Artykuły

Śmierć wróciła na gruszę

Józef Szajna kilkakrotnie wystawiał "Śmierć na gruszy" Wandurskiego. Obecnie, w całkowicie nowej inscenizacji, wrócił do tej sztuki. Wandurski, poeta i reformator teatru, jest postacią godną uwagi. Witold Filler poświęcił mu książkę. W młodości mojej, legendarna była krakowska prapremiera "Śmierci na gruszy", reżyserowana przez Stanisławę Wysocką. Atakowano za ten spektakl dyrektora Trzcińskiego. Odpowiadał: "Jest i będzie najszczytniejszym przywilejem teatru krakowskiego, że zawsze podawał rękę młodym i najmłodszym, nie mającym dostępu na inne sceny". Niemniej, po siedmiu spektaklach, zdjęto sztukę z afisza.

Wandurski posłużył się mitem ludowym, wracającym w bajkach Sabały. Autor "Śmierci na gruszy" interesował się obrzędowymi widowiskami Jędrzeja Cierniaka, widział w nich przyszłość polskiej sceny. Zarazem szukał nowej formy, awangardowej i niekonwencjonalnej. W piśmie "Listy z teatru" postulował nowe odczytanie dramatów Rittnera jako kanwy "integralnego teatru". Zdaje mi się, że splot tak pojętych zadań pociągał Szajnę. Kazał mu szukać coraz to nowych rozwiązań. Obecna inscenizacja "Śmierci" w Teatrze "Studio" wydaje mi się spokojniejsza, mniej "barokowa", niż poprzednie. Szczególnie - w części drugiej.

Pierwsza jest bardziej żywiołowa. Uderza swoiste operowanie światłem, wydobywanie niezwykłych półtonów. Słowa, wypowiadane przez niektóre postacie, znajdują ".przedłużenia" w mechanicznych "pogłosach" (jak echo). Użyto drabin, a także - wysuniętego na widownię podestu, na którym ulokowano przysłowiową wierzbę. Pomysłowo użyte zostały muzyczne motywy Ravela Ellingtona i innych, w których rytmie suną po scenie korowody taneczne, w niezwykłych i wielopłaszczyznowych figurach. Akt drugi nastręczał szczególnie trudne zadania. Wypełnia go jedna sytuacja: śmierć siedzi na gruszy, najpierw uwięziona, potem "strajkująca". Sens tego wszystkiego wyjaśniają nie tylko groteskowe sceny wojenno-makabryczne. (Szajna rzuca je pomysłowo na płócienne ekrany, jak w teatrze cieniów). Tłumaczą - także i krańcowe słowa "smiertki", rozumiejącej ludzkie serca, protestującej przeciw nadaniu cech zbiorowej zagłady temu, co wynika z indywidualnych praw biologii. I myślę, że bliskie to jest zarówno byłemu więźniowi obozu, Józefowi Szajnie, jak i autorowi "Oczekiwania", współadaptatorowi "Śmierci", Jerzemu Broszkiewieczowi.

Ważne i trudne funkcje przypadły w spektaklu wykonawcy postaci Śmierci, Irenie Jun. Owa Śmierć ma podwójne oblicze. Raz "wyszczerzoną" maskę, kiedy indziej - piękną i wybawicielską twarz kobiecą, jak z obrazu Malczewskiego. Irena Jun umie ten dystans wypełnić pomysłowymi środkami, a jej niesamowicie drwiący śmiech działa elektryzująco. Wyborną, w każdym szczególe, rolę Wyrobnika daje Stanisław Brudny. Jego pojawienie się w "eleganckim" stroju, gdy po raz pierwszy wybiera się na spotkanie ze śmiercią, ma pełną wymowę. Dużo pomysłowości wkłada w rolę Wyrobnikowej intensywnie grająca Helena Norowicz. Niezwykłość ruchu i postaw - przed przeobrażeniem drugiego aktu - dają trzej parobcy. Antek (Józef Wieczorek), Kaźmirek (Eugeniusz Kamiński), a szczególnie Wojtek (Tomasz Marzecki).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji