Artykuły

Do kogo należy przestrzeń kultury?

- Nigdy wcześniej, w tak krótkim czasie, Bydgoszcz nie dostała takiego ładunku kulturotwórczego, jaki dał teatr pod kierunkiem Pawła Łysaka, który potraktował miasto jak wielką scenę - mówi dr Grzegorz Kaczmarek, socjolog, wykładowca Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego, przewodniczący Obywatelskiej Rady Kultury w Bydgoszczy.

Anita Nowak: Jak Bydgoszcz, jedno z kilku największych miast w Polsce, sytuuje się na mapie kulturalnej kraju? dr Grzegorz Kaczmarek: - Potencjalnie mamy mocne, bo liczne środowiska plastyczne, muzyczne, a i okołoteatralne, gdyby zebrać też te wszystkie młodzieżowe kręgi twórców, ludzi, którzy współpracowali i współpracują z teatrem, ale i innymi instytucjami kultury. Jest ich naprawdę sporo i stanowią duży kulturalny potencjał. Tyle, że twórcze środowiska z zasady nie są zintegrowane i zorganizowane, a często wręcz skłócone, nieświadome swoich możliwości oddziaływania na kulturę miasta. Ta niemoc ujawniła się w czasie kilku ostatnich konkursów na szefów instytucji kulturalnych. Skutkiem tego jest słabsza, niż być powinna, ich pozycja, jako liderów i lokalnych autorytetów w sferze kultury.

Pracownicy placówek kulturalnych, nie tylko w Bydgoszczy, obawiają się zmian. Nowi szefowie stanowią zagrożenie dla ich zawodowej egzystencji...

- Mogę zrozumieć takie obawy na poziomie warunków pracy, ale jako uczestnik kultury oczekuję od zawodowych twórców kultury nie tylko kreatywności, ale i ponoszenia specyficznego ryzyka. Dla kultury miasta jest ożywcze, kiedy do instytucji kulturalnych przychodzi szef z własną ekipą. Wypróbowaną. Sprawdzoną. Umiejącą współpracować. Tak jest np. w dobrych orkiestrach na Zachodzie. I w teatrach.

Takich rewolucji w Bydgoszczy dokonali najpierw Adam Orzechowski, a potem Paweł Łysak...

- Pamiętam, jak przyglądałem się Pawłowi Łysakowi po objęciu przez niego dyrekcji Teatru Polskiego w Bydgoszczy; najpierw z zaciekawieniem, potem z niedowierzaniem, wreszcie z podziwem; jak umiejętnie, bardzo różniąc się w tym od poprzednich dyrektorów, umiał wykorzystać lokalny koloryt, w tym nawet bydgoski kompleks prowincji... Wątki, które podejmował w swojej koncepcji teatru, z jednej strony były bliskie lokalnej społeczności, z drugiej prezentowały uniwersalne problemy kraju, Europy, świata. Paweł Łysak potraktował miasto jak wielką scenę. Grał z nami i nami, bo chyba my nie zawsze byliśmy tego świadomi. Z jego inspiracji powstało kilka naprawdę interesujących spektakli opartych na motywach bydgoskich, jak i poczynaniach lokalnych twórców. I to jest fenomenalne. Szkoda, że duża część widzów, a zwłaszcza krytyków, do dziś tego nie doceniła, i chyba nie zrozumiała. Łysak dokonał czegoś, co niewątpliwie przerosło nie tylko lokalne oczekiwania, odczytał naszą prowincjonalność i mieszczańskość jako wartość kulturową i nadał jej "ekumeniczny" sens. Świadczy to o jego geniuszu teatralnym i społecznej wyobraźni. Przychodząc z zewnątrz, na niedługi czas, zrobił dla kultury bydgoskiej w jej "przestrzeni semiotycznej" to, czego długoletni dyrektor Filharmonii Pomorskiej Andrzej Szwalbe dokonał wcześniej w wymiarze organizacyjnym i instytucjonalnym. Obaj byli w tym co robili wizjonerami.

No cóż, Łuczniczce przydałoby się w przyszłości, oby jak najdalszej, męskie towarzystwo. A miejsca na kolejny pomnik u jej boku nie brakuje...

- Nigdy wcześniej, w tak krótkim czasie, Bydgoszcz nie dostała takiego ładunku kulturotwórczego, jaki dał teatr pod kierunkiem Pawła Łysaka. Dramat o żużlowcach, "Historie bydgoskie", kilka inscenizacji o bydgoskich relacjach polsko-niemieckich, słuchowiska radiowe, różne akcje z pogranicza socjologii, teatru, sztuki, literatury, które odwoływały się do lokalnej specyfiki, tożsamości, historii i współczesności. Nawet tych zdawałoby się anty-kulturalnych, jak lokalna fascynacja żużlem, czy konflikt w "Zachemie". Nie oceniam strony artystycznej, ale ten ładunek socjologiczny i społeczny jego działalności jest nie do przecenienia. I to niestety nie zostało do końca odczytane i zrozumiane przez samych bydgoszczan. Ale może to się jeszcze zdarzy, choć sam nie wiem na ile ulotny spektakl teatralny zdolny jest kreować trwałą wartość, czy zmianę kulturową? Nowe kierownictwo teatru zadeklarowało kontynuację tego gorącego społecznie kierunku.

Odchodząc Łysak starał się zadbać o kontynuację swojej idei uteatralniania Bydgoszczy, pozostawiając lokalną scenę w rękach swego długoletniego zastępcy, interesującego artysty o bardzo szerokich horyzontach intelektualnych, Pawła Wodzińskiego...

- Teatr pod nowym kierownictwem Pawła Wodzińskiego, wbrew przewidywaniom, jest inny. I chwała Bogu! Część wiernych widzów, w tym osób zaangażowanych w obywatelską formułę kultury, poczuła się rozczarowana, ba, "oszukana". Nie rozumiemy być może jeszcze tego, co się dzieje. W tej pierwszej reakcji nie chodzi o warstwę intelektualną czy artystyczną, ale społeczną. Na stronie internetowej TP jest zapowiedź teatru otwartego na ludzi, uspołecznionego, ale praktyka chyba od tego odbiega. Propozycja repertuarowa i jej forma stawia odbiorcy niezwykle wysokie wymagania. Jest ekskluzywna, nakierowana do wewnątrz, jakby wykoncypowana dla samorozwoju zespołu teatralnego, warsztatowej pracy z ciałem, ruchem, słowem, tekstem. Jakby przy okazji ma służyć refleksji i pogłębianiu kluczowych społecznych kwestii takich jak: patriotyzm, tożsamość narodowa, zanurzenie w historii; szukać odpowiedzi na pytania: jak radzimy sobie z rzeczywistością, czym dziś jest człowieczeństwo, wrażliwość, współczucie, tolerancja. Staram się towarzyszyć TP, uczyć jego języka i formuły i je rozumieć. W moim odbiorze Wodziński odwrócił Łysakowe relacje: wychodząc od symbolicznego uniwersum, posługując się metaforą i abstrakcją, próbuje zejść na poziom "lokalny" - uświadomić nam mieszkańcom prowincjonalnych światów, że nie możemy się izolować w swojej zaściankowości, że jesteśmy też odpowiedzialni za ten wielki, tylko pozornie obcy świat. Mam jednak wrażenie, że ten przekaz idzie zbyt głęboko, jest za bardzo analityczny, przez co dociera do nielicznych. Nie umiem rozstrzygnąć dla jakiego i jak licznego audytorium powinien być adresowany Teatr Polski - jedyny profesjonalny publiczny teatr dla 400 tys. mieszkańców "metropolii bydgoskiej"? Tak postawione pytanie zakłada, że teatr musi spełnić jakieś społeczne oczekiwania. Bo nie jest to teatr awangardowy czy "prywatny", który może sobie pozwolić na to, żeby eksperymentować, ćwiczyć, i koncentrować się na samorozwoju. Oczywiście zdarza się, że tak bardzo elitarna formuła, jak teatr Brooka, Grotowskiego czy Kantora, z czasem przebija się do kultury powszechnej, ale przecież też nie masowej, stając się swoistą ikoną. Osobiście zrezygnowałbym z takich oczekiwań i postulatów, ale nie można wymagać tego od mniej przygotowanej i mniej otwartej widowni. Cechą charakterystyczną teatru Wodzińskiego jest nie tylko ogromna ambicja intelektualna i artystyczna, ale performatywna i multimedialna forma. Może ta mieszanka jest dla nas zbyt trudna, zbyt hermetyczna? Próbujemy to wyartykułować podczas licznych około spektaklowych debat, ale teatralni twórcy mają na ten temat zgoła odmienne zdanie i bronią swojej koncepcji. Może jednak to my odbiorcy nie doceniamy swoich możliwości percepcji...?

To dziwne, bo jest w tym mieście kilka wyższych uczelni; także humanistycznych; duża liczba studentów, spora grupa naukowców Na ile Obywatelska Rada Kultury, po odejściu jej poprzedniego przewodniczącego, założyciela, Pawła Łysaka, ma realną szansę wpływania na działalność instytucji kulturalnych w mieście?

- Absurdem jest postrzeganie ORK jako komisarzy, próbujących, jak w dawnych czasach, wpływać na ideologiczny, czy artystyczny wymiar działalności instytucji kulturalnych. Obywatelskiej Radzie Kultury chodzi o szukanie odpowiedzi na pytania o współczesne funkcjonowanie kultury w konkretnym wielkomiejskim systemie Bydgoszczy. Niezależnie od naszych zawodowych ról, bo są wśród nas ludzie różnych profesji i pasji, łączy nas przekonanie, że kultura i sami twórcy potrzebują świadomych i zaangażowanych odbiorców, refleksji nad społecznymi funkcjami kultury, ale też dobrych stymulatorów i narzędzi, jeśli chcemy by służyła nie tylko wartościom samej kultury, ale i innym ważnym społecznie sferom: nauce, edukacji, ekonomii, tożsamości i świadomości zbiorowej, czy po prostu relacjom międzyludzkim. I na odwrót: te dziedziny powinny wspierać i współtworzyć kulturę. Mówiąc wprost: kultura potrzebuje zaangażowanych obywateli kultury! Bo najmniejszych wątpliwości nie mam, że społeczeństwo dramatycznie potrzebuje kultury. We współczesnym społeczeństwie trzeba przywrócić konstytutywną rolę kultury. Bez gleby kulturowej, fundamentalnych humanistycznych wartości i otwartości począwszy, poprzez nawyki uczestnictwa, naukę języków kultury - języka teatru, języka muzyki, estetyki, społeczeństwo stanie się tym, czym się niestety staje: bezwolną masą, nie uczestniczącą w kulturze a jedynie ją konsumującą! Podobnie jak w wymiarze ekonomicznym, tak w kulturze następuje coraz większe rozwarstwienie na "kulturalną swołocz" karmioną papką kultury masowej i wąskie, snobistyczne elity. Trzeba więc robić co tylko możliwe, żeby w tej rozchwianej, płynnej, nowoczesnej, liberalnej demokracji przywrócić kulturze, a może raczej dopiero wykreować, konstytutywne funkcje społeczne. Rozejście się tych porządków: ładu społecznego, politycznego, ekonomicznego i ładu kulturowego - porządku wartości, zawsze prowadzi do anomii i w efekcie do rewolucyjnych buntów, wojen - zagłady. Obywatelska Rada Kultury nie reprezentuje ani twórców ani odbiorców, ale idee społecznych funkcji kultury. Jeśli jednak, obyczajem polityków, ktoś zechce nas koniecznie ustawić po czyjejś stronie, to staniemy po stronie "prekariatu kultury". Nie po to, by go reprezentować, ale domagać się prawa do pełnego podmiotowego uczestnictwa w kulturze. Uważam, że profesjonalni twórcy i zawodowe instytucje kultury mają istotne zadania i zobowiązania wobec społeczeństwa, zwłaszcza, kiedy korzystają z pieniędzy podatników, no i statutowo takie zobowiązania podejmują. Oczywiście, już słyszę zarzuty, że myślimy kategoriami minionej epoki, ingerujemy w wolność sztuki, autonomię kultury. Odpowiem na to, że jak dotąd wolność twórcza i wolny rynek kultury i sztuki nie spełniają tych funkcji dobrze, nie kreują skutecznie i nie wzmacniają sfery wartości i przestrzeni publicznej... Nie chcemy być tylko przedmiotem kultury.

Jakie zatem ORK wyznacza sobie zadania w odniesieniu do społeczeństwa?

- Aspiracją ORK jest zadbanie o tę przestrzeń totalnie zaniedbaną, przestrzeń ludzi bezradnych i "wykluczonych" zarówno z i wobec kultury, jak i samych siebie - społeczności i społeczeństwa. Niewtajemniczonych, niewrażliwych, bo nie uczonych, bo nie przygotowanych do jej odbioru, niewierzących i niepraktykujących! Uważam, że przestrzeń publiczna, nie tylko w sensie metaforycznym, ale i dosłownym została zaniedbana, wręcz osierocona. Po części dotyczy to też przestrzeni kultury. Podobnie jak władza publiczna jest zawłaszczana przez polityków, przestrzeń urbanistyczna przez pazerność deweloperów i inwestorów, tak poszczególne przestrzenie kultury są zawłaszczane przez egocentrycznych twórców, środowiska zamykające się we własnych snobistycznych kręgach, zadowolone z siebie instytucje przerabiające kolejne kosztowne "Projekty".

Na oceanie kulturalnej papki dla mas powstały i dryfują samotnie wyspy - oazy dla uprzywilejowanych elit.

Ale coś w tym jest. Jedna z zasad "strategii błękitnego oceanu", która jest tematem najnowszej inscenizacji w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, performensu "Błękitnie", brzmi: "Dawanie ludziom tego, czego chcą, jest fundamentalnie złe i prowadzi do klęski. Ludzie nie wiedzą, czego chcą. Dajcie im coś lepszego...

Dziękuję z rozmowę.

--

Na zdjęciu: Paweł Łysak i Małgorzata Witkowska podczas próby "Historii bydgoskich", Teatr Polski 2014

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji