Artykuły

Etiudy z Schulza

Zaczyna się to przedstawienie obiecująco: rząd postaci, jeszcze nie bardzo wyraźnie widocznych w półmroku, siedzi na krzesłach, przodem do widowni, trochę jak w poczekalni albo jak - w podróży. Z tyłu za postaciami stoją przeszklone ramy okienne. Ktoś stuka nogą w metalowy podest, raz, drugi. Z pojedynczych przypadkowych dźwięków układa się po chwili rytm jadącego pociągu.

Trwa ta scena - czy raczej prolog - długo, może nawet za długo, ale to da się wytłumaczyć. Opowiadanie {#au#814}Schulza{/#}, które dało tytuł drugiemu zbiorowi jego prozy - a także przedstawieniu - zaczyna się od opisu podróży Józefa (narratora) do ojca, przebywającego w bliżej nieokreślonym sanatorium. Pierwsze zdanie usprawiedliwia reżysera: "Podróż trwała długo" - pisze Schulz. Jest to wszelako usprawiedliwienie zbyt łatwe, sugeruje ono jakieś proste przełożenie narracji na teatr podczas, gdy w przedstawieniu Koršunovasa ten przekład nie jest ani prosty, ani w gruncie rzeczy tak oczywisty. Zresztą i u Schulza to pierwsze zdanie nie jest li tylko informacją bez konsekwencji, ono w jakiś sposób zapowiada kluczową dla opowiadania kwestię czasu, który - jak wiadomo - podlega w sanatorium tajemniczym operacjom czy machinacjom. Myślę, że i Koršunovas, wydłużając pierwszą scenę, niejako celebrując ją, zwraca uwagę na czas, który jako temat za chwilę pojawi się w przedstawieniu, gdy lekarz będzie Józefowi tłumaczył stosowany w sanatorium trick: "Spóźniamy się tu z czasem o pewien interwał, którego wielkości niepodobna określić. Rzecz sprowadza się do prostego relatywizmu. Tu po prostu jeszcze śmierć ojca nie doszła do skutku, ta śmierć, która go w pańskiej ojczyźnie już dosięgła".

Myślę, że z tej wykoncypowanej przez Schulza manipulacji czasem wysnuwa się całe przedstawienie Koršunovasa, bardzo zresztą podobnie jak to się działo w filmowej adaptacji Wojciecha Hasa: i tu, i tam wszystko zaczyna się od sceny w pociągu; podróż w przestrzeni, zresztą już w punkcie wyjścia odrealnionej (Schulz pisze o labiryntowych przedziałach w pociągu) przemienia się, poprzez dziwną rzeczywistość sanatorium, w podróż w czasie, praktycznie bezgraniczną, skoro czas ulega zatrzymaniu, cofnięciu, a niekiedy ma także "nielegalne" boczne odnogi, które wiodą ku nieprzewidzianym światom.

Nie dziwi więc, że reżyser szybko porzuca przestrzeń sanatorium i, posiłkując się coraz to nowymi wątkami z innych opowiadań Schulza (głównie zresztą z tomu "Sklepy cynamonowe") aranżuje kolejne sceny. Wszelako to, co na początku wydawało się obiecujące, wraz z rozwojem spektaklu budzi wątpliwości. Koršunovas ma bez wątpienia niebywałą inwencję teatralną i potrafi robić coś niemal z niczego: z paru prostych elementów buduje na scenie skrótowy, syntetyczny świat. Zarazem można odnieść wrażenie, że sama inwencja, perspektywa wariacyjnej mnogości scenicznych światów, pochłania reżysera w takim stopniu, iż staje się jak gdyby celem samym w sobie, rozwiązania formalne wysuwają się na plan pierwszy i przedstawienie zamienia się w popis prestidigitatora, który pokazuje kolejne numery. "Sanatorium pod klepsydrą" w reżyserii Koršunovasa jest serią etiud, inspirowanych prozą Schulza, ale w istocie podporządkowanych nie znaczeniom tekstu, lecz formie teatralnej.

Najgorzej na tej operacji wychodzą aktorzy, którym reżyser wymyślił partytury gestów i działań, ale nie pomógł stworzyć postaci. Owszem, Jan Peszek w roli Jakuba stoi nawet przez czas jakiś na głowie i w tej pozycji wypowiada fragmenty "Traktatu o manekinach", Piotr Bajor jako doktor z sanatorium tłumaczący machinacje z cofaniem czasem, robi coś takiego, że niektóre słowa czy całe zdanie wypowiada od końca - to drobne przykłady, ale dla metody Koršunovasa bodaj charakterystyczne: namnożyć sztuczek i numerów, zaczarować proteuszową zmiennością sceny, światłem, rytmem - krótko mówiąc, teatr jak się patrzy. Ale gdy oprócz patrzenia chciałoby się jeszcze posłuchać, pomyśleć i poskładać tę rewię obrazów do kupy, to zaczyna być gorzej, bo rewia nie bardzo się składa. Może zresztą nie musi, może nowoczesny teatr cudownych dzieci - z Polski, Litwy i skąd tam jeszcze - na tym właśnie polega, że jest fascynujący i nieskładny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji