Artykuły

Waldemar Ochnia (1952-2015)

Jeśli ktokolwiek zasłużył na miano człowieka orkiestry, to tym kimś był Waldemar Ochnia. Ten skromny, nieśmiało uśmiechnięty człowiek był gigantem sztuki parodii, zdolnym imitować każdy głos - artystę wspomina Marcin Wolski w Gazecie Polskiej.

Pod warunkiem że ten był wystarczająco charakterystyczny, choć geniusz aktorski pozwalał Ochni wynaleźć ową charakterystyczność nawet u kogoś, kto na pierwszy rzut ucha wydawał się szary i przeciętny. Nieraz kiedy zdarzało mi się odebrać telefon od jakiegoś polityka, zaczynałem rozmowę słowami: "Waldek, nie wygłupiaj się!", i dopiero po chwili orientowałem się, że mam do czynienia z oryginałem.

Talent urodzonego w Radomiu artysty mógł zabłysnąć w pełni, gdy spadły okowy cenzury, a nie pojawiły się nowe - poprawności politycznej. W "Polskim Zoo" był niezastąpiony - dawał głos Wałęsie i Niesiołowskiemu, Michnikowi i Kuroniowi, Olszewskiemu i Oleksemu, Hallowi i Rewińskiemu. Często kiedy głos dla kukiełki już się utrwalił, odstępował gotowy schemat komuś innemu, samemu biorąc się za nową, trudniejsza postać. Umiał bowiem jak nikt uchwycić i timbre, i tempo, i charakter człowieka.

Był znakomitym odtwórcą, ale i twórcą, mało kto wie, że wiele estradowych monologów tworzył samodzielnie. Spośród zespołu radiowego ZSYP-u, z którym przez blisko 20 lat współpracował praktycznie charytatywnie - szczupłe honorarium ledwie rekompensowało koszty dojazdu z Radomia - należał do osób mi najbliższych. Również ideowo. Parodiował wszystkich, ale nie krył prawicowych sympatii. W czasie naszej ostatnie rozmowy z okazji świąt Wielkiej Nocy, już ciężko chory i przykuty do łóżka, pytał mnie o szanse Andrzeja Dudy. Chwała Bogu - doczekał jego triumfu. Stać go było, kiedy program Szymona Majewskiego zrobił się obrzydliwie jednostronny, odmówić dalszego udziału w antykaczystowskim przedsięwzięciu.

Od pięciu lat nie było możliwości współpracy w mediach, ale każda nasza rozmowa aż kipiała od planów, nowych szopek, nowych programów satyrycznych. Być może kiedyś jeszcze takie powstaną, ale bez Waldka będzie to trudne, a w wersji parodystycznej wręcz niewykonalne.

W "Polskim Zoo" żałoba, ale sądzę, że tam po Drugiej Stronie z sympatią powitali go ci, których kreował tak udatnie, że nieraz autentyczny Mazowiecki wydawał się dziwnie słabszy od pełnokrwistej postaci Żółwia. Z pewnością jako pierwsi uścisnęli go "Sami swoi" - Władysław Hańcza i Wacław Kowalski, wołając - "Waldek, a podejdźże do płota, po-śmiejemy się razem!" Do zobaczenia, przyjacielu!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji