Artykuły

Jeszcze raz Cyganeria

Jest to jedno z dzieł ze szczególnym upodobaniem wznawianych na warszawskiej scenie operowej. Biorąc pod uwagę jedynie okres po drugiej wojnie światowej, wystawiono ją tutaj już cztery razy, z czego trzy - w gmachu Teatru Wielkiego.

Pierwsze powojenne wystawienie "Cyganerii" miało miejsce w 1950 roku, jeszcze w budynku "Romy" przy ul. Nowogrodzkiej (gdzie dziś Operetka) i w tamtych warunkach przestrzenno-akustycznych ta kameralna w gruncie rzeczy - poza krótkim drugim aktem - opera Pucciniego "czuła się" znakomicie: nie przeszkadzało jakoś skąpe zaplecze oraz skromne możliwości techniczne, dawała się natomiast nawiązać szczególnie cenna w przypadku takiego właśnie lirycznego dzieła swoista intymna więź między sceną a widownią. Toteż tamte przed-stawienia "Cyganerii", realizowane przy tym ze świetnym zespołem śpiewaczym, cieszyły się wielkim i zasłużonym powodzeniem.

W Teatrze Wielkim zaś bodaj żadna z dotychczasowych inscenizacji dzieła Pucciniego nie odniosła pełnego sukcesu - i to niezależnie od jakości obsady wykonawczej. Być może dlatego właśnie, że tutaj zabrakło owej atmosfery intymności, że na tej ogromnej scenie zbyt nikłe wydają się postacie uczestników akcji (ich głosy także...), że przepadają szybkie a finezyjne dialogi, ostatnio zresztą wykonywane po włosku, przeto niezrozumiałe dla ogromnej większości odbiorców. Mówiąc krótko: rodzi się wątpliwość, czy akurat "Cyganeria" jest operą odpowiadającą scenie i warunkom akustycznym naszego Teatru Wielkiego i czy wobec tego, mimo wielkiej rangi tego dzieła, warto kusić się, aby Teatr miał je w stałym repertuarze?

Wątpliwość ta nie zanikła i po obejrzeniu premierowego spektaklu świeżej inscenizacji "Cyganerii" w Teatrze Wielkim, jakkolwiek Andrzej Majewski zaprojektował tu, zwłaszcza dla aktów I (słynne dachy Paryża i dopiero potem wnętrze ubogiej pracowni artystów na poddaszu) i III (widok z paryskich rogatek), wspaniałe dekoracje, wyśmienicie wykorzystując imponujące rozmiary sceny i jej głębię. I owszem - belgijski reżyser Albert Andre Lheureux zgrabnie i czytelnie poprowadził akcję; odtwórcy głównych partii, jak Izabella Kłosińska (Mimi), Grażyna Ciopińska (Musetta), Wiesław Bednarek (Marceli) oraz bułgarski tenor Kałudi Kałudow, zasłużyli na pewno na szczere uznanie - jakkolwiek dla głosu tego ostatniego partia poety Rudolfa jest chyba mniej odpowiednia niż słyszane wcześniej w jego wykonaniu na innych scenach partie verdiowskie.

A jednak - czegoś tu brakowało. Brakowało przede wszystkim owej wspomnianej już wyżej intymności oraz właściwego nastroju, który czasami każe widzowi, nawet w teatrze operowym, przejmować się i wzruszać losami bohaterów, zwłaszcza gdy ma do czynienia z operą o tak świetnym, jak "Cyganeria", libretcie. Nierzadko też zdarzało się, że zbyt gromkie forte orkiestry przygłuszało głosy śpiewaków, nie mówiąc już o tym, iż gra tejże orkiestry (którą jeszcze nie tak dawno chwaliliśmy za wykonanie Belliniego) dość daleka była od czystości i precyzji, jaką chcielibyśmy podziwiać w naszym reprezentacyjnym teatrze i stawiać innym za przykład. Talent dyrygencki Andrzeja Straszyńskiego niewiele snadź mógł tu pomóc. Prawda, że partytura Cyganerii jest dla orkiestry nader trudna i niewygodna, że wymaga od każdego instrumentalisty dużej sprawności, doświadczenia i szybkiej orientacji, ale przecież - noblesse oblige... Dlatego też, mimo niewątpliwych zalet całego przedstawienia, przyniosło ono Teatrowi Wielkiemu połowiczny co najwyżej sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji