Artykuły

Katarzyna Żak: Kobiety myślały, że to ja zrobiłam pierogowy biznes, a nie filmowa Solejukowa

- Myślę, że jeżeli się lubi pracować - a ja uwielbiam - to kiedy przychodzi kolejna ciekawa propozycja, rzucam się od razu w wir pracy, bo realia są takie, że nie wiadomo, kiedy przyjdzie następna - mówi aktorka Katarzyna Żak.

Grzegorz Giedrys: Umie pani gotować pierogi tak jak Solejukowa?

Katarzyna Żak: Umiem, nauczyłam się robić pierogi na potrzeby serialu, ale mam pewne wątpliwości, czy one są "najlepsze na świecie". Rodzina jest łaskawa i chwali.

Kazimiera Solejukowa - w tę rolę genialnie wciela się pani w serialu "Ranczo" - z początku była typową postacią w tle. Dopiero później zdobyła własny wątek. Odkryła talent do języków, a jej pierogi uchodzą za mistrzostwo. Jej historia daje nadzieję tysiącom kobiet, że nigdy nie jest za późno na rozwijanie się.

- To prawda. Solejukowa pokazała kobietom w Polsce, że zawsze można zacząć od nowa, że nigdy nie jest za późno na realizację swoich pasji i talentów, niezależnie od tego, gdzie się mieszka, ile ma się lat i jakie ma się wykształcenie.

Co pani słyszy na temat tej postaci od widzów?

- Widzowie bardzo polubili Kazimierę przede wszystkim za jej nieprawdopodobną radość życia i wiarę w swoje możliwości. Ona najczęściej się nie poddaje, uważając, że w życiu trzeba próbować mierzyć się z wyzwaniami, i dlatego scenarzyści stawiają przed nią nowe wyzwania. Większość kobiet widzi w Solejukowej wzór do naśladowania.

A pani jak ją postrzega?

- Dla mnie Solejukowa jest uosobieniem dzisiejszej matki Polki, gdyż wszystko, co w życiu robi, robi z myślą o dzieciach. I jest cholernie przyzwoitym człowiekiem!

W "Ranczu" kobiety są pokazywane jako osoby pozytywne, a mężczyźni to raczej łazęgi. Czy to znak czasów?

- Nie sądzę! Przecież serial jest fikcyjną opowieścią o sielskim wiejskim życiu i pokazuje różne charaktery. Scenarzyści położyli większy nacisk na kobiety, bo przecież główną bohaterką jest Amerykanka, która przyjeżdża do Polski i poznaje najpierw problemy kobiet we wsi. A wiadomo, że na wsi największe kłopoty kobiety mają z mężczyznami, więc muszą brać los w swoje ręce. Ale wójt, Czerepach i ksiądz to przecież mocne charaktery!

Prof. Magdalena Środa, znana feministka, zaprosiła panią na panel dotyczący sytuacji kobiet we wschodniej Polsce. Jak wyglądało to spotkanie?

- To był dla mnie bardzo ważny dzień. Kobiety - przedstawicielki small biznesów z tamtego regionu Polski - wypytywały mnie o moją drogę w budowaniu pierogowego interesu. Próbowałam tłumaczyć, że jestem aktorką i nie mam biznesu, ale szybko pojęłam, że silnie identyfikują mnie z Kazimierą i jej małymi sukcesami. Potem razem się z tego śmiałyśmy, a one z dumą opowiedziały o kobietach, które - mimo wielkiego bezrobocia i małego rynku zbytu - odważyły się spróbować stworzyć własne maleńkie firmy.

Zastanawiam się, dlaczego polscy widzowie takim szacunkiem darzą fikcyjne postaci. Myślę, że Solejukowa więcej dała polskim kobietom niż niejedna feministka...

- No nie wiem (śmiech). Ludzie lubią Kazimierę za jej życiową odwagę w podejmowaniu większości decyzji w życiu i zazdroszczą jej tego, że rzadko ogląda się na innych, tylko robi swoje. A to w małych społecznościach, tam gdzie się wszyscy znają, jest rzadkością. Solejukowa pokonała też ogromną drogę wewnętrznego rozwoju w dojrzałym wieku i to też kobietom się podoba! I jest stuprocentową matką Polką.

Za każdym razem, wcielając się w Solejukową, przechodzi pani wielką wizerunkową zmianę. Z gwiazdy polskiego teatru i telewizji staje się pani zwykłą kobietą.

- No nie przesadzałabym z tą gwiazdą! Takiej zmiany wymagała ta rola, szczególnie na początku serialu, żeby widzowie mogli uwierzyć, że to przeciętna kobieta, żona pijaka i matka siedmiorga dzieci, żyjąca w skrajnej biedzie. Nie chodziło nam o to, żeby ją pobrzydzić. Wyposażyłam ją też w specyficzny akcent i chód, żeby widzowie bardziej ją zapamiętali. I warto było, bo materiał literacki, który dostałam do grania, był świetny.

Studiowała pani aktorstwo we Wrocławiu, była pani związana z tamtejszym Teatrem Współczesnym. Co panią podkusiło, aby rzucić to miasto i wyjechać do Warszawy? To duże ryzyko - sukces w tej branży jest mało prawdopodobny.

- To była dla nas bardzo trudna decyzja. Mieliśmy małe dzieci, ale też nie mieliśmy już możliwości pracy we Wrocławiu. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do Warszawy, bo tam był największy rynek możliwości. Oczywiście, było wielkie ryzyko, że nie będzie pracy, ale z drugiej strony we Wrocławiu też jej już dla nas nie było. Początki były trudne, ale w żadnej dziedzinie nie byłoby łatwo. Dostaliśmy jednak etaty w teatrach i to był bardzo dobry ruch. Potem zaczęłam chodzić na castingi i bardzo powoli podejmowałam pracę w różnych produkcjach.

Teraz regularnie pojawia się pani w telewizyjnych serialach, współpracuje z kilkoma stołecznymi teatrami i daje koncerty. Czy tak teraz po prostu wyglądają realia tej branży, że trzeba cały czas pracować?

- Myślę, że jeżeli się lubi pracować - a ja uwielbiam - to kiedy przychodzi kolejna ciekawa propozycja, rzucam się od razu w wir pracy, bo realia są takie, że nie wiadomo, kiedy przyjdzie następna. Potem przez rok telefon może nie zadzwonić, bo po prostu nie będzie roli, którą mogłabym zagrać. To raczej tak wygląda rzeczywistość. Zawsze czekamy na interesujące role, a częste granie udoskonala nasz warsztat.

Z Cezarym Żakiem są państwo aktorskim małżeństwem. Czy to bardzo komplikuje życie rodzinne i zawodowe?

- Staramy się oddzielać życie prywatne od zawodowego, nie zawsze się to udaje, ale jesteśmy razem 30 lat, więc na to wygląda, że większych komplikacji nie było! (śmiech)

Bardzo często małżeństwa aktorskie szybko się kończą. A tymczasem państwo są wzorem przykładnego związku. Jak to się stało, że udało się państwu osiągnąć sukces i wytrzymać? Myślę, że to jednak wyzwanie.

- Żadne wyzwanie, proszę pana. Po prostu przyjaźnimy się ze sobą, lubimy razem spędzać czas i mamy wspólne pasje. Szanujemy swoje odmienności i akceptujemy wady. Czasami (śmiech). Najważniejsza dla nas jest rodzina, zawsze była na pierwszym miejscu. Ze względu na dzieci staraliśmy się nasz zawód zostawiać za drzwiami.

Czy córki idą w państwa ślady? Zapewne miałyby łatwy start w teatrze i telewizji. No i poza tym dobre aktorskie geny.

- Na blaski i cienie tego zawodu napatrzyły się od maleńkości i na szczęście wybrały inne drogi życiowe, kompletnie niezwiązane z aktorstwem. A my jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi.

Czy ćwiczy pani role z mężem?

- Czasami uczymy się tekstu sztuk teatralnych, suflując sobie, ale nie konsultujemy ze sobą swojej pracy nad rolą. Role to indywidualna droga, każdy z nas idzie swoją.

W serialu "Siła wyższa" gra pani zakonnicę, a mąż w "Ranczu" wciela się w księdza. Zabawny zbieg okoliczności.

- Tak, to dość zabawne, ale siostra Bazylia z serialu "Siła wyższa" to była kolejna zakonnica, którą zagrałam w swoim aktorskim dorobku. A i ksiądz w Ranczu, obecnie biskup pomocniczy, to też nie pierwszy duchowny w karierze Cezarego. Zresztą habit i sutanna to przede wszystkim człowiek i jego charakter.

Jak pani pracuje nad swoimi rolami? Czy to przychodzi coraz łatwiej wraz z coraz większym doświadczeniem, czy jednak wcielanie się w role jest nadal wyzwaniem?

- Każda rola to czysta kartka, którą trzeba stworzyć, napisać i za każdym razem to praca od zera. To kolejna podróż w nieznane, czasem prostsza, czasami trudna i kręta, ale zawsze fascynująca. Uważam, że im człowiek starszy, tym trudniej... Ale to jest bardzo indywidualna sprawa. Dla mnie budowanie ról to wielkie wyzwanie, to szukanie innych środków wyrazu i wieczna wyprawa w głąb siebie.

Kiedyś aktorzy nieco wstydliwie mówili o tym, że grają w serialach. Dzisiaj podejrzewam, że jest nieco inaczej - artyści zabiegają o to, aby grać w "Ranczu" albo innych podobnie ambitnych produkcjach. Jak można wytłumaczyć ten fenomen?

- Dzisiejsze seriale - i pokazuje to produkcja telewizyjna na całym świecie - to produkty iście filmowe, ze świetnymi scenariuszami i znakomitymi obsadami aktorskimi, więc zagrać w dobrym serialu u boku fantastycznych aktorów to dziś wyzwanie. Widownia z zapartym tchem czeka na kolejne serie "Gry o tron" i "House of Cards", ale także na rodzime wybrane tytuły.

A jak wygląda praca na planie "Rancza"?

- Rocznie kręcimy jeden sezon, czyli 13 odcinków, co zajmuje nam koło 70 dni zdjęciowych. Zazwyczaj od sierpnia do listopada każdego roku. W ciągu tych dziewięciu lat stworzyliśmy rodzinną atmosferę, cała ekipa bardzo się zżyła, lubimy ze sobą pracować. Natomiast na planie razem ze swoim mężem spotykam się niezwykle rzadko - dwa, najwyżej trzy dni w roku, bo gramy przecież w różnych wątkach. Ale pracuje się świetnie, uwielbiam grać z Cezarym. Jest znakomitym aktorem!

Czy mąż często bywa w Toruniu? Co mówi o naszym mieście?

- Niestety za rzadko. Mąż jest bardzo zajętym mężczyzną, teraz reżyseruje kolejną sztukę w warszawskim Och-Teatrze. Ale Toruń jest dla niego miejscem wyjątkowym, szczególnie ten z okresu naszego narzeczeństwa.

Czy to prawda, że to nauczycielka matematyki z V LO w Toruniu namówiła panią do aktorstwa?

- Kiedyś w liceum po jakiejś szkolnej uroczystości podeszła do mnie pani profesor Wiesława Ceynowa, która uczyła mnie matematyki i zapytała, czy nie myślałam o zdawaniu do szkoły teatralnej. Powiedziała, że jej zdaniem ze wszystkich uczniów występujących na scenie ja najbardziej przykuwam uwagę. Miałam inne plany, ale pani profesor zasiała ziarno i zaczęłam się interesować, co trzeba przygotować na egzaminy i jak one wyglądają.

Podobno szykowała się pani na studia prawnicze. Dlaczego?

- Chodziłam do klasy humanistycznej i prawo było w zasięgu humanistów, nie mówiąc już o świetnym Wydziale Prawa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Poza tym byłam dosyć śmiałą nastolatką i uważałam, że zawód adwokata jest dla mnie stworzony.

Chodziła pani do Teatru Horzycy?

- Teatr zaczarował mnie w podstawówce, już jako nastolatka chodziłam z moją mamą na spektakle. W liceum z koleżankami wybierałam się nie tylko na przedstawienia w Horzycy, ale też na Festiwal Teatrów Polski Północnej, gdzie oglądałam świetne sztuki z Bydgoszczy, Olsztyna i Gdańska. Co prawda cierpiały wtedy na tym lekcje, ale warto było. To było prawdziwe święto teatru!

Czy utrzymuje pani kontakty ze swoimi toruńskimi przyjaciółmi?

- Oczywiście! Moją najbliższą przyjaciółką jest pani mecenas Jolanta Zagórska - koleżanka właśnie z liceum, ale będąc w Toruniu, spotykam się też z kolegami i koleżankami z przedszkola. Jeden z kolegów jest profesorem na UMK, większość niestety rozjechała się po świecie. Wystarczy, że się w Toruniu przespaceruję Szeroką i Królowej Jadwigi i od razu spotykam kogoś znajomego. To cudowne!

Ukończyła pani Przedszkole nr 10, SP nr 3 i V LO. Jacy nauczyciele szczególnie wpłynęli na pani osobowość i karierę?

- Z przedszkola pamiętam panią Mirkę, dzięki której zagrałam Koziołka Matołka w przedstawieniu dla rodziców w zastępstwie chorego kolegi. W "trójce" pan Kazimierz Jaworski, dyrygent szkolnego chóru, wyrobił w nas niezwykłą kulturę muzyczną. Pani Danuta Wegner i moja wychowawczyni pani Barbara Dąbrowa były cudownymi i mądrymi nauczycielkami. W liceum panie profesor Ewa Józefowicz, Henryka Kowalska, Walentyna Zielińska i Wiesława Ceynowa potrafiły nas dobrze przygotować do matury, wymagały systematyczności w nauce, ale też kochały uczniów i pozwalały nam rozwijać pasje pozaszkolne. Liceum to mój najpiękniejszy czas w Toruniu!

Czy jest coś takiego jak "toruńskość"? Jest typowy toruński charakter?

- Porządek - pozostałość po przedwojniu. Czystość, schludność, chęć pomocy drugiemu i zawsze uśmiechnięte twarze - to właśnie określiłabym jako toruńskość. Kwiaty w oknach i czyste ulice są nieodmiennie wizytówką mieszkańców.

Jak torunianie są postrzegani w Polsce?

- Jako zdolni i pracowici ludzie! Proszę zobaczyć, w ilu dziedzinach życia torunianie zaznaczyli czynnie swoją obecność, że o środowisku artystycznym nie wspomnę.

Często pani wraca w rodzinne strony?

- Niestety, rzadko, dwa albo trzy razy do roku. I to jest zawsze za krótko i zawsze bardzo intensywnie.

Jakie miejsca zdaniem pani zupełnie się zmieniły w Toruniu?

- Nie mieszkam w Toruniu ponad trzydzieści lat, więc dla mnie zmieniła się większość poza Starówką. To jest już inne nowoczesne europejskie miasto z jedną z piękniejszych Starówek w Polsce. I to serce miasta - pomnik Mikołaja Kopernika, gdzie w moich czasach zawsze umawiano się na randki. Centrum Torunia nie zmieniło się nic a nic, na szczęście.

Gdzie pani lubi tu spędzać czas?

- U mamy w domu! Pyszny obiad, wygodne łóżko i niekończące się wizyty rodziny i znajomych. I te cudowne nocne Polaków rozmowy...

Zastanawiam się, czy trudno wybić się młodej zdolnej osobie z Torunia. Co mogłaby pani doradzić torunianom, którzy mają ambicje aktorskie i wokalne?

- Niech próbują za wszelką cenę realizować swoje pasje i marzenia! To absolutnie nie ma znaczenia, skąd pochodzą - ważne, o czym marzą! Jest teraz tyle możliwości - są szkoły teatralne, muzyczne, telewizyjne konkursy, talent show. Potrzeba pewnie tylko odrobiny szczęścia. Jak w każdej innej dziedzinie życia.

Czy nawiązuje pani kontakty z aktorami pochodzącymi z Torunia?

- Tak, utrzymuję kontakty z innymi aktorami urodzonymi w Toruniu. Zawsze z dumą podkreślamy swoje pochodzenie, spotykając się najczęściej w pracy na planie lub na teatralnych premierach. Nie znałam osobiście młodej zdolnej aktorki Magdy Czerwińskiej i kiedy kilka lat temu spotkałyśmy się przypadkiem w teatrze, obie ruszyłyśmy ku sobie z uśmiechem i zdaniem "Ja też jestem z Torunia!" I, mimo że dzieli nas znaczna różnica wieku, bardzo przypadłyśmy sobie do serca.

Czuje się pani tu jeszcze jak w domu?

- Tak, zawsze z dumą podkreślam, że jestem torunianką! Tu się wychowałam, tu nasiąkłam miłością do sztuki, do teatru. Tu w liceum chodziłam na wystawy do Biura Wystaw Artystycznych, na koncerty Republiki do Dworu Artusa. Tu łapię oddech, tu mam swoją oazę! Tu jest i zawsze będzie mój dom.

Widziała pani Republikę na żywo w Dworze Artusa?

- Na koncertach Republiki zawsze był tłum moich rówieśników. To był powiew świeżości i buntu, którego wtedy tak bardzo łaknęliśmy. Nowatorskie brzmienie i charyzma Grzegorza Ciechowskiego... to był dla nas magnetyzm. Tańczyliśmy i śpiewaliśmy jego teksty jak w transie! Zresztą z Grzegorzem spotkałam się później na planie "Seszeli" w reżyserii Bogusława Lindy i to było niesamowite przeżycie.

I teraz przed tym samym Dworem Artusa jest katarzynka z pani nazwiskiem.

- Patrzę na nią z niedowierzaniem, wzruszona i szczęśliwa... Katarzynka - wyjątkowa, słodka, piernikowa i tak bardzo toruńska.

***

*Katarzyna Żak

Rocznik 1963. Torunianka z urodzenia. Znana z ról w serialach: "Miodowe lata", jego kontynuacji "Całkiem nowe lata miodowe" oraz "Ranczo". W 1986 roku ukończyła studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej we Wrocławiu. W latach 1986-95 występowała w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Zadebiutowała tam rolą Panny Młodej w "Sztukmistrzu z Lublina" Isaaca Bashevisa Singera w reżyserii Jana Szurmieja. W 1993 roku otrzymała Nagrodę Towarzystwa Przyjaciół Teatru we Wrocławiu dla młodego aktora. W latach 1995-2011 aktorka Teatru Rampa w Warszawie. Obecnie występuje w warszawskich teatrach: Roma, Och-Teatr, Capitol, Syrena i Komedia. W 2014 roku została uhonorowana katarzynką w Piernikowej Alei Gwiazd w Toruniu. Jest żoną aktora Cezarego Żaka. Mają dwie córki: Aleksandrę i Zuzannę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji