Artykuły

Bo do tanga trzeba trojga

"Upadłe anioły" w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Paulina Iwicka na portalu Kulturaonline.

Pożądanie, namiętność przeplatane przez zazdrość i urazę. Tylko tyle i aż tyle można zobaczyć w "Upadłych Aniołach", reżyserowanych przez Krystynę Jandę.

Nie od dziś wiadomo, że to kobiety sprawują władzę nad mężczyznami. Jednak, walka o dawną miłość, nawet u wieloletnich przyjaciółek budzi zwierzęce instynkty. Oto Julia i Jane, wierne i poukładane żony o nienagannych manierach, po 5 latach małżeństwa czują się znudzone swoimi mężami, tęsknią do młodzieńczych lat i gorących namiętności. Drzemiące w nich pożądanie podsyca pojawienie się kochanka sprzed lat. W oczekiwaniu na ukochanego, kobiety umilają sobie czas popijając szampana. Nadmiar bąbelków potęguje drzemiące w nich emocje. Na wierzch wypływają ukryte zazdrości, pryskają dobre maniery i coraz częściej dochodzi do spięć między przyjaciółkami. Czy współzawodnictwo o chwilowe uczucie zniszczy wieloletnią przyjaźń? W tym samym czasie, niczego nieświadomi mężowie, także bratnie dusze, relaksują się grając w golfa nieopodal Chichester. Zazwyczaj będący na usługach swoich żon, typowi pantoflarze, bezgranicznie ufają drugim połówkom. Czy ich ukochane niczym wcielone anioły, dochowają wierności i nie wywiną im psikusa, odfruwając z urokliwym Francuzem - Mauricem?

Uśmiech z myszką

"Upadłe Anioły" Noela Cowarda swoją premierę miały równo 90 lat temu! A przecież od tego czasu dużo się zmieniło. W sposobie bycia, modzie, w samym teatrze, nie wspominając już o technikach prezentowania postaci i stylu gry. To co dziś dla nas wydaje się oczywiste, w latach 20. i 30. odbijało się szerokim echem. Nie do przyjęcia była przedmałżeńska rozwiązłość kobiet, za to mężczyzna znudzony monotonią życia mógł sobie pozwolić na skok w bok. Na szczęście to co jest niezmienne to humor i komizm sytuacyjny, który potrafi rozśmieszyć nawet najbardziej wybrednego widza.

Najnowszą adaptację komedii przygotowała na deskach swojego Och-Teatru Krystyna Janda. Jego pozawarszawska premiera zawitała niedawno do Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. I z miejsca rozkochała w sobie szczerze rozbawioną trójmiejską publiczność. O dobrą i sprawną organizację zadbał Impresariat34art.pl.

Panie rządzą na scenie!

Bez dwóch zdań scena Teatru Muzycznego należała do pań: Magdaleny Cieleckiej i Mai Ostaszewskiej, które doskonale odnalazły się w roli kobiet- trochę szurniętych i mających bzika na punkcie tego samego mężczyzny. Uwodzicielskie, prowokujące, seksowne, a przy tym modne i z gracją.

Szczególne uznanie kieruję w stronę Mai Ostaszewskiej, która z mało zabawnych kwestii potrafiła uczynić kwintesencję żartu. A to nie lada wyczyn. A scena, w której upija się, robiąc przy okazji różne akrobacje, przyprawia o zawrót głowy. Na uznanie zasługuje również postać Julii, odgrywanej przez Magdalenę Cielecką. Zazwyczaj kunszt aktorki ograniczał się do grania przez nią zimnych i wyrachowanych kobiet. Tutaj mamy okazję poznać jej komediowy talent, szczególnie w scenie przy fortepianie, gdy nieudolnie próbuje śpiewać po francusku.

Czar purytańskiego Londynu

Scenografia typu "art deco" i stroje doskonale oddają klimat dawnego purytańskiego Londynu, lat. 20. i 30. Mieniący się szlafrok z dekoltem w kształcie litery V i głębokie wycięcia, odsłaniające długie i zgrabne nogi Cieleckiej, z pewnością wprawiły

w zazdrość nie jedną panią siedzącą na widowni. A krótkie, lekko pofalowane włosy Ostaszewskiej ze zgrabnym kapelusikiem typu cloche, idealnie dopasowane były do granatowej sukienki o obniżonej talii. A co dopiero suknie wieczorowe, pełne błyskotek, odsłaniające i podkreślające atuty bohaterek!

W tym momencie, na pewno nie jedna z nas chciałaby się przenieść do minionej epoki, by poczuć się jak angielska królowa, w pełnym tego słowa znaczeniu. Niewątpliwą zaletą była tu też skoczna i wpadająca w ucho muzyka, wprawiająca w taneczne szaleństwo Julię i Jane, które wielokrotnie do jej rytmu nuciły francuskie ballady.

Panowie zbyt dużo mówią!

Pomimo dobrej gry aktorskiej, czasami dały się we znaki długie i mało dynamiczne dialogi, odgrywane przez mężów głównych bohaterek. Stagnacja i melancholia Freda i Willy'ego, zbyt długie rozwodzenie się nad tematem, wypadły blado przy dynamizmie oraz energii Julii, Jane i Saunders. Także Maurice, Francuz, o którego walczą przyjaciółki pojawia się dopiero w ostatnim akcie, niewiele wnosząc do przebiegu akcji. Jednym słowem trzyaktowa komedia należała do kobiet i chyba też z myślą o kobietach została stworzona.

"Upadłe Anioły" to niewątpliwie miód dla naszych uszu i radość dla oczu. Przekomiczna farsa pokazująca perypetie małżonków sprzed 90 lat uświadamia nam, że tak naprawdę ich problemy są dzisiejsze. Pod płaszczykiem gorzkiej satyry znajdują się perypetie małżeństw, które tylko czekają na jakiś impuls, aby wydostać się z codziennej stagnacji i rzucić się w wir uczuć i przypadkowych namiętności. Wniosek? Nie istnieją idealne małżeństwa, nie ma idealnego świata. Lekka komedia na wieczór, żarty na wysokim poziomie, no i anioły, istoty o wielkiej mocy, które nawet największego ponuraka rozbudzą do wiosny. Jeśli chcemy zobaczyć nasze życie z "przymrużeniem oka" to zdecydowanie polecam spektakl Jandy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji