Brook - reżyser integralny (fragm.)
W teatralnym "Who's Who" Peter Brook określa swoje "rekreacje" jako: teatr, film, malarstwo. Tego rodzaju postawienie sprawy nie powinno być uważane za żart ani też dziwić. Brook, jak mało który ze współczesnych artystów, żyje swoim zawodem bez reszty. Teatr i film to jego pasje, nie pozostawiające niemal czasu na inne zainteresowania. Są one - jak np. zainteresowanie malarstwem i muzyką - podporządkowane tamtym i z nimi związane. Jako integralny artysta teatru, Brook często opracowuje również scenografię, a nawet ilustrację muzyczną sztuk, które inscenizuje. Właściwie poza dzieciństwem nie było takiego okresu, kiedy Brook nie byłby reżyserem. Jedynie Gordon Craig był podobnie integralnym artystą teatru w Anglii. Ale Craig, choć "w teatrze się rodził", jakże wcześnie od czynnej pracy w teatrze odszedł...
...Takiego Leara odkrył i pokazał na scenie angielskiej Peter Brook. Najbardziej współczesną ze sztuk granych obecnie w Londynie; kto wie, czy nie bardziej współczesną od..: Dürrenmatta.
Nie jest przypadkiem, że reżyser, który bardziej niż inni w Anglii widzi aktualność i współczesność Shakespeare'a, przejawia też większe niż ktokolwiek inny w Anglii zainteresowanie Dürrenmattem. Wśród współczesnych dramaturgów jest to przecież pisarz najlepiej może widzący groteskowość mechanizmu władzy i tzw. wielkich problemów naszego wieku. Zestawienie Dürrenmatta z Shakespearem nie jest więc całkowicie pozbawione podstaw (a nazwisko Dürrenmatta nie bez kozery pojawia się na kartach książki Kotta o Shakespearze). Brook może być uważany za pioniera, jeśli chodzi o popularyzację dramaturgii Dürrenmatta w Anglii, do której zresztą pisarz szwajcarski nie miał dotąd zbyt wielkiego szczęścia. Pierwszą sztukę Dürrenmatta wystawiono dopiero w r. 1959 w małym choć zasłużonym teatrzyku klubowym Arts. Było to "Małżeństwo pana Mississippi" w reżyserii Clifforda Williamsa (obecnie współpracownika Brooka). Inscenizację tę obejrzało niewiele osób, jako że szła tylko kilka tygodni. Prawdziwe wprowadzenie Dürrenmatta na scenę angielską dokonało się rok później, gdy Peter Brook zainscenizował na otwarcie nowego teatru Royalty "Wizytę starszej pani" (1960). Trzecia - i ostatnia dotąd inscenizacja Dürrenmatta w Londynie (tak, faktem jest, że Londyn do tej pory nie widział chociażby "Romulusa Wielkiego") jest również dziełem Brooka. Na londyńskiej scenie Stratfordu przy Aldwych odbyła się 9 stycznia br. premiera "Fizyków" w przekładzie James'a Kirkupa (nb. tłumacza na angielski "Bram raju" Andrzejewskiego). Jest to również duży sukces bieżącego sezonu. W pierwszym kwartale 1963 r. teatr na Aldwych grał na przemian wyłącznie "Fizyków" i "Leara", a bilety na obie sztuki wyprzedane były na wiele tygodni z góry.Inscenizując "Fizyków" Brook starał się o to, by sztuka nie uroniła nic ze swej siły oddziaływania.- Scenografia Johna Bury'ego idzie ściśle za wskazówkami Dürrenmatta. Podobnie jak w "Learze" Brook znowu nie użył kurtyny. Widzowie jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia oglądają secesyjną, zmodernizowaną willę i trupa zabitej pielęgniarki. Tego rodzaju "przygotowanie oczu publiczności" wywiera podświadomy wpływ na percepcję. Scenografia daje wrażenie klaustrofobii, pogłębione wkrótce stylem gry aktorskiej i reżyserii. Pomieszczenie, w którym zamknięci są trzej fizycy, urasta z czasem do symbolu klatki, w której miota się ludzkość zamknięta ze swym wielkim dylematem. Brook, jak sam twierdzi, nie lubi reżyserować sztuk przestrzennie statycznych, ale nie można powiedzieć, by odbijało się to w jakimkolwiek sensie na jakości jego roboty. Kenneth Tynan słusznie przypomniał w recenzji z "Fizyków" precyzję i doskonałość techniczną, z jaką młody Brook przed siedemnastu laty opracował "Przy drzwiach zamkniętych" Sartre'a.Dojrzały Brook pogłębił dziś swą robotę, ewokując atmosferę groźniejszej niż sartrowska problematyki. Ustawienie aktorów było w dużym stopniu zasługą reżysera. Nie było żadnego "zgrywania się" w oparciu o farsowe realia (kostiumy, tło akcji). Po prostu przekazano tekst z precyzją i ostrością, jakiej sztuka się domaga. Jeśli można Dürrenmattowi postawić zarzut, że zagadnienia eschatologiczne podał w wyświechtanych komediowych ramach, to trzeba powiedzieć, że w inscenizacji Brooka komedia była przytłumiona. W niewielu tylko momentach publiczność zanosiła się pełnym śmiechem, szybko urywając. Koniec przyjęto w milczeniu. Ta "komedia" wywiera na widzach większe, bardziej dramatyczne wrażenie niż większość tzw. poważnych dramatów grywanych w Londynie w ostatnich czasach. Nie widziałem jeszcze innych inscenizacji "Fizyków", ale na podstawie lektury odnoszę wrażenie, że londyńska różni się od berlińskiej, natomiast bardzo chyba przypomina warszawską...
...- Pozwoli Pan, że przejdę teraz do Dürrenmatta. Jest pan pionierem w przyswajaniu Anglii jego sztuk, jako że dwie z trzech inscenizacji Dürrenmattowskich w Londynie były Pana dziełem. Co Pana szczególnie pociąga w tym pisarzu?
- Każdy kraj ma bardzo niewielu dramaturgów o więcej niż lokalnym znaczeniu. Dürrenmatt wydaje mi się dzisiaj jednym z bardzo nielicznych dramaturgów, których dzieło ma wybitną moc i znaczenie.
- Czemu Pan przypisuje fakt, że Dürrenmatt, uważany na kontynencie Europy za jednego z najwybitniejszych pisarzy naszego okresu, był do niedawna zupełnie zaniedbany w Anglii?
- To naprawdę interesujący problem. Myślę, że - choć postawa zaczyna ulegać zmianie - Anglików cechuje głęboko zakorzeniona i uparta niechęć do uznania faktów życia. Czy nie są romantykami ludzie, którzy - będąc świadkami tylu wstrząsających wydarzeń naszych czasów - mogą mówić po przeczytaniu książki "The Lord of the Flies": "to fantazja, bo ludzie naprawdę nie są tacy"; albo po obejrzeniu "Wizyty starszej pani": "to chorobliwy wytwór niemieckiej wyobraźni, bo ludzie naprawdę nie są tacy"? Ta sama inscenizacja "Wizyty" zyskała uznanie w Nowym Jorku dlatego, że ludzie widzieli w niej rzeczywistość, ale odrzucona została w Anglii czy też przyjęta jedynie jako wyraz pewnego artystycznego stylu."Fizyków" przez długi czas nie chcieli grać aktorzy, uważając, że publiczność sztuki nie przyjmie. Tym razem jednak okazało się, że publiczność wyprzedziła ich i gotowa jest na oglądanie sztuki poświęconej problemom stanowiącym dotąd tabu dla teatrów West Endu.
- Niektórzy krytycy byli zdania, że centralny problem "Fizyków" jest zbyt poważny, by dał się ująć zadowalająco w komediowe ramy. Czy zgadza się Pan z tym?
- Są pewne problemy tak potężne, że nie mamy nad nimi władzy, chyba że je wyśmiejemy.
- Moje następne pytanie łączy się z poprzednim: czy ze względu na wagę zasadniczego problemu nie stosował Pan elementów komicznych? Nie ma np. w Pana inscenizacji prób prowokowania śmiechu momentami sytuacyjnymi czy pełnego wykorzystania groteskowych kostiumów.
- Nie zgadzam się z tym twierdzeniem,"Fizycy" są sztuką o własnym określonym stylu. Aktorzy muszą grać w niektórych scenach naturalistycznie. Ta sztuka nie jest groteską i pewne jej części byłyby nie do grania, gdyby chcieć je ująć groteskowo.
- Chciałbym jeszcze zadać Panu pewne pytanie ogólne. W niedawnym artykule w Observerze przytoczono Pańskie twierdzenie, że uważa Pan film za swe główne metier. Pozostaje jednak faktem, że jest Pan znany głównie jako artysta teatru. Czy uważa Pan teatr za niezadowalający środek wyrazu?
- Język, jaki najbardziej mi odpowiada, to język obrazów. I dlatego nie tylko kocham kino, ale jedyną rzeczą, jaka naprawdę fascynuje mnie w teatrze, jest możność przetransponowania akcji na strumień zmieniających się wrażeń, jak to można zrobić w sztukach elżbietańskich. Dlatego praca nad sztukami o rygorystycznym stylu teatralnym, jak np. "Fizycy", jest dla mnie nader bolesnym przeżyciem.
- Wreszcie na zakończenie pytanie, które ogromnie interesuje entuzjastów Pana talentu w Polsce: czy jest szansa nowej wizyty zespołu Królewskiego Teatru shakespearowskiego w Polsce, z "Learem" w repertuarze, no i oczywiście z Panem, osobiście? Byłby Pan tam przyjęty z radością.
- Bardzo bym się cieszył z odwiedzenia Polski. I leży to w sferze możliwości, bowiem w przyszłym roku udajemy się z "Learem" na światowe tournee.