Artykuły

Madzia i szaleństwa świata

Tej nowej krakowskiej ini­cjatywie nie towarzyszyło zainteresowanie równe przedpremierowemu rozgłosowi "Z biegiem lat, z biegiem dni" z 1978 r. A przecież wydaje się ona war­ta uwagi. Popularność telewizyj­nych seriali wyraźnie bowiem kusi ludzi teatru, by mimo obiektywnych trudności dać swo­jej widowni możliwość i takich doznań. Publiczność nie zawodzi i po bilety na dwuwieczorowe "Szaleństwa panny Magdaleny" według "Emancypantek" Prusa for­muje się przed kasą Bagateli ko­lejka, co chyba nieczęsto się te­mu teatrowi ostatnio zdarzało. Warto byłoby przeprowadzić wśród publiczności krakowskiej ankietę, czy magnesem jest dla niej sam Prus, czy też współcze­sna forma serialu dodaje atrak­cyjności przygodom Madzi Brze­skiej. Nie bez znaczenia dla sprawy wydaje się również fakt, że współautorką adaptacji jest właśnie Joanna Olczak-Ronikier. W scenariuszu "Z biegiem lat, z biegiem dni" połączyła różnorod­ne teksty literackie wielu auto­rów w zgrabną całość, zgodną z duchem epoki. Obecnie sięgnęła po czterotomową powieść Bole­sława Prusa, bardzo niejednolitą stylistycznie, wiążąc poszczegól­ne jej części - zgodnie z myślą autora - postacią głównej, nie­mal nie schodzącej ze sceny bo­haterki. Poprzedni scenariusz fir­mowała autorka. (Wajda podpi­sał go jako inscenizator i współreżyser.) Obecny firmuje wraz z reżyserem spektaklu Włodzimie­rzem Nurkowskim, który z po­wodu nieobecności Olczak-Ronikier w kraju musiał w czasie pracy samodzielnie ingerować w tekst. W efekcie bez dokładnej znajomości wyjściowego scena­riusza trudno dziś ocenić, czy pewne niekonsekwencje styli­styczne "Szaleństw panny Mag­daleny" są skutkiem niedostatecz­nego dopracowania samej adap­tacji, czy też reżyserowi próbu­jącemu połączyć bardzo różne tonacje rozdziałów (cecha cha­rakterystyczna tej powieści!) nie udało się to w stu procentach, choć stworzył spektakl o dużej urodzie scenicznej.

Na pewno jednak - i chcę to zaznaczyć na początku - Wło­dzimierzowi Nurkowskiemu uda­ło się zrealizować zamierzenie główne. Nie tylko możliwie wier­nie przekazał na scenie burzliwe losy panny Magdaleny, lecz tak­że mimo licznych i momentami wręcz dokuczliwych niekonsek­wencji stylistycznych spektaklu potrafił konsekwentnie i dosta­tecznie jasno wyprowadzić myśl całego przedsięwzięcia. Co wię­cej, dokonał tego, że przeżycia naiwnej guwernantki z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku trafiają do wrażliwości współcze­snego widza, i to nie dzięki przebrzmiałemu dziś problemowi kobiecej emancypacji, ale po­przez zderzenie prawej, szlachet­nej, dobrej i czułej jednostki z otaczającą rzeczywistością.

A więc powodzenie tego dwuwieczorowego spektaklu (bo to w nim przecież najbardziej wy­daje się nowe i charakterystycz­ne) zawdzięczamy przede wszyst­kim Madzi Brzeskiej granej w Teatrze Bagatela przez Bożenę Adamkównę. Debiut w telewizyj­nym przedstawieniu "Romeo i Ju­lii" w reżyserii Jerzego Gruzy za­początkował jej kilkunastoletni już dorobek sceniczny (m.in. Orcio w nowohuckiej "Nie-Boskiej..." i "Kopciuch" w Powszechnym w Warszawie). Już jako Julia za­chwyciła nas dziewczęcą, kruchą urodą i wewnętrzną wrażliwo­ścią, lecz także siłą wyrazu. Wła­śnie dzięki tym zaletom - wspartym kilkuletnim doświad­czeniem scenicznym - udało się Bożenie Adamek tchnąć nowe życie w postać Madzi, wydobyć jej niebanalny wdzięk i stuszować trudne do zaakceptowania w lekturze, przerysowane naiwno­ści, czyniące ją chwilami śmiesz­ną i nieznośną.

Sceniczna Madzia - w skrom­nej szarej sukience damy klaso­wej - nie tylko szeroko otwar­tymi oczami przygląda się krążą­cej wokół niej menażerii ludz­kiej, czy to w stołecznych pała­cach, czy w prowincjonalnych domach, lecz także wychodzi z tych zmagań mądrzejsza i bogat­sza wewnętrznie. Z jednym za­strzeżeniem, że o ile w licznych starciach z ludźmi ostatecznie uznawała ich racje, widząc wła­sną niedoskonałość, o tyle suma wyniesionych doświadczeń prze­konała ją w końcu, że w takiej rzeczywistości nie ma dla niej miejsca. Skoro nie rozumieją jej rodzice, inaczej pojmujący szczę­ście, zawodzą przyjaciele, rani egoizm bliźnich i ich źle pojęte ambicje, boli zawiść, małostko­wość, próżność i zwykła ludzka głupota - nic dziwnego, że Madzia czuje się pokonana i chroni się za klasztorną furtę. Czy ko­chający mężczyzna potrafi ją stamtąd wydobyć? - pytanie kończące zarówno powieść jak i spektakl godne jest teatralnego serialu.

Chciałabym bowiem podkreślić, iż głównym atutem tego przed­stawienia (na razie tylko pre­miera prasowa odbyła się jed­nego wieczoru i trwała sześć i pół godziny, zdarza się jednak, że widz traktuje obie części jako oddzielne) jest godna pochwały próba wyjścia naprzeciw życze­niom widowni. Nawet wyraźne niekonsekwencje spektaklu i licz­ne przerysowania aktorskie do­dają mu życia, akcentują różno­rodność form scenicznych, mają za cel główny zabawienie widza i zainteresowanie go scenicznymi perypetiami bohaterki. I choć razić może nadmierna demoniczność Solskiego (Jacek Strama), śmieszność panny Howard (Kry­styna Stankiewicz) czy wulgar­ność Korkowiczowej (Bogna Gębik) - tego typu zamierzone przez reżysera przerysowania, w zderzeniu ze szlachetną i czysto poprowadzoną rolą główną, sprawiają, że myśl przewodnia spek­taklu jest bardziej czytelna.

Oczywiście w tak pomyślanej całości, w takich, a nie innych warunkach Teatru Bagateli, nie wszystko mogło się udać. Spekl taki jest bardzo nierówny aktor­sko. Zawiodła przede wszystkim rodzina Latterów, na czele z hi­steryzującą mamą, przełożoną pensji (Maria Górecka). Ze szla­chetnym tonem postaci prowa­dzącej dobrze współbrzmi rola prof. Dębickiego (Aleksander Bednarz). Ale szczególnie cieszy gościnny występ Zofii Niwiń­skiej, która w obu wieczorach gra dwie różne, zdziwaczałe star­sze damy. A robi to z wdziękiem i doświadczeniem swoich pięć­dziesięciu pięciu scenicznych lat, tak świetnie wpisanych w histo­rię powojennego teatru.

Jest w tym spektaklu kilka pięknych, sugestywnie rozegra­nych scen zbiorowych (np. Finał balu). Udał się również prowin­cjonalny koncert w Iksinowie. Reżyser starał się więc pozyskać widza i poprzez komizm skary-katurowanych sytuacji (na scenie przygrywa "żywa" orkiestra, a niezawodnym solistą jest bez­błędnie reagujący na muzykę kundel) i poprzez wymowę sym­bolu (Madzia w zaczarowanym kręgu zjaw - problemów). Po­wtarzam, że widza bardziej wy­robionego może ta mieszanina stylów i aktorskich propozycji chwilami drażnić (trudno np. pogodzić się ze zbytnim uprosz­czeniem duchowych rozterek pa­ni Latter). Należy jednak doce­nić ogromną, rzetelną pracę licz­nego zespołu i pochwalić efekty ambitnego przedsięwzięcia.

Warto chyba dodać na zakoń­czenie, że "Emancypantki", mimo że dziś nie zachęcają nas do lektury (a przecież ukazywały się jako powieść w odcinkach od 31 grudnia 1891 r. przez przeszło półtora roku - na łamach "Ku­riera Codziennego" - i były przyjmowane dużo życzliwiej od "Lalki"'.), inspirują jednak wielu współczesnych twórców. Zajmuje ich zwłaszcza najlepsza niewąt­pliwie część pierwsza dzieła, czyli "Pensja pani Latter". W 1954 oglądać ją można było w War­szawie we Współczesnym w adaptacji Iwaszkiewicza i Rytarda. W 1968 wystawił własną wersję w Powszechnym Adam Hanuszkiewicz, by potem zmie­rzyć się z nią już w formie te­lewizyjnego widowiska (rok 1975). Oglądaliśmy w Teatrze Te­lewizji również "Madzię w Iksi­nowie" (adaptacja Barbary Olszańskiej z r. 1971). Przed pre­mierą w Teatrze Bagatela przeczytałam w "Życiu Warszawy", że Stanisław Różewicz przygoto­wuje film o pensji pani Latter według scenariusza Czecha, Pavla Hajnego, autora filmowych scenariuszy "Zaklętych rewirów" Worcella i "Zmór" Zegadłowicza.

Krakowska Bagatela "poszła na całość" (choć na szczęście zre­zygnowała z niektórych wątków np. z rozdziału o spirytyzmie!) i chwała jej za to! I reżyser, i ze­spół zbiera zasłużone brawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji