Artykuły

Był Tell, nie ma Tella

"Wilhelm Tell" Gioacchino Rossiniego w reż. Davida Pountneya w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Dorota Szwarcman w Polityce

Ostatnia opera, jaką autor "Cyrulika sewilskiego" napisał w życiu, otwiera nowe ścieżki w tym gatunku i szkoda, że po niej przestał w nim tworzyć. Emocje, zmysł dramaturgiczny, a zarazem wirtuozowskie wymagania tego dzieła sprawiają, że jest zarazem wdzięcznym i niezmiernie trudnym obiektem do wystawiania. W Polsce powojennej pojawia się na scenie warszawskiej po raz pierwszy dzięki Davidowi Pountneyowi, reżyserowi od kilku lat zaprzyjaźnionemu z Polską (wystawiał m.in. "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego oraz dwie opery Mieczysława Weinberga), obecnie dyrektorowi opery w walijskim Cardiff; tam też inscenizacja ujrzała w zeszłym roku światło dzienne, ale z zupełnie innymi solistami. O ile samo wystawienie, w którym zasadniczą rolę grają ogromne plansze z rusztowaniami i długi stół, nie jest specjalnie atrakcyjne, o tyle kilka głosów w międzynarodowej obsadzie jest interesujących. Na pierwszy plan wybijają się Karoly Szemeredy w roli tytułowej, Yosep Kang (Arnold), Wojtek Gierlach (Gesler) i Adam Kruszewski (Leuthold); ciekawy głos ma również Anna Jeruć-Kopeć (Matylda), choć brak mu jeszcze niezbędnej u Rossiniego giętkości. Znakomicie przygotowany był chór pod kierownictwem Bogdana Goli; całość prowadził Andrij Jurkewycz, nowy dyrektor muzyczny Opery Narodowej. I tylko szkoda, że w najbliższym czasie (i w następnym sezonie) już "Tella" nie zobaczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji