Żydówka wraca do łask?
Jak tu tłumaczyć dzisiejszym pokoleniom miłośników opery, dla większości których sam tytuł opery Jacques'a Halevy'ego jest już pustym dźwiękiem, że niegdyś opera ta cieszyła się u nas wręcz niezwykłą popularnością - tak dalece, iż nawet Bolesław Prus w "Lalce" każe w jakimś momencie doktorowi Szumanowi pogwizdywać pochodzącą z jej przedostatniego aktu słynną arię Eleazara?
Tak jednak było - historia bowiem dowodzi, że "Żydówka" Halevy'ego należy do dzieł operowych, które mają na polskich scenach wyjątkowo piękne i bogate tradycje, ustępując w tym względzie chyba tylko Moniuszkowskiej "Halce" i "Faustowi" Gounoda. Jeszcze w XIX stuleciu doczekała się w Operze Warszawskiej prawie dwustu przedstawień, a i później powodzenie jej bynajmniej nie słabło, m.in. także dlatego, iż w głównych partiach podziwiać można było najświetniejszych naszych śpiewaków, poczynając od pierwszych wykonawców "Halki": Pauliny Rivoli, Juliana Dobrskiego i Wilhelma Troszla, poprzez Bronisławę Dowiakowską, Józefinę Reszke, Janinę Korolewicz-Waydową, Daniela Filleborna, Władysława Floryańskiego, Ignacego Dygasa, Adama Didura i Adama Ostrowskiego, aż do Wandy Wermińskiej czy Stanisława Gruszczyńskiego. Jeszcze w latach trzydziestych "biegali" miłośnicy opery i pięknego śpiewu po kilka razy na przedstawienia "Żydówki", aby zobaczyć i usłyszeć w głównych rolach Dygasa i Zboińską-Ruszkowską, to znowu Pla-tównę i Gruszczyńskiego. Podobnie miała się rzecz w operach Lwowa i Poznania.
Po roku 1945 jednak nie powróciła już "Żydówka" do repertuaru naszych teatrów, a zamiary jej wystawienia szybko upadały - i to bynajmniej nie z czysto artystycznych przyczyn. Dopiero w 1963 roku mogła się pojawić na scenie Opery Wrocławskiej, zresztą bez szerszego rezonansu. Kolejne dwadzieścia lat minęło, zanim wystawił tę operę z wielkim powodzeniem Teatr Wielki w Łodzi, a teraz z kolei wprowadził ją na swą scenę Teatr Wielki w Poznaniu.
I warto zauważyć, że wzmożone zainteresowanie operą Halevy'ego, dające się zresztą zauważyć nie tylko w Polsce, wypływa w znacznej mierze także z motywów zawartych w jej treści - bardziej bodaj aniżeli z ponownego dostrzeżenia jej walorów muzycznych i scenicznej atrakcyjności. W okresie "błędów i wypaczeń" kwestia żydowska była bowiem solą w oku władz tropiących energicznie wszelkie przejawy "syjonizmu" (z tych samych zresztą względów przez długi czas nie dopuszczano do wystawienia "Nabucca" Verdiego); dzisiaj odwrotnie - bolesna aktualność tematów antysemityzmu i prześladowania narodowych mniejszości oraz moralnych problemów morderczej zemsty i potrzeby przebaczenia win sprawia właśnie, iż opera taka jak "Żydówka" staje się pozycją repertuarową jak najbardziej na czasie. A że w ogóle w naszej osobliwej epoce całkiem nieoczekiwanie powraca moda na dzieła z, wydawałoby się, gruntownie zapomnianego gatunku "wielkiej opery historycznej" - to już inna sprawa.
Wracajmy jednak do poznańskiego przedstawienia "Żydówki". Od strony wizualnej pozostawia ono niewątpliwie bardzo dobre wrażenie dzięki efektownym dekoracjom i sprawnej reżyserii licznych scen zbiorowych (może poza uroczystą ucztą w trzecim akcie) będących dziełem przybyłego z Włoch i tam za swe prace zdobywającego cenne nagrody Michała Znanieckiego oraz pięknych kostiumów projektu Ryszarda Kai. Od strony muzycznej zaś mocnym jego punktem są na pewno świetnie śpiewające chóry; ładnie też gra orkiestra pod dyrekcją Antoniego Grefa. Bezsensowne trochę intermezzo baletowe w trzecim akcie (niby - greckie bachnatki podczas soboru w późnośredniowiecznej Konstancji?) można by ostatecznie darować.
Kiedyś jednak, jak już wspomnieliśmy wyżej, chodziło się na "Żydówkę" dla mistrzowskich kreacji wielkich śpiewaków, przy czym uwagę melomanów skupiały przede wszystkim popisowe partie żydowskiego złotnika Eleazara (słynął w niej także "król tenorów" Enrico Caruso) i jego córki Racheli. W Poznaniu wszakże stało się inaczej: w oglądanej przez autora tych słów obsadzie rzęsiste aplauzy zaskarbił sobie w pierwszym rzędzie Romuald Tesarowicz, pięknie śpiewający potężną partię kardynała de Brogni oraz świetna młoda sopranistka Iwona Hossa, nadająca właściwy blask efektownej partii księżniczki Eudoksji. Michał Marzec jako Eleazar, skupiwszy tu widać wszystkie siły, nad podziw świetnie zaśpiewał swą wielką arię w IV akcie, dobrze też wypadł w tercecie z aktu drugiego - ale to trochę za mało dla pełnej satysfakcji słuchacza. Dramatyczna partia Racheli napisana jest zaś po prostu na inny rodzaj głosu aniżeli ten, jakim rozporządza Ewa Iżykowska - przy całym uznaniu dla inteligencji, muzykalności, osobistego uroku i aktorskiego talentu tej wybitnej artystki. Natomiast młody tenor Piotr Friebe wyszedł na ogół obronną ręką z trudności spiętrzonych w partii lekkomyślnego księcia Leopolda.
Obok blasków ma więc ten spektakl także swoje cienie, niemniej cieszyć się trzeba, że dzięki energii i odwadze kierownictwa poznańskiego Teatru dzieło tak ważne dla historii operowego teatru jak "Żydówka" wraca znowu na polską scenę.