Artykuły

Kafkowska opera Joanny Bruzdowicz

Joanna Bruzdowicz to kompozytorka, której twórczość bardziej z pewno­ścią znana jest za granicą (gdzie zresz­tą mieszka już od wielu lat, począt­kowo w Paryżu, następnie w Brukseli) niż w rodzinnym kraju. W wielu ośrodkach artystycznych zachodniej Europy, a ostatnio także w Stanach Zjednoczonych utwory jej pojawiają się w programach występów wybit­nych wykonawców, bywają też na­grywane na płyty.

Należy też Joanna Bruzdowicz do raczej nielicznego dziś grona twórców żywo zainteresowanych formą opero­wą; w kolejnych swoich dziełach z tej dziedziny chętnie podejmuje tematy niosące ważkie przesłania moralne o wyrazistej aktualności wobec współ­czesnego społeczeństwa - nawet jeże­li wynikająca z libretta akcja toczy się w legendarnej starożytności ("Trojanki) lub w głębokim średniowieczu ("Bramy raju").

Dwa wspomniane tutaj dzieła zo­stały już w swoim czasie przyswojone polskiej publiczności za sprawą war­szawskiego Teatru Wielkiego. Także w wykonaniu trzeciego, noszącego tytuł "Przypływy i odpływy" a porusza­jącego drastyczne problemy narko­manii wśród dzisiejszej młodzieży, brał udział polski zespół, jakkolwiek do realizacji na warszawskiej scenie ostatecznie nie doszło. Przyszła nato­miast obecnie pora na najwcześniejsze z operowych dzieł Joanny Bruzdowicz - "Kolonię karną", której prapremiera miała się odbyć już w 1968 roku w Pradze, lecz na skutek wiadomych wydarzeń politycznych nie doszła do skutku; miała ona miejsce dopiero w lutym 1972 w Tours.

Choć na polska premierę wypadło czekać, jak widać, jeszcze z górą lat dwadzieścia, to jej termin wybrany został, rzec można, nad podziw celnie. Powstałe tuż przed I wojną światową opowiadanie Franza Kafki, na któ­rym opiera się libretto tej opery (czy raczej dramatu muzycznego) mogło wtedy, gdy ukazało się drukiem i gdy świat nie przeczuwał jeszcze piekła hitlerowskich czy stalinowskich obo­zów zagłady oraz innych skutków nieludzkiego systemu totalitarnej wła­dzy, wydawać się co najwyżej sur­realistyczną fantasmagorią. Kompozytorka w "słowie" opublikowanym w programie warszawskiego spektak­lu wprawdzie zwraca uwagę, że takie właśnie ,.kolonie karne" już na długo przed Kafką istniały w zamorskich posiadłościach wielu państw, aby wy­mienić choćby francuską lub holen­derską Gujanę. Tymczasem jednak zbrodnicze ustroje stały się faktem, tyle że następnie - jeden stosunkowo szybko, drugi niestety znacznie później - odeszły w hańbie w mrok historii. Ale kiedy się słyszy, co dzisiaj dzieje się w dawnej Jugosławii albo w Czeczenii, nie mówiąc już o nie­których miejscach na Dalekim Wschodzie, to treść Kafkowskiej opo­wieści, zwłaszcza zawarte w jej zakoń­czeniu proroctwo o ewentualnym zmartwychwstaniu starego komen­danta obozu i powrocie dawnych su­rowych porządków, nabierają zadzi­wiającej a złowrogiej aktualności...

W swojej "Kolonii karnej" operuje Joanna Bruzdowicz bogatym i różno­rodnym muzycznym tworzywem - od partii prawie tonalnych i podpar­tych pojedynczymi tylko brzmienia­mi melodeklamacji, poprzez bardziej skomplikowane atonalne konstrukcje polifoniczne, aż do epizodów elektro­nicznych mających ilustrować ,,nieludzkość" okrutnej machiny śmierci. Do belgijskiego wykonania w Liége w 1986 roku włączyła autorka utwór elektroniczny "La Sérénité", a na użytek warszawskiej premiery wzbogaciła jeszcze partyturę o pewne nowe epi­zody. Cała jednak muzyka dramatu została tak pomyślana, aby - poza solowymi partiami wokalnymi - brzmiała raczej dyskretnie; na pierw­szym planie bowiem ma się tu znajdować słowo, opowiadające wyra­ziście o okropnościach systemu peni­tencjarnego gdzieś na odległej i eg­zotycznej (podobno) wyspie.

Warszawski Teatr Wielki, który wcześniej przygotował polskie pre­miery innych oper Joanny Bruzdowicz, także i teraz pozostał wierny naszej kompozytorce - tyle że tym razem grono realizatorów okazało się prawdziwie międzynarodowe. Przy dyrygenckim pulpicie bardzo spraw­nie prowadził całe dzieło Izraelczyk (nb. urodzony w Łodzi); reżyserował Amerykanin, Amerykaninem także był specjalista od operowania świat­łami David Lawrence, natomiast fas­cynująca swą niesamowitością opra­wa scenograficzna to dzieło artysty polskiego. Za sprawą tego teamu przedstawienie wypadło bardzo inte­resująco. Szkoda jedynie, że tak waż­ny tekst słowny nie zawsze dociera z należytą wyrazistością do wszystkich odbiorców, bowiem z woli autorki i reżysera publiczność znalazła się po dwóch stronach centralnie usytuowa­nej sceny i wypowiadający swe kwestie artyści, nolens volens, stać muszą ty­łem do jednej lub drugiej części wi­downi. Pośród odtwórców premiero­wego przedstawienia prym wiódł Ro­bert Dymowski, znakomicie kreujący partię Oficera (do której ma wyśmie­nite warunki fizyczne); na duże uzna­nie zasłużył też niewątpliwie Ryszard Wróblewski w roli Podróżnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji