Święta Joanna ze stacji pomp
Św. Joanna Brechta jest pomywaczką na stacji benzynowej, w kieszeni nosi klucze od magazynu i piwnicy, bo posiadacz stacji benzynowej prowadzi restaurację przy szosie. Miejscowość nazywa się Saint-Martin i leży na szlaku inwazji niemieckiej w czerwcu 1940. Tutaj gromadzą się uciekinierzy, cofający się przed frontem, tutaj stacjonuje jednostka saperów, w której do niedawna służył i prawdopodobnie zginął brat pomywaczki. Tak, ale tylko w dzień - w nocy, kiedy małą pomywaczkę nawiedzają sny, mer miasteczka zamienia się w króla Karola VII, właściciel winnicy, emerytowany oficer w Księcia Burgundii, szef knajpy w Connetabla, a jego matka w królową matkę Isabeau. I tak oto, w dniach inwazji niemieckiej na Francję toczy się ta quasi-tragedia św. Joanny, napisana w latach drugiej wojny światowej na emigracji i wystawiona po raz pierwszy w czternaście lat później już w ojczyźnie pisarza. A jest w tej sztuce jakaś gorzka prawda, niewidoczna może tylko dla zaciekłych przeciwników Brechta, a jest w tej sztuce jakiś strzęp wielkiego teatru, który zlekceważyć mogą tylko zawodowi dowcipnisie. Brecht obdarzony był z całą pewnością ogromnym instynktem teatralnym, czystym instynktem widowiska, wbrew wszelkim pospolitym zarzutom o doktrynerstwo, i był obdarzony jeszcze kolosalną logiką pisarską,która uczyniła go jedną z najwybitniejszych postaci współczesnej dramaturgii. Można zamknąć oczy na Brechta, ale z historii współczesnej sceny nie da się go usunąć. Największą obsesją życiową tego pisarza był lęk przed drobnomieszczaństwem, potworny lęk przed klasami pośrednimi, które zaciążyły na losach Niemiec i w dalszym ciągu ciążą, a nie widać bynajmniej żadnych oznak, aby znalazła się obecnie siła zdolna ukrócić ich apetyty. Wydaje się, że Brecht jeszcze długo będzie aktualny, choćby tylko w tym sensie, i dlatego żadna grupa "znawców" sceny nie upora się z nim tak prędko. W zasadzie, wszystkie sztuki Bertolta Brechta od "Opery za trzy grosze" poprzez "Pana Puntillę", "Mutter Courage" i "Dobrego człowieka z Seczuanu" aż po "Wizje Simony Machard" - tą jedną pasją, tą jedną nienawiścią, tym jednym lękiem obsesyjnie są ogarnięte. Już bodaj z tego względu twórczość ta warta jest obecnie przemyślenia. A pytanie o czysty teatr zostawmy purystom. Chociaż... i to byłoby za lekkomyślne. Bo Brecht jest w istocie najbardziej teatralnym pisarzem, jaki się w wieku XX wydarzył. Myśli poprzez teatr i w samym teatrze znajduje źródła inspiracji. Wszystko mu podporządkował, swoją poezję, swoją prozę, swój humor i inteligencję - do pewnego punktu wszystko w tej twórczości do dramatu prowadziło, a wydaje się, że w życiu pisarza teatr stał się jakimś ostatecznym ratunkiem, jedynym środkiem obrony. Stąd nieporównywalne ambicje, jakie Brecht tej instytucji pragnął to pewnym czasie narzucić. Kiedy wziąć do ręki tekst Brechta, wówczas uderzające wrażenie robi przede wszystkim fakt: że sztuki tego teatromana są nagą "prozą", pozbawioną wszelkich ubocznych pomysłów inscenizacyjnych, że są do minimum odarte ze wskazówek.Można je ostatecznie grać tak, jak życzył sobie autor, można je grać inaczej; w każdym razie w tekście nie ma żadnych sugestii, w jakie obfitują dramaty amatorów teatralnych,którzy łączą szczególną literackość wyobraźni- z kategorycznymi zakusami w kierunku inscenizacji... Ta surowość Brechta,brak pretensji w tekście, zaufanie do nagiego dialogu -zastanawia szczególnie, że był on praktykiem, który za życia stworzył wielką szkołę, a i obecnie pod wpływem jego stylu i zasad pracy znajduje się ogromna większość jego uczniów, entuzjastów i zwyczajnych naśladowców. Zazwyczaj niechęć budzą komentarze Brechta, teoria gry, doktryna teatralna, liczne "modele", jakie pozostawił w swoich szkicach i studiach. Żadnej sprzeczności w tym dopatrzyć się nie mogę; bez najmniejszego wątpienia teksty dramatów Brechta pisane są metodą najoszczędniejszą z możliwych i, być może, trzeba było wielkiej praktyki, jaka za nimi stała, aby zbliżyły się do starych wzorów literatury elżbietańskiej. A nic w dzisiejszej dramaturgii nie jest bliższe elżbietańczykom niż dramat brechtowski. Czasem myślą, że pisarz ten w warunkach działalności emigracyjnej, skromnych i niewystarczających, szukał sposobów obrony przed niezadowalającym wykonaniem; stąd poszukiwanie dyscypliny gry, która umożliwiłaby nie lepsze czy gorsze, lecz jedynie trafne odtworzenie tekstu przez każdego dostępnego aktora; czasem myślę, że Brecht bronił się przed fałszywymi sugestiami tradycji teatralnej, jakiej nie widział powodu przyjmować na wiarę; stąd potrzeba sztywnej a zatem jednoznacznej inscenizacji, jaką pragnął swoim sztukom zagwarantować; ale najczęściej myślę,że Brecht w jakiś sposób i tylko sobie wiadomą drogą wyprzedził awangardę teatralną lat pięćdziesiątych w poszukiwaniach form współczesnej burleski, a że do odegrania jej nie wystarczały ówczesne środki, zaczął budować swój "system", który był niczym innym jak dyscypliną roboczą podporządkowaną w pierwszym rzędzie jego dramaturgii. Przy czym, jak każdy umysł otwarty, dyletancki w istotnym sensie tego słowa Brecht szukał, środków spoza teatru, które mogłyby teatr wzbogacić. Brecht a cyrk. Brecht a kino. Brecht a rewia. To są tematy, nad którymi paru historyków w przyszłości jeszcze zdąży osiwieć. Otóż nie mając zamiaru w tej chwili, ani żadnych powodów, aby cokolwiek w tej sprawie rozstrzygać, pragnę tylko wyrazić przypuszczenie własne, że niezależnie od losów systemu teatralnego Brechta - jego sztuki stanowią dla współczesnego inscenizatora ciągle jeszcze problem otwarty, a być może nawet istotniejszy od spuścizny rozważań teoretycznych. Przy czym nie znaczy to wcale, by wiele elementów praktyki brechtowskiej nie mogło wejść w krwiobieg teatru; fakty przemawiają za tym już obecnie i nikt z tych, którzy w latach ostatnich obserwują teatry, nie mógłby szczerze udzielić odmownej odpowiedzi.
"Wizje Simony Machard" wprowadzają w pewien kompleks zagadnień, trudności i niewygód brechtowskich (o, bo to pisarz niewygodny!) nie gorzej od innych sztuk. Oto tylko parę sprzeczności. Brecht ucieka w "Wizjach" od teatralizacji świata, a równocześnie tylko środkami teatralnymi ściśle można ten tekst odegrać; jego nieprzetłumaczalność na inne języki, czy to powieść, czy film, jest uderzająca. Brecht szuka w "Wizjach" tonu tragicznego, a równocześnie broni się przed nim, jak gdyby krył się w takim widzeniu pewien fałsz myślowy; trudno sobie wyobrazić św. Joannę bardziej odartą z pozorów legendy. Brecht realizuje w "Wizjach" jak najbardziej przedmiotowe widzenie rzeczywistość, a jednocześnie tylko w sferze halucynacji bohatera potrafi znaleźć jej ukryty sens i środki, aby treść tej rzeczywistości podać. Itd., itp. Nie będę ukrywał, że przedstawienie w Teatrze Dramatycznym wydało mi się istotnie interesujące, i trzeba było wyjątkowych okoliczności (z których nie najmniej ważną jest likwidacja w naszym życiu teatralnym zwyczaju gromadzenia prasy na premierze), aby przeszły tak niezauważone jego zalety. Inscenizacja Ludwika Ren é ę, nie naśladująca stylu brechtowskiego, zawiera mimo to wszelkie korzystne cechy jego dyscypliny. Nie widzę specjalnie obnażonych chwytów Brechta, widzę istotę, a to chyba dobrze. W ogóle, reżyser uniknął stylizacji, kiedy dramat odsłania wiązania poetyki; uniknął brutalności, kiedy widowisko wraca do swojej iluzji naturalistycznej. I dlatego może ten dramat o św. Joannie ze stacji pomp nie uniósł się tym razem w sferę alegorii, w wysoką sferę, gdzie Brecht czuje się najgorzej. Ogólne wrażenie jest takie, jak gdyby inscenizacja miała wykazać, że za późno jest obecnie trzymać się literalnie warsztatu scenicznego Brechta, a równocześnie zbyt wcześnie, aby z wszelkich roboczych jego wniosków można było jawnie rezygnować. W jakimś stopniu i tym razem okazały się pożyteczne. Pomógł reżyserowi scenograf w wydobyciu owej naturalnej teatralności, jaka tkwi już w samych tekstach Brechta i obywa się bez komentarzy. Stacja benzynowa Jana Kosińskiego jest miejscem wprost wymarzonym na to, aby św. Joannę nawiedzały do woli wizje. Wszystko toczyło się tak, te miałem szczerą satysfakcję z oglądania pracy aktorów; Feliksowi Chmurkowskiemu było może najbliżej od roli kapitana w stanie spoczynku, właściciela winnicy - do Księcia Burgundii, którego rolę grał w snach Simony Machard; ale i Bolesław Płotnicki przeistaczający się z lękliwego mera w Karola VII, z roli dosłownie kompromisowej do roli symbolicznie kompromisowej, był znakomity, jak gdyby jego mer z Saint-Martin codziennie przed lustrem stroił królewskie grymasy; Zofia Rysiówna była chodzącym wcieleniem "efektu obcości" (brawo!) i przy pomocy jednego skrzywienia twarzy umiała pokazać despotyczność oraz pretensje starej mieszczki, która w snach małej Simony urosła do rozmiarów demonicznej Królowej - Matki: Stanisław Gawlik, szef i Connetable, swoimi poruszeniami na scenie, głosem zaznaczał cały czas, ze nie myśli wzbudzić w widzu sympatii do tej postaci, słusznie, ale przy lżejszej ekspresji postać wypadłaby i groźniej, i ciekawiej. Mieczysław Stoor, Józef Nowak, Zbigniew Skowroński, jako ludzie szefa, stworzyli postacie tej szczególnej kategorii robotników, dla których chlebodawca jest równocześnie antagonistą klasowym i panem swoich stołowników w jednej osobie. Dzięki nim stacja pomp w Saint-Martin nabrała jakiejś konkretności, życia, tak potrzebnego tej sztuce. Janina Traczykówna, Simona Machard nie wyglądała mi na to, aby musiało ją zastąpić dziecko, jak to w tradycji tego dramatu leżało... Autorem pomysłu był podobno sam Bertolt Brecht, co jeszcze też do niczego nie zobowiązuje. Idąc tą drogą musielibyśmy role kobiet u Szekspira obsadzać mężczyznami, bo jak wiadomo taki był zwyczaj wśród elżbietan. Janina Traczykówna jest aktorką o tyle niezwykłą, że użyte przez nią środki nigdy nie prowadzą dn efektów gry na wyrost. Kultura jej gestu, dykcji, mimiki bierze się z jakiejś naturalności i prostoty, w czym żadna aktorka jej generacji nie potrafiłaby tej Simonie Machard dorównać. Ale było coś więcej w robocie Traczykówny, kiedy grając swoją pomywaczkę mogła zagrać na boku aktorkę, która myśli tylko o tym, aby zagrać rolę św. Joanny. Tak się złożyło, że widziałem aktorkę od lat w dosyć określonych i zbliżonych swoim rodzajem rolach; podejrzewam, te pewnych jej środków dramatycznych mogłem nie mieć okazji oglądać.