Kafka w Wielkim
Pod koniec XX wieku "Kolonię karną", opowiadanie napisane przez Franza Kafkę w 1914 r. w którym opisał ponure wydarzenia rozgrywające się gdzieś na oddalonej od świata wyspie, można odczytywać na wiele sposobów. Wyraźny sygnał artysty, przeczuwającego intuicyjnie szaleństwa totalitaryzmu, jest jednym z najbardziej oczywistych.
Problemy ludzkich postaw wobec opacznie rozumianej sprawiedliwości, głupoty, która jest wieczna, czy zachowań w sytuacjach niejednoznacznych moralnie, kiedy po tekst Kafki sięgnęła Joanna Bruzdowicz, były również na czasie. W 1968 roku, gdy jej dramat muzyczny miał zostać wystawiony w Pradze, Kafka "źle" się skojarzył ówczesnym władzom Czechosłowacji. Do prapremiery nie doszło ze względów politycznych. Dzieło wystawiono po raz pierwszy kilka lat później we Francji. Potem w Belgii.
Dramat muzyczny Joanny Bruzdowicz jest bardzo wierny Kafce. I teraz, pokazana w Warszawie "Kolonia karna", okazała się dziełem nadzwyczaj aktualnym. Chociażby ze względu na wydarzenie w byłej Jugosławii i Czeczenii.
Warszawską inscenizację "Kolonii karnej" zrealizowano po mistrzowsku. Spektakl w reżyserii Christophera Martina, prowokujący do myślenia wielowymiarowością znaczeń i odniesień, wstrząsa siłą ekspresji. Przedstawienie zagrano na zapleczu sceny kameralnej Teatru Wielkiego.
Publiczność siedzi po obu stronach centralnie usytuowanej maszynerii śmierci -najważniejszego elementu tego spektaklu. Przez swą bliskość, słuchacze wciągnięci zostają w krąg ponurych wydarzeń dramatu.
Niepokój czyni już sam widok ogromnej machiny, służącej do wymyślnego torturowania więźniów. Namiętnie wyśpiewywane frazy Oficera w znakomitej kreacji Roberta Dymowskiego oraz jakby całkowicie wyprane z uczuć oblicze Podróżnego - Ryszarda Wróblewskiego, do którego adresuje on pochwały systemu zabijania za pomocą maszyny, budzą grozę,
Muzyka Joanny Bruzdowicz jest integralną częścią tego trwającego niewiele ponad godzinę spektaklu. To ona spina go w tak intensywną całość, wyprzedza, dopełnia i pogłębia to wszystko co dzieje się na scenie. Pod batutą Meira Minsky'go zabrzmiała ona pełnią blasku i dramatyzmu.