Artykuły

Przerwany sezon

- Przygotowywałem się powoli do pożegnania z Gliwicami, mój kontrakt miał zakończyć się 31 sierpnia roku 2016 - z byłym dyrektorem Gliwickiego Teatru Muzycznego PAWŁEM GABARĄ rozmawia Maria Sztuka w miesięczniku Śląsk.

To miała być rozmowa o spektakularnym sukcesie "Rodziny Addamsów, o Teatralnej Nagrodzie Muzycznej im. Jana Kiepury, którą musical zdobył aż w dwóch kategoriach... obawiam się jednak, że nasze spotkanie zdominuje pana nieoczekiwana dla publiczności dymisja.

- To są dwie różne sprawy, choć przyznaję, bardzo silnie ze sobą związane. Laury, zbierane przez "Rodzinę Addamsów" to wielka satysfakcja dla całego zespołu, szczególnie oczywiście dla reżysera i autora libretta Jacka Mikołajczyka, scenografa Grzegorza Policińskiego, wszystkich realizatorów, wykonawców, orkiestry. To jest sukces, za który musiałem w pewnym sensie osobiście zapłacić, mam niezwykle osobiste podejście do tego spektaklu, wydaje mi się, choć mogę się oczywiście mylić, że gdybym w pewnym momencie nie zdecydował się na przyjęcie tej formy odejścia z teatru, to nie doszłoby do tej premiery. Jeżeli jednak w powszechnej opinii spektakl jest wielkim sukcesem, to znaczy, że warto było zapłacić tę cenę.

Do powodów dymisji jeszcze powrócimy, kierował pan teatrem przez siedemnaście lat. W 1998 r. to była głównie scena operetkowa, zmienił pan nie tylko nazwę teatru ale i jego repertuar.

- Zawsze przedkładałem zasadę ewolucji ponad wszelką rewolucję, opowiadałem się za działaniem rozwojowym a nie wywrotowym, opór zespołu był jednak bardzo duży. Kulminacją było pojawienie się propozycji polskiej prapremiery musicalu "Chicago". Pomysł spotkał się z entuzjazmem tylko części zespołu, znaleźli się niestety także jego gorliwi przeciwnicy. W marcu 2000 r. przeddzień premiery pojawiły się na ulicach spreparowane nekrologi, które informowały o śmierci świętej pamięci teatru muzycznego w Gliwicach, o czym z radością powiadamiała "dyrekcja teatru", uroczystości pogrzebowe miały odbyć się dokładnie w momencie rozpoczęcia premiery. Baliśmy się wówczas nie tyle akcji sabotażowej, choć myśl o przeciętym kablu nie była wtedy odosobniona, ale tego, co było plagą tamtych lat, czyli telefonu o podłożonej bombie, co na pewno spowodowałoby odwołanie premiery. Policja zaproponowała nam działania prewencyjne, dzięki którym na kilka godzin przed spektaklem ekipa antyterrorystyczna bardzo dokładnie przeszukała cały obiekt. Mieliśmy świadomość, że uczestniczymy w jakimś absurdzie, ponieważ wiedzieliśmy, że nikt z naszych oponentów nie zamierzał podkładać żadnej bomby, ale chcieliśmy uniemożliwić odwołanie premiery na skutek fałszywego alarmu. Wieść o tym, że po teatrze krążą antyterroryści rozeszła się po mieście lotem błyskawicy, natychmiast rozdzwoniły się telefony tych, którzy nie potwierdzili wcześniej zaproszenia, groził nam nadkomplet. Premiera odbyła się bez zakłóceń. Byli i tacy, którzy uważali, że wymyśliłem świetną promocję. Odcinam się od tego, to nie była promocja zamierzona, ale wspomnienie tej sympatycznej anegdoty przywołuje atmosferę tamtych dni, kiedy klasyczna operetka stanęła na drodze nowości, jaką był musical.

Skoro to była taka kość niezgody, dlaczego upierał się pan przy musicalu?

- Moja wieloletnia koncepcja repertuarowa przewidywała plan budowy bardzo rzetelnego kanonu przedstawień operetkowych, wiedzieliśmy jednak, że to nie wystarczy, aby zainteresować teatrem młodą widownię. A jednym z moich podstawowych założeń programowych było przyciągnięcie młodzieży i przyzwyczajenie jej do odwiedzania Nowego Światu. Trzeba więc było szukać takich propozycji, które by ich zainteresowały, jedną z nich było "Footloose" (2002 r.). Ponieważ bohaterami tego musicalu byli licealiści, w naszym spektaklu przygotowanym przez Macieja Korwina i Jarosława Stańka w obsadzie znalazło się wielu nastolatków, którzy wnieśli nową energię. To była prapremiera europejska, trzecie przedstawienie na świecie, wyprzedziliśmy nawet West End. Tak zapoczątkowaliśmy zwrot w historii gliwickiej sceny, wprawdzie na premierze opinie były podzielone, ale już drugi spektakl rozpoczął cykl szaleństw w teatrze i wokół spektaklu zaczęła się tworzyć nadzwyczajna atmosfera. W sensie lokalnym "Footloose" stało się przedstawieniem kultowym, na które młodzi ludzie przychodzili po kilka a nawet kilkanaście razy, nie brakowało także widzów znacznie starszych roczników, rodziców a nawet dziadków. To przedstawienie łączyło pokolenia.

Mówiło się nawet, że w Gliwicach mieści się polskie centrum hip-hopu.

- To dzięki rewelacyjnej choreografii Jarosława Stańka, wielokrotnego mistrza Polski breakdance. Hip-hopowa wstawka zawsze była nagradzana burzliwymi oklaskami. Rzeczywiście do Gliwic przyjeżdżało wówczas wielu miłośników hip-hopu nie tylko z Polski.

O "High School Musicalu" także było bardzo głośno.

- Castingi do przedstawienia odbywały się we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu, Krakowie i w Gliwicach, zgłosiło się na nie kilka tysięcy chętnych, to była znakomita promocja nie tylko teatru, ale i miasta. Ten telewizyjny hit wszech czasów przeniesiony na naszą scenę przez reżysera Tomasza Dutkiewicza i choreografkę Sylwię Adamowicz to także niezwykły przykład łączenia pokoleń. Po spektaklu zagranym w Sali Kongresowej w Warszawie - a było to w styczniu 2010 roku - Bogusław Kaczyński, zaproponował, abyśmy wystąpili z tym przedstawieniem na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. Przyznam, że pomysł wydał mi się szokujący. Wbrew rozsądkowi dyrektora liczyłem po cichu, że na scenie krynickiej będzie to niemożliwe, ale dla naszego kierownika technicznego Adama Prażucha to słowo wręcz nie istnieje. Tak więc po urzekającym mistrzowskim koncercie arii operowych i operetkowych, przed zacną i niezwykle wymagającą publicznością zagraliśmy "High School", dla mnie to był kolejny szok i nigdy nie zapomnę tego szczerego entuzjazmu, z którym przyjęto ten, jak się okazało, tylko pozornie nie przystający do konwencji muzycznej festiwalu, musical.

Mnie jednak najbardziej w pamięci utkwiła "Carmen" w reżyserii Pawła Szkotaka z udziałem Małgorzaty Walewskiej w magicznej scenerii Teatru Victoria. Posypały się nagrody, zdobycie biletu na spektakl graniczyło z cudem, a jednak pojawili się sceptycy, którym opera nie pasowała do operetkowo-musicalowej sceny GTM.

- Teatr muzyczny nie ma ograniczeń repertuarowych. Nie porywaliśmy się na niemożliwe, to było nasze koronne przedstawienie, świadczące o dojrzałości zespołu, a nagrody i tytuły, które zebrała "Carmen" tylko to poświadczają. Dlaczego opera? To kolejny krąg widzów, który chcieliśmy pozyskać. Teatr miejski, funkcjonujący w ogromnej aglomeracji powinien służyć w różny sposób całej społeczności, stąd taka różnorodność repertuaru. Uważam, że bilety kupowane za granicą do gliwickiego teatru, to najlepsza odpowiedź, czy osiągnęliśmy oczekiwany efekt.

Nie jestem miłośniczką operetki a jednak z wielką przyjemnością obejrzałam chyba wszystkie zrealizowane w GTM, znaleźliście bardzo skuteczny klucz do ich inscenizacji.

- Takie było nasze założenie. Gliwicki Teatr Muzyczny istnieje wprawdzie dopiero od 2001 roku, ale wyrósł na bogatej tradycji swoich protoplastów: Operetki Śląskiej i Teatru Muzycznego w Gliwicach. Dlatego operetka zawsze znajdowała w repertuarze godne miejsce. Na scenie gościły dzieła mistrzów tego gatunku: Kalmana, Zellera, Straussa, Offenbach, Lehara, Abrahama... Świadomość, że spektakle te adresujemy do specyficznej, bardzo wyrobionej publiczności zobowiązywała do wyjątkowej dbałości o jak najwyższy poziom artystyczny, z założeniem jednak, że ta forma widowiska muzycznego musi być otwarta na innowacje. W zakresie konwencji operetka jest gatunkiem umarłym, co nie oznacza, że nie może być żywym w kategorii przedstawień. Operetka jest piękna tylko wówczas, kiedy przemawia językiem nowoczesnego aktorstwa, jest perfekcyjnie dopracowana w każdym szczególe a jej inscenizacja odpowiednio urozmaicona. Ten gatunek nie znosi półśrodków, bo wówczas mamy do czynienia z kiczem. Dlatego tak dbaliśmy o jak najlepszą oprawę każdej premiery.

Od razu na myśl przychodzi "Noc w Wenecji".

- Przedstawienie zdominowała Barbara Ptak, artystka wielka, niezależna, uparta i niezwykle konsekwentna. To ona wymyśliła to przedstawienie przed reżyserem i choreografem. Na pokazie projektów, który urządziła w swoim mieszkaniu zobaczyliśmy karnawał kostiumów i masek, było wiadomo - to one będą dyktować wszystkie karty w tym spektaklu. Mimo że byłem bliski omdlenia, wiedziałem, że nie wolno odrzucać tego arcydzieła. Na pierwszy rzut oka realizacja tych projektów przerastała budżet i pracownie nawet Teatru Wielkiego. A jednak udało się. W Gliwickim Teatrze Muzycznym jest wspaniały zespół techniczny, korzystaliśmy także z pomocy kilku zaprzyjaźnionych teatrów, i ten wielki karnawał kostiumów i masek doszedł do skutku jako wielkie zwycięstwo Barbary Ptak, ale i również teatru, bo dziś mało kto robi już tego typu spektakle. Ale jeśli to miała być Wenecja, to musiała oczarować. Przeżycia w takich momentach dyrektora są straszne. Bolała mnie ręka, kiedy podpisywałem tę setkę kostiumów, każdy z osobna. To było niezwykłe doświadczenie, ale bardzo się cieszę, ponieważ to był historyczny spektakl, który stał się także manifestem, który ugruntował tezę: jeżeli się wystawia operetkę to nie można nią pogardzać, należy traktować ją bardzo poważnie, w tym gatunku nie wolno oszukiwać.

Pana dymisja była zaskakująca, pewnie repertuar na następny sezon był już dopracowany. Czego więc nie zobaczymy?

- Przygotowywałem się powoli do pożegnania z Gliwicami, mój kontrakt miał zakończyć się 31 sierpnia roku 2016 tak więc plan repertuarowy na ostatnie dwa sezony mojej dyrekcji był bardzo precyzyjnie dopracowany. Uwieńczeniem drogi musicalowej miało być adresowane do gimnazjalistów przedstawienie pod roboczym tytułem "Dziewczyna", jego realizację chciałem powierzyć Jakubowi Krofcie, to miał być odważny w formie muzycznej spektakl, mocno akcentujący współczesne problemy dorastających nastolatków. "Życie paryskie" Offenbacha, którego premierę planowałem jesienią tego roku miał zamykać kanon operetkowy. Wiele nadziei wiązałem z tym spektaklem, jego akcję przenieśliśmy w realia Paryża lata Anno Domini 2015, tak więc bez sztafażu historycznego ale z całym szacunkiem dla muzyki Offenbacha. Miało to być swoiste zaproszenie w świat abstrakcji, w którym widzowie odnaleźliby świat realny. Dzięki takiej optyce chcieliśmy udowodnić, że wszystko można, bez nuty fałszu, poddać zabiegom liftingu. Bardzo żałuję, że nie dojdzie do realizacji tego przedstawienia. Kolejnym elementem kończącym moją kilkunastoletnią dyrekcję miał być "Czarodziejski flet" W.A. Mozarta. Tę mistrzowską operę chcieliśmy przygotować w dwóch równoległych wersjach: dla dzieci i dla dorosłych. Chodziło mi również o to, aby tak wielkie dzieło, w które zaangażowane są wszystkie moce teatralne, było ukoronowaniem pracy wszystkich zespołów.

Granie Mozarta jest wyzwaniem najwyższej klasy, znając jednak profesjonalizm członków wszystkich zespołów mogliśmy być pewni, że nie tylko sprostają zadaniu, ale, że zrobią to doskonale, mimo tak bardzo nie adekwatnego do ich talentów i wysiłku wynagrodzenia. Najwyższej klasy umiejętności mogliśmy już podziwiać w "Cyruliku sewilskim", którego realizacja przypadła w szczególnie trudnym okresie, naszpikowanym problemami, zwłaszcza finansowymi, które mogły zaprzepaścić ostateczny wymiar artystyczny, a było wręcz przeciwnie, granie muzyki Rossiniego dodało im skrzydeł. Wszyscy są bowiem ludźmi ogromnej artystycznej wrażliwości, tak więc zagranie Mozarta miało być także formą uhonorowania ich mozolnej pracy.

Znakomite notowania teatru, kilkunastominutowe standing ovation po ostatniej premierze, "Rodzinie Addamsów"... może repertuar teatru nie wpisywał się w strategię rozwoju kulturalnego miasta?

- Gliwice nie posiadają doprecyzowanej strategii polityki kulturalnej, nie mogę więc dyskutować z tym zarzutem, ponieważ nie znam, nie tylko zresztą ja, podstawowych założeń tego programu.

Dlaczego więc po tak spektakularnym sukcesie odchodzi pan na rok przed zakończeniem kontraktu, w środku sezonu?

- Nie wiem...

Od redakcji z ostatniej chwili: Paweł Gabara wygrał konkurs na dyrektora naczelnego Teatru Wielkiego w Łodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji