Artykuły

Sceny z życia kochanków

Kiedy ogląda się "Męża i żonę", to bar­dzo trudno zrozumieć dwie rzeczy: dlacze­go należy "uwspółcześniać", "odkurzać", "przewietrzać" {#au#207}Fredrę{/#}, albo odwrotnie - dlaczego należy udawać, że jesteśmy na początku XIX wieku, w epoce późnego sentymentalizmu i wczesnego romantyz­mu.

Najsensowniej wydawałoby się dostrzec przede wszystkim to, że "Mąż i żona" to po prostu arcydzieło gatunku porównywal­ne np. z Mozartem i że niezależnie od te­go, czy jest interpretowane po staremu, czy po nowemu, nie może przecież zmie­niać swego wewnętrznego charakteru. Mo­że go natomiast w pełni ukazać, jeśli spektakl jest dobry, albo zamazać, jeśli przed­stawienie jest złe.

Myślę, iż o tym, że wartość utworu tkwi w nim samym, wiedział doskonale Krzysz­tof Zaleski, choć nie oparł się też rozmai­tym pokusom, aby jednak "coś" z tym Fredrą zrobić. A to go trochę podkomento­wać, a to udowcipnić, a to pokazać, jak da­lece cynicznie mogą brzmieć dziś jego słynne maksymy z tego utworu. Wszystko to w zasadzie po trosze się udało, a jed­nak odniosłem wrażenie, że nie dane było zabrzmieć komedii w pełnym blasku.

Jedną z podstawowych "niezręczności" okazała się budowla składu kwartetu wy­konawców. Czwórka znakomitych aktorów okazała się dość "nieharmonijnym" zespo­łem. Każdy grał jakby z trochę innego przedstawiania. Podobała mi się. Krystyna Janda (Elwira) jako sentymentalna, płaczli­wa żona, ładnie dopełniająca taki wizeru­nek zewnętrzny rozmaitymi sprzecznymi "emocjami" wewnętrznymi. Podobał mi się Piotr Machalica (Alfred) jako kochanek "zawodowy" uprawiający swą profesję starannie, z wyrachowaniem, ale także i poczuciem dystansu, i - co tu dużo mó­wić - wyraźnymi oznakami zmęczenia wynikającymi zapewne z nadmiaru pracy, wysiłku, który trzeba wkładać w to, aby błyszczeć w swym zawodzie.

Mniej podobali mi się Joanna Żółkowska (Justyna) i Janusz Gajos, który być może miał zagrać męża nudnego i gburowatego, ale skończyło się na tym, że sam byt nie­stety po aktorsku nudny. Może jest to okoliczność tłumacząca po trosze zachowania żony. Może usprawiedliwiająca dla niezbyt ,,wyrafinowanych" zalotów Justyny, ale tak naprawdę, to wiele scen najzwyczajniej zszarzało. Szkoda. Jeszcze raz okazało się, że świetni soliści nie muszą akurat ze sobą grać koncertowo. Mam jednak nadzieję, że w tym spekta­klu wszystko się może jeszcze poukładać. Jak w dialogach mężów, żon i kochanków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji