Spektakl jak mąż z żoną
Dzień drugi "Mąż z żoną". Wszyscy, którzy tych "owoców" miłości spróbowali, wiedzą jak to bywa. Nie wszystko się razem układa, a że życie jest teatrem, a teatr życiem, to bywa i tak, jak to wczoraj sobie oglądałem. W wypadku pokazanego przez Teatr Powszechny "Męża i żony" hr. {#au#207}Fredry{/#}, sytuacja bardziej skomplikowaną się wydaje, bo właściwie jest to festiwal Krystyny Jandy...
Nic dziwnego, że teatralni koledzy p. Krystyny nie startowali do artystycznych wyścigów. Jej festiwal, jej brawa, jej publiczność. Oczywiście nie wszystkim się udawało trzymać swoje talenta na wodzy i co rusz... to Piotr Machalica błysnął jako zakochany w dwóch kobietach Alfred (dobrze mu ta miłość robiła, bo włosów mu wyrosła obfitość za sprawą wrocławskiej specjalistki od takich cudów na scenie, czyli Zofii Hejne-Bregulla), to z kolei Joanna Żółkowska w roli subretki (czyt. pokojówki intrygantki korzystającej z cudzych uczuć) Justysi, pazur najprawdziwszy pokazała... To znów obaj panowie - Gajos i Machalica - za plecami GWIAZDY zapomnieli się w scenie zwierzeń i aplauz spory publiczności wzbudzili...
Krótko mówiąc było takich "potknięć" sporo, ale nie musieli się wszyscy tak specjalnie starać, bo Janda radzi sobie w każdej sytuacji, nawet wtedy, gdy któryś z kolegów próbuje ją "ugotować"," czyli rozśmieszyć nie wyćwiczoną wcześniej sytuacją...
Dalej będzie już o Jandzie, bo to w końcu (jak już wspomniałem) Jej festiwal. Dziś przecież nikt nie chodzi do teatru, by zająć swoją uwagę anegdotą, snutą nawet przez samego hrabiego od komedii, bo język nieco nas śmieszy i konwenans bawi, w takich wypadkach przychodzi się dla aktorów.
Janda jako niewierna żona Elwira igra kontrastami, od łkania do gniewu z gromami, mięknie i twardnieje na przemian. Kto tego nie lubi. Mam tu na myśli teatromanów. Pysznie jest patrzeć jak ktoś do nas "robi oko" i ma świadomość, że my doskonale wiemy co jest grane. Komedia, proszę Szanownej Publiczności...