Artykuły

"Tosca" ze starej fotografii

Odbudowany cztery lata temu stołeczny Teatr Wiel­ki znajduje się ciągle jesz­cze na dorobku repertuarowym. Gra się tu już najpopularniej­sze opery i balety polskie oraz szereg najbardziej znanych dzieł światowej literatury ope­rowej, takich jak "Aida", "Cy­ganeria", "Faust", "Carmen" "Eugeniusz Oniegin". Ale Ver­di, Puccini, Gounod, Bizet i Czajkowski nie wyczerpują li­sty czołowych kompozytorów operowych. Współczesna opera powinna uwzględniać w swoim repertuarze najwybitniejszych twórców operowych naszego stulecia, takich lak Berg, Stra­wiński czv Britten oraz zreha­bilitowanych ostatnio dawnych przedstawicieli tego gatunku sztuki muzycznej - Haendla, Glucka, Monteverdiego. Jeszcze bardziej podstawowymi pozyc­jami repertuaru szanującego się teatru operowego są dzieła z okresu klasycyzmu (Mozart), ekspresjonizmu (Ryszard Strauss), a nade wszystko romantyzmu, którego szczytowym osiągnięciem są - jak wiadomo - dra­maty muzyczne Ryszarda Wag­nera.

Ani jedno z wymienionych nazwisk nie znalazło się dotąd na afiszu warszawskiego Te­atru Wielkiego. Można to tłu­maczyć faktem "dorabiania się" przez ten teatr repertuaru, ale po dokładnym przejrzeniu listy dzieł już zrealizowanych można też trochę ponarzekać. Bo znaj­dujemy tu niejeden utwór, któ­rego się nie musiało, albo wręcz nie należało wystawiać. Z tego punktu widzenia budzi wątpli­wości także i ostatnia premiera.

"Tosca" Pucciniego jest wprawdzie jedną z owych "że­laznych" pozycji repertuaro­wych i w związku z tym po­winna kiedyś ukazać się na sce­nie Teatru Wielkiego, nie była to wszakże jego najpilniejsza potrzeba artystyczna. Tym bardziej, że teatr ten ma już w swoim repertuarze dwie opery tego kompozytora: "Cyganerię" i "Madame Butterfly".

Wyrażając żal, że zamiast "Toski" nie wystawiono któregoś z dzieł Wagnera czy Mozarta, zdaję sobie sprawę, że mego żalu star­sza część publiczności pewnie nie podziela. Starsza publiczność ope­rowa z radością zapewne powita "Toskę" i będzie uczęszczała tłum­nie na to przedstawienie: aby so­bie przypomnieć, powspominać i trochę się powzruszać. Przypom­nieć sobie spektakl "Toski" sprzed lat dziewięciu w "Romie", kiedy to partię Cavaradosiego śpiewał ten sam co dziś Bogdan Paprocki. Powspominać sobie przedstawie­nie sprzed lat czterdziestu, kiedy w tym samym teatrze (choć nie w tej samej sali) występował w tej roli Jan Kiepura. Powzruszać się takimi epizodami, jak namiętne wyznanie miłosne Scarpii miesza­jące się z kościelnym chórem śpiewającym "Te Deum" w I ak­cie, scena tortur w drugim i tra­giczny finał opery.

Podejrzewam, że realizatorzy "Toski", wychodząc ze słuszne­go skądinąd założenia, że nie sposób dogodzić równocześnie wszystkim, dedykował! to przedstawienie właśnie starszej publiczności. Gdybym nie znał osobiście reżysera, nie widział dyrygenta i scenografa, byłbym skłonny przypuszczać, że są to już mocno starsi panowie, bar­dzo kochający starą operę.

Występujący gościnnie dyrygent włoski Elio Boncompagni "wy­ciągnął" z partytury wszystkie motywy charakteryzujące po­szczególnych bohaterów opery. Reżyser z wyjątkowym dzisiaj pietyzmem odniósł się do orygi­nału libretta, stosując się do wszystkich niemal zawartych w nim didaskaliów, scenograf od­tworzył precyzyjnie najpierw wnętrze barokowego kościoła, a następnie gabinet w rzymskim Pa­łacu Farnese i taras Zamku św. Anioła. Był to więc spektakl jak ze starej fotografii, ożywiony bar­wą, ruchem i dźwiękiem. Barwa była dobra, dostrojona do kolo­ru portalu scenicznego w Teatrze Wielkim, a nawet okalającej go kraty, z ruchem i dźwiękiem było rozmaicie. Konwencja "fotogra­ficzna" jest dobra jak każda in­na, byleby ją ściśle przestrzega­no. Niestety, ściany kościoła, w którym rozgrywa się akcja I aktu, są trochę krzywe, zaś w III akcie draperia znajdująca się ponad najwyższym punktem Zamku św. Anioła została zawieszona chyba na chmurze...

Samo w sobie ciekawe, bo w warszawskim Teatrze Wielkim jeszcze ani rogu nie zastosowane, wskrzeszenie dawnej wizji pla­stycznej opery, pociąga za sobą konieczność analogicznego wskrzeszenia gestu aktorskiego i śpie­wu z dawnych dobrych czasów. Reżyser Józef Grubowski wiele w tym kierunku zrobił, choć i on także popełnił wiele niekonse­kwencji. Najgorzej powiodło się dyrygentowi, mającemu zresztą zadanie najtrudniejsze. Poza jed­nym krótkim fragmentem III ak­tu (:O drogie ręce..."), pięknie zaśpiewanym przez Bogdana Pa­prockiego, nie słyszeliśmy na premierze "Toski" tradycyjnego włos­kiego "bel canta".

Znacznie lepiej sprawa wy­glądała na drugim przedstawie­niu, w którym role Toski kreo­wała gościnnie Antonina Ka­wecka. Unikalny w naszych warunkach talent aktorski, si­ła wyrazu i urok głosu Kawec­kiej uprawdopodobnił najbardziej dramatyczne sceny opery, które w złej interpretacji gra­niczą z komizmem. Znakomitej artystce Opery Poznańskiej, którą serdecznie witamy na warszawskiej scenie, godnie se­kundowali: Robert Młynarski w roli Scarpii i Zdzisław Niko­dem w partii Cavaradosiego, pewne niedostatki wokalne re­kompensujący bezpośredniością gry scenicznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji