Romeo i Julia
Choć aktorzy Teatru Polskiego z pewnością woleliby grać na własnej scenie przy ul. Zapolskiej, to jednak żadna konwencjonalna scena teatralna nie stworzyłaby im takich możliwości jak wspaniałe piętnastowieczne, późnogotyckie wnętrze kościoła Św. Bernarda ze Sieny, w którym mieści się teraz Muzeum Architektury. Od Sieny niedaleko wszak do Werony, skąd pochodzą Romeo i Julia, bohaterowie szekspirowskiej tragedii, którą Teatru Polskiego wyreżyserował ostatnio Tadeusz Bradecki.
Dzięki gotyckiej przestrzeni powstaje monumentalny, uskrzydlony powagą tych murów teatr tajemniczy i przejmujący. Wymarzona przestrzeń do grania tragedii. W momentach kulminacyjnych sklepienie zdaje się delikatnie drgać od organowej muzyki i wokalnych partii solowych budujących niepowtarzalny nastrój. Nie brak oczywiście i szczypty renesansowego humoru - wnoszą go dokuczliwi przyjaciele Romea (wśród nich najlepszy Wojciech Kościelniak) i gadatliwa niania Julii (Grażyna Krukówna). Spektakl ten działa na widza jednak nie tyle pięknem szekspirowskich dialogów, co przede wszystkim muzyką i plastyką tej wyjątkowej przestrzeni. Brak właściwie konwencjonalnych dekoracji. W słynnej scenie balkonowej - oddanej zresztą bardzo przejmująco przez aktorskie małżeństwo Jolantę Fraszyńską i Roberta Gonerę - brak jest tradycyjnego balkonu. Zamiast niego pojawiają się poziome pomosty wyprowadzone z bocznych naw. Z niezwykłą subtelnością oddana została też scena nocy poślubnej, kiedy to kochankowie wspólnie rozwijają zwoje ślubnego muślinu okrywającego łoże, co daje piękny plastyczny efekt oparów białej mgły. Spektakl Tadeusza Bradeckiego jest bez wątpienia przeznaczony dla widza wrażliwego plastycznie.