Artykuły

Marta Stebnicka: Dama z Montmartre

Kto zna Martę Stebnicka wie, że gdy się uśmiecha, na policzkach ma figlarne dołeczki, a w oczach wiele życzliwości i dobroci. Taki uśmiech towarzyszył Jej również w ów marcowy wieczór, kiedy w PWST obchodziła swoje 90. urodziny w otoczeniu oficjalnych gości, przyjaciół i studentów - pisze Anna Stafiej w miesięczniku Kraków.

Marta Stebnicka - lwowianka z urodzenia, krakowianka z wyboru, paryżanka z marzeń... czego dowodem jej monodram "Dama z Montmartre", scenariusze i spektakle, których kanwą były utwory Jaques'a Brela, Georgesa Brassensa, Pierrea Jeana de Berangera, którego teksty nie tylko sama tłumaczyła na język polski, ale i do którego dziesiątki lat po jego śmierci... pisywała listy (!)

Pierwsze oklaski i pieniądze za występy artystyczne zdobywała we Lwowie. Był początek wojny, rodzina ubożała, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Wyprawiała się do odległej od domu dzielnicy Łyczakowskiej, by nikt z rodziny jej nie zobaczył, i na podwórkach kamienic śpiewała: "Płonie ognisko", "Tango Milonga", "Z młodej piersi się wyrwało...", a ludzie bili brawo i rzucali jej pieniądze.

W ten sposób zarobiła na książki, zeszyty, ciepłe ubrania i kupiła plan Paryża, bo tam wędrowała w marzeniach. Nauczyła się go na pamięć, a bogata wyobraźnia prowadziła ją po tym mieście. Po latach miała okazję zawieźć tam swoich studentów, prowadzić tam zajęcia. Marzenia się spełniły.

Wcześniej był Kraków. W 1941 roku wyjechała ze Lwowa, przemycona przez granicę w wielkim koszu na bieliznę, do którego schowała ją matka, posiadająca niemiecką przepustkę tylko dla siebie - Marta miała tylko ukraińskie papiery. Udało się! Znalazła się w Krakowie, gdzie późną jesienią 1941 roku poszła do krakowskiej Kunstgewerbeschule, zawodowej szkoły przemysłu artystycznego. Była to dość szczególna "przechowalnia" zdolnej młodzieży. Nauki pobierali w niej m.in. Andrzej Wajda, Jerzy Nowosielski, Kazimierz Mikulski, Tadeusz Brzozowski.

Martę zawsze bardziej interesował teatr niż rzemiosło artystyczne, więc na przełomie lat 1942/43 zdawała do Teatru Podziemnego Tadeusza Kantora. I w 1943 roku zagrała Skierkę w "Balladynie". Wolałaby grać Balladynę... Lata spędzone w teatrze Kantora uważa za najszczęśliwsze, a przede wszystkim za wspaniałą szkołę, w której wiele się nauczyła. W 1944 roku, w następnym przedstawieniu Kantora "Powrót Odysa", zagrała już większą rolę - Telemaka.

Gdy jesienią 1945 roku powstało Studio Teatralne przy Starym Teatrze, została jego studentką. Tutaj też miała wyśmienite towarzystwo, m.in. przyszłych asów polskiej sceny: Halinę Mikołajską, Tadeusza Łomnickiego, Andrzeja Szczepkowskiego, Andrzeja Hiolskiego, reżysera Jerzego Passendorfera. No i znakomitych wykładowców, m.in. Janusza Warneckiego, Marię Dulębę, Kazimierza Wykę, Juliusza Osterwę, Tadeusza Kantora, Andrzeja Pronaszkę, Zofię Małynicz, Wiesława Góreckiego.

W sierpniu 1945 roku w spektaklu Studia zagrała Wieśniaczkę w "Niespodziance" K. H. Rostworowskiego w reżyserii W. Góreckiego. Potem grała w Teatrze Kameralnym TUR, a od 1947 roku w Państwowych Teatrach Dramatycznych, tzn. połączonych (do roku 1954) wspólną dyrekcją i zespołem artystycznym Starym Teatrze i Teatrze im. J. Słowackiego. W 1947 roku na scenie Starego zagrała Saskie w "Powrocie syna marnotrawnego" R. Brandstaettera w reżyserii J. Warneckiego, ale przede wszystkim grała w Teatrze im. J. Słowackiego. W roku 1960 przeszła do zespołu Starego Teatru.

Grała dużo, rola za rolą, z wielkim powodzeniem w repertuarze różnych epok. W sztukach Lope de Vegi: Królowę Izabellę w "Owczym źródle", Marcelinę w "Psie ogrodnika", w "Amfitrionie 38" J. Giraudoux (Alkmena), w "Fantazym" J. Słowackiego (Dianna), w "Alkadzie z Alamei" P. Calderona (Izabella), w "Maskaradzie" J. Iwaszkiewicza (Idalia)... i tak można wymieniać i wymieniać, lista ról jest długa. Współpracowała z wieloma reżyserami, m.in. B. Dąbrowskim, W. Krzemińskim, K. Fryczem, B. Korzeniewskim, R. Niewiarowiczem, L. Zamków, J. Kreczmarem, Z. Hubnerem, J. Jarockim, K. Swinarskim, J. Szajną.

Oprócz sceny teatralnej istniała dla Marty Stebnickiej jeszcze inna scena, tzw. Górka w kawiarni Jama Michalika. W latach 1960-90 grupka krakowskich literatów i aktorów stworzyła tam Kabaret Jama Michalika. Od pierwszego programu do 1973 roku była filarem zespołu. Występowała m.in. w "A to ci szopa", "A to ci wesele", "Dwudziestolatka z przeszłością", "A to ci raj", "Porachunki małżeńskie", "Boyowym szlakiem". Specjalnie, żeby bez zarzutu wykonywać w kabarecie piosenki, brała lekcje u słynnej Andy Kitschman. Jest perfekcjonistką!

Teatr, kabaret to jeszcze za mało dla tak aktywnej, kreatywnej i uzdolnionej osoby. Ważną, a nawet bardzo ważną rolę w zawodowym życiu Marty Stebnickiej odgrywa szkoła teatralna i jej studenci. Kiedy Tadeusz Burnatowicz namawiał ją do pedagogicznej pracy w PWST - nie chciała o tym słyszeć. Do podpisania umowy zmusił ją podstępem. Zaprosił na ryby. Kiedy starą łajbą wypłynęli na środek Jeziora Rożnowskiego i zaczęło się zbierać na burzę, a Marta zażądała szybkiego powrotu na brzeg, oznajmił, że zawrócą, gdy obieca, że podpisze umowę ze szkołą. Danego słowa dotrzymała i w roku akademickim 1960/61 rozpoczęła pracę w PWST. Z właściwym sobie dowcipem opowiedziała o tym na swoich 90. urodzinach w marcu br., która to uroczystość odbywała się w sali teatralnej szkoły. Szkoły, którą Marta Stebnicka uważa za swój drugi dom, mimo że z takimi oporami do tego domu wchodziła. Szybko pokochała uczelnię, a studenci ją. Początkowo uczyła prozy, ale szybko wymyśliła sobie inny typ zajęć - piosenkę. Zajęcia te zaowocowały spektaklem "Bal w operze" i to właśnie z nim była ze studentami w Paryżu w 1987 roku. Odnieśli wielki sukces! Wykształciła wielu świetnie śpiewających aktorów, m.in. Beatę Rybotycką i Jacka Wójcickiego.

Talent, aktywność i niespożyta siła sprawiały, że Marta Stebnicka tworzyła również spektakle sama dla siebie. Wyszukuje tematy, układa dla siebie monodramy, reżyseruje, pisze scenariusze. Jak nie dają roli w teatrze, to bierze sprawy w swoje ręce i obsadza się sama, np. w monodramie "Dama z Montmartre", w "Tabakierze króla Jegomości", w "Teorii śmiechu" wg H. Stendhala, w "Pochwale głupoty" Erazma z Rotterdamu. Reżyseruje w różnych teatrach, m.in. w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie "Port wielki jak świat" J. Brela, "Stare pianino" wg L.J. Kerna (przedsięwzięcie rodzinne, bo prywatnie autor był jej mężem), w Teatrze im. W. Horzycy w Toruniu "Piosenki Georges'a Brassensa", "Piosenki przed trybunałem" P. J. de Berangera, w Teatrze Muzycznym w Gdyni Kernalia L.J. Kerna, w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu "Piosenki pana Berangera", w Krakowie w Starym Teatrze "Romans z wodewilu" W. Krzemińskiego, w Teatrze im. J. Słowackiego Zabłąkane gwiazdy...

Jak dotąd jej ostatnim scenicznym wcieleniem była Staruchą I w "Sejmie kobiet" Arystofanesa w Starym Teatrze (premiera w 2007 r.), którą to rolę przyjęła z pewnymi oporami, przypominając Mikołajowi Grabowskiemu - reżyserowi, że "ta kobieta ma 60 lat, a ja mam 81". Zagrała i recenzenci napisali, że to najlepsza scena w sztuce.

Kto zna Martę Stebnicka wie, że gdy się uśmiecha, na policzkach ma figlarne dołeczki, a w oczach wiele życzliwości i dobroci. Taki uśmiech towarzyszył Jej również w ów marcowy wieczór, kiedy w PWST obchodziła swoje 90. urodziny w otoczeniu oficjalnych gości, przyjaciół i studentów. Została udekorowana przez wojewodę Jerzego Millera złotym medalem Gloria Artis. Potem były hołdy, wyrazy uznania, sympatii i miłości, kwiaty, prezenty, wspomnienia i... tort w kształcie wachlarza! Bo trzeba wiedzieć, że szacowna Jubilatka kolekcjonuje wachlarze, napisała o nich książkę, a kilka pięknych okazów podarowała PWST i można je tam podziwiać. "Co byłby ten świat wart, Gdyby nie było Mart?". Napisał Ludwik Jerzy Kern w zbiorze Imiona nadwiślańskie. Wiedział, co pisze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji