboru trumny - w końcu na scenę zostanie wniesiona kartonowa - i podjęcie decyzji o sposobie ułożenia w niej ciała zmarłej. Okazuje się, że hasła reklamujące zakłady dla nieboszczyków zrobiły swoje. Śmierć jest w dramacie "Zimniej niż tu" obecna w każdej scenie, powraca obsesyjnie w strzępach rozmów z mężem, a także z córkami. Ta monotematyczność nie ma w sobie jednak nic nużącego, dlatego że doskonale konweniuje z naszym dzisiejszym klimatem czasu. Dodatkowo Joanno Olszewska gra to swoje dziewięciomiesięczne "oczekiwanie na pogrzeb" szalenie inteligentnie, subtelnie, zrównoważenie, jakby na wpółuśmiechu; tak samo zastyga w finale sztuki leżąc na trawie, którą gładzi ostatnim gestem swych rąk.

Pozorne poruszanie się w obrębie zamkniętego kręgu problemów zostaje w sposobach inscenizacyjno-scenograficznych Aniki Idczak (to kolejna po Barbarze Wiśniewskiej, niezwykle utalentowana młoda reżyserka, debiutująca na warszawskich scenach) i Joanny Walisiak (scenografia, kostiumy, make-up, fryzury - wszystko szalenie trafnie wysmakowane w najmniejszym detalu) poszerzone o perspektywy dotykające innych kategorii tego samego doświadczenia -tak jest chociażby w scenie zbiorowego wykonania piosenki, napisanej specjalnie na potrzeby tego przedstawienia (zdradzać szczegółów nie wolno, bo to sceniczna perełka), ale nie tylko. Dodatkowy ogląd i spojrzenie, również na relacje matki i ojca z córkami, budują bezsłowne sceny blackautowe , będące jakby swego rodzaju przymierzaniem kolejnych masek czy osobowości w próbach docierania do sedna wciąż tego samego, do chłodu, który daje ziemia otulająca nasze ciało po śmierci i do zimnej obojętności panującej między członkami rodziny.

Tak naprawdę spektakl w Teatrze Ochoty jest rozpisaną wariacją w dziewięciu odsłonach, z bardzo silnie zarysowanym tematem głównym, stanowiącym silną i dominującą strukturę, która jednak ma nie mniejszą znaczeniowo moc w wariacyjnych transpozycjach. Anika Idczak zdaje się już dzisiaj - kończy dopiero Akademię Teatralną w Warszawie - dysponować dużą inscenizacyjną wyobraźnią i wrażliwością, umiejętnością wypełniania oszczędnie konstruowanej przestrzeni malarskimi planami i głębią. Najważniejsze dla niej wydaje się być konstruowanie esencji i postaci, które są też poddane swego rodzaju formalizacji - stają się aktorskim znakiem, wyobrażeniem w plastycznej kompozycji . Ten zabieg zdaje doskonale egzamin w przypadku roli Magdaleny Koleśnik, gorzej jeśli chodzi o Klarę Bielawkę, która od początku do końca ukryta za konwencją nie jest w stanie nas ani na moment najzwyczajniej po człowieczemu poruszyć czy wzruszyć. A przecież nawet w scenach groteskowo-humorystycznych może objawić się ludzka bezradność, bezbronność i trwoga, a komizm oswajający lęk nie musi być zawsze podszyty sprowadzoną do ostateczności powagą. Bielawka od początku jakby zacięta w sobie, mówiąca na zaciśniętych ustach, jest dla mnie w tym spektaklu najmniej wiarygodna i prawdziwa. Dlatego dużo bardziej ciekawie wybrzmiewają pozostałe role, śmielej i dojrzalej przekraczające granice między aktorstwem a prywatnością. Ta swego rodzaju dychotomiczność czy pozorna tylko bezbarwność wydaje się być bardzo ważna w postaciach Olszewskiej, Dariusza Siastacza i Koleśnik. Dodatkowym estetycznie smaczkiem przedstawienia Idczak jest jego momentami oniryczny charakter, obracający się wokół określonych mityczno-symbolicznych archetypów, nawiązujących do motywu Erosa-Thanatosa, choć może bardziej w Woodyallenowskim wydaniu. Ciekawe też jest ogrywanie najzwyklejszej codzienności, pokazujące w jak różny sposób potrafimy zakotwiczać się w życiu, zapominając niekiedy, że kiedyś musi przyjść taki dzień, który będzie naszym ostatnim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji