Artykuły

Oklaski dla "Toski"

Nareszcie znów dobre przedsta­wienie w Teatrze Wielkim - "Tosca" Pucciniego. A może ta opera ma jakiś specjalny sekret po­dobania się. Gdy kiedyś pan Bing, dyrektor Metropolitan Opera zaanga­żował sześć najsłynniejszych sopra­nów, pozostawiając im swobodę wy­boru roli, wszystkie, jakby się umó­wiły, wybrały Toskę. Doskonale - rzekł sobie wobec tego pan Bing - niech wszystkie z Marią Callas, Re­natą Tebaldi i Leontyną Price na czele zaśpiewają po dwa razy "Toskę". W ten sposób nowojorczycy puccinizowali się mając przez 12 dni z rzędu pełne uszy Toski. Sześć razy podwójna "Tosca" nie jest dawką śmiertelną - podobno dorosły czło­wiek może znieść nawet więcej - jest najwyżej dawką trującą, ale trującą wyłącznie jadem zazdrości zawodowej i to tylko dla zaintereso­wanych.

U nas to nie jest aż tak groźne, bo śpiewacy w naszych teatrach są na etacie, nie na kontrakcie. Po wysłu­chaniu dwóch obsad wykonawców w "Tosce" miłośnik opery przed na­stępną premierą może się zamknąć na kilka miesięcy w domu, bo goś­cinne występy prawie nie istnieją.

Może tylko przez ten czas rozpa­miętywać sukces warszawskiej "Toski", który nie ma sekretów. Mło­dy, świetny dyrygent włoski Elio Boncompagni zapewnił przedstawie­niu dramatyczny nerw operowy, dbał zarówno o czułość frazy, jak i brutalne efekty werystyczne, robił to w znakomitym stylu, orkiestra bardzo dobrze mu grała, podporząd­kowana precyzji jego gestu. Reżyse­ria Józefa Grubowskiego jest rozsądna i korzystna dla muzycznej strony spektaklu. W scenie procesji kościelnej znawcy przedmiotu mogli­by wytknąć to, że kardynał kroczy na końcu orszaku, czy jakiś inny detal nie odgrywający jednak po­ważniejszej roli w tej udanej insce­nizacji. Dekoracje Andrzeja Cybulskiego są funkcjonalne i z umownością czarnego kostiumu szefa policji czy rudymi włosami jego szpicla mieszczą się w utartej konwencji, co w tej operze jest lepsze niż ryzyko stworzenia nowoczesnego kiczu - wbrew przekonaniu, że w nowoczesnej sztuce kicze są rzadkością, albo że nowy kicz jest lepszy od starego.

Z wykonawców głównych partii imponująco przy głosie był Bogdan Paprocki, znakomity Cavaradossi, Hanna Rumowska-Machnikowska w roli Toski poruszała się na scenie oszczędznie, ale jej głos brzmiał chwilami jak u wielkich śpiewaczek. Jeżeli rysunek jej frazy nie zawsze był do końca giętko wyrzeźbiony, jeżeli bogactwo tego głosu miejscami przedstawiało się trochę szczuplej, to w sumie dała ona zbyt wiele powodów do podziwu, żeby to liczyć. Wyjątkowe wrażenie w postaci barona Scarpii zrobił Zdzisław Klimek, który wyglądał jak Marlon Brando w "Buncie na Bounty". Ten świetny baryton rozśpiewał się i przebił przez orkiestrę w II akcie. Bernard Ładysz jako Angelotti śpiewał krótko, ale jak zwykle niezawodnie, a jego głosu wystarczyłoby do obdzielenia paru innych ról. Władysław Skoraczewski, Jan Góralski, Zbigniew Nowicki i Jerzy Ostapiuk z powodzeniem spełnili wymagania stawiane przez pozostałe role.

Jedyną złą cenzurkę trzeba wystawić po tym przedstawieniu publiczności, która klaszcze często bez powodu w najmniej odpowiednich momentach, zagłuszając muzykę. Oklaski podczas spektaklu przyjęły się w dawnej operze, składającej się z poszczególnych "numerów", po których orkiestra milkła, dając wyżyć się publiczności. Wybuchy braw na tle muzyki są anachronizmem i barbarzyństwem, które młodzież uczęsz­czająca na big-beatowe koncerty może z całą surowością wytknąć swoim matkom i ojcom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji