Artykuły

Aktor o ciemniejszej karnacji jest skazany na granie Araba albo Hindusa

- Szedłem przez Wrocław z moją dziewczyną, gdy nadeszła grupka wytatuowanych kolesi. Rzucili tylko: "Patrz, ta biała suka idzie z czarnuchem". Tylko że moja dziewczyna jest z Łotwy, a ja jestem rodowitym Polakiem - mówi aktor wrocławskiego Teatru Capitol.

Magda Piekarska: Cześć, jestem Magda. Szanuję was. Amin Bensalem, Mikołaj Woubishet: Amin, Mikołaj. My ciebie też. Dlaczego właśnie tak - podchodząc do każdego z widzów - kończycie spektakl "Czekając na Otella"? A.B.: Dzielenie się szacunkiem z widzami jest kropką nad "i", której nam brakowało, a która wydaje się znacząca. Mówimy: "Szanuję cię" i ten szacunek jest niezależny od koloru skóry, orientacji czy przekonań.

M.W.: Obaj przeszliśmy długą drogę - od narzekania na swój los po pogodzenie się z nim. A szacunek działa w obie strony - jeśli będziemy sami siebie szanować, łatwiej nam będzie szanować innych. I vice versa. Proste, oczywiste, niemal banalne. Dlatego z tym przesłaniem zostawiamy widza.

A gdzie się zaczyna ta opowieść?

A.B.: Od narzekania. Któryś z nas zwrócił uwagę na naszą zawodową pozycję związaną z kolorem skóry i kłopoty, jakie w związku z tym się pojawiają. Zaczęliśmy wymieniać się anegdotami.

M.W.: Chodzi np. o to, że często jestem wzywany na castingi do seriali. I tam kompletnie nie liczy się, czy mam talent - najważniejszy jest kolor skóry. Na tej zasadzie zagrałem studenta z Afryki, lekarza z Afganistanu, Hindusa.

Znamy się długo - w szkole aktorskiej od razu złapaliśmy nić porozumienia, dopingowaliśmy się nawzajem, a Amin zbierał za mnie gratulacje po wygranej na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej.

A.B.: Kilkakrotnie w klubach podchodzili do mnie ludzie i mówili: "Świetnie to zaśpiewałeś, naprawdę szacun".

Trudno uwierzyć. Przecież nie jesteście w ogóle do siebie podobni.

M.W.: Ale obaj mamy ciemniejszy kolor skóry. Wystarczy, że jest ciemniejszy od bieli, żeby nas ze sobą pomylić.

A.B.: W trakcie pracy nad spektaklem wiele z tych problemów znów się odezwało. Pierwszą próbę musieliśmy odwołać - obaj dostaliśmy role w serialu, w którym graliśmy osoby z egzotycznych krajów. To, że ja mam korzenie w Algierii, a Mikołaj w Etiopii, zupełnie się nie liczy. Jesteśmy w takich produkcjach przybyszami z Egzotyki i musimy mówić w egzotycznym języku lub z egzotycznym akcentem.

M.W.: Słyszymy wtedy: "Wymyślcie sobie jakiś akcent", a jak już go wymyślamy, to nas proszą, żeby go było jednak trochę mniej. No i jesteśmy tymi studentami z Afryki, którzy w Polsce mieszkają rok, góra dwa, więc powinni mówić raczej kiepsko, ale że jest to serialowa rzeczywistość, więc musimy mówić tak, żeby wszystko było dla widza zrozumiałe.

A.B.: Mówić wyraźnie, ale śmiesznie. Bo musi być przecież śmiesznie, jak egzotyczny przybysz kaleczy polską mowę.

Zdarzyło wam się zagrać chłopaka z Algierii albo z Etiopii?

A.B.: Nie. Zawsze to było coś egzotycznego. Z drugiej strony jak jest casting i postać w serialu nazywa się Artur albo Jan, to od razu wiadomo, że szanse na rolę maleją do minimum.

M.W.: No i człowiek się od wewnątrz buntuje. Bo niby dlaczego nie? Przecież ja mam na imię Mikołaj.

Mikołaj w "Czekając na Otella" ma taki desperacki monolog, w którym buntuje się przeciwko temu, że wszystkie jego role są oceniane przez pryzmat koloru skóry. Masz z tym problem?

M.W.: Nie aż do tego stopnia. W Capitolu mam komfortową sytuację - oprócz mnie jest jeszcze Emose Uhunmwangho. Ale takie myśli się pojawiają. Momentami dochodzi do paranoi - bo czy jak zagram rolę, która nie ma związku z moim kolorem skóry, to widz nie pomyśli sobie: "Jak to? Coś tu jest nie tak". Ten cały kogel-mogel, który mam w głowie, a którego bym nigdy w życiu nie wyartykułował w tak bezpośredni sposób, eksplodował w spektaklu. A Amin wtedy odpowiada: "Stary, masz przecież Afrykę na plecach".

To prawdziwy tatuaż?

M.W.: Tak, zrobiłem go sobie rok temu.

Dlaczego?

M.W.: Poczułem się mocno związany z Afryką, wiedziałem, że chcę o niej opowiadać. Co z drugiej strony stanowi pewną pułapkę, w jaką sam się pakuję. Ta frustracja jest chyba nierozwiązywalna.

Z badań wrocławskiej Nomady wynika, że każdy ciemnoskóry mieszkaniec Wrocławia został opluty w tramwaju, każdy był przynajmniej raz zwymyślany. Was to też dotknęło?

M.W.: Tak, niejednokrotnie. Nauczyłem się unikać takich sytuacji. Jak widzę potencjalne zagrożenie, przechodzę na drugą stronę ulicy. Nie odstawiam chojraka, nie będę walczył o swoje prawa za wszelką cenę. No bo jak? Mam potem grać w spektaklu z limem pod okiem?

Ale zdarzyło się wam oberwać?

A.B.: Coś tam było, ale tak naprawdę najgorzej czułem się, gdy byłem dzieckiem. I nie chodziło o to, że ktoś chciał mnie pobić. Ale o to uczucie, od którego nie mogłem się uwolnić - że jestem gorszy, że tu nie pasuję.

To się wciąż zdarza: niedawno szedłem przez Wrocław z moją dziewczyną i zauważyłem zbliżających się z naprzeciwka kilku wytatuowanych kolesiów - z jednym z nich ledwo dałbym sobie radę. Ale rzucili tylko tekst: "Patrz, kurwa, ta biała suka idzie z czarnuchem". Z tym że moja dziewczyna jest z Łotwy, a ja jestem rodowitym Polakiem.

A gdy kibicowałem Polsce ubrany w biało-czerwone barwy na Stadionie Narodowym, witały mnie uwagi: "Tourist, tourist". Nikomu nie mieściło się w głowie, że idę wspierać moją narodową reprezentację.

M.W.: Badania badaniami, ale jest też druga strona tego zjawiska - Capitol, który zatrudnia dwójkę ciemnoskórych aktorów jako jedyny w tym momencie teatr w Polsce. I robi to, bo jesteśmy zdolni, a nie ze względu na kolor skóry.

A.B.: A z tym jest problem. W tej chwili pracuję w krakowskim teatrze, ale kiedy będąc jeszcze w szkole, szukałem miejsca dla siebie, reakcje dyrektorów pokazywały, jak bardzo są zamknięci na odmienność. Nikt nie był zainteresowany tym, co potrafię. Dziwne - sam, gdybym zobaczył taki międzynarodowy team na plakacie, pomyślałbym, że to nowoczesny teatr, o szerszym spojrzeniu, bliższym Europy.

Dorastaliście ze świadomością własnej odmienności?

A.B.: Zawsze zdawałem sobie z niej sprawę, zwłaszcza odkąd spotkałem się z brakiem akceptacji. Mój ojciec przyjechał na studia do Polski, został, zakochał się, ożenił. Na początku mieszkaliśmy w Dołgiem, maleńkiej miejscowości, gdzie żyło 300 osób - szybko musieliśmy się stamtąd wyprowadzić. Nie chciałbym się w to wgłębiać, ale mieszkanie tam było dla nas zbyt dużym wyzwaniem. Potem, w Drawsku Pomorskim, też czułem, że nie mogę w stu procentach wkomponować się w tę przestrzeń.

Ale dopiero jak skończyłem 18 lat i pojechałem do Algierii, zrozumiałem, o co chodzi, że nie mogę się wpasować w Polskę. Że mimo odmiennej mentalności, tego, że nie znam języka, to tam jestem w stu procentach sobą, jakbym wracał do domu po latach. Dopóki mieszkałem w Polsce, kompletnie tego nie czułem - ojciec oglądał arabską telewizję, przyjeżdżała do nas rodzina z Algierii, ale wszystko to było jakieś dalekie, obce. Dopóki tego nie dotknąłem - zapachu, jedzenia, klimatu, słońca.

M.W.: We mnie wyjazd do Etiopii 10 lat temu też dużo zmienił. Poczułem się jak u siebie, chociaż przez miejscowych byłem odbierany jak turysta - ceny miałem jak dla białych, porozumiewać musiałem się przez ojca. Od tamtej pory strasznie mnie ciągnie do Etiopii - słucham muzyki stamtąd, interesuję się historią Afryki, zbieram pieniądze na kolejną wyprawę, na którą chcę zabrać żonę i dzieci.

A wcześniej kompletnie mnie to nie obchodziło. Owszem, lubiłem, jak w dzieciństwie ojciec opowiadał mi etiopskie bajki o osiołkach i hienach, ale na tym koniec. Czułem się stuprocentowym Polakiem, oczywiście poza tymi momentami, kiedy jakiś rodak postanowił przypomnieć mi, że jest inaczej.

No a po powrocie zwariowałem kompletnie. Aż mój ojciec nie może się nadziwić. Opowiadam dzieciom o Etiopii, wiedzą, gdzie leży na mapie, a jak gram z nimi w piłkę, to są dwie drużyny: Polska i Etiopia. Czuję wobec nich rodzaj powinności.

Pokazywałeś ojcu tatuaż?

M.W.: Tak. Patrzył na mnie jak na debila. Nie rozumiał, po co mi to.

A.B.: Nasi rodzice odbyli bardzo długą drogę, mieli naprawdę ciężko, a to, z czym się borykali, jak byli młodzi, nie da się porównać z naszymi problemami. To są błahostki!

Mikołaj, myślisz, że miałeś łatwiej, bo mieszkałeś w Warszawie, a nie w Dołgiem czy Drawsku?

M.W.: Tak. Po rozmowach z Aminem zdałem sobie z tego sprawę.

Ale w "Murzynka Bambo" jako dziecko dałeś się wkręcić. Jak to się stało, że zagrałeś w tym teledysku?

M.W.: Na początku nie chciałem się zgodzić. Ale producenci wysłali do nas konia trojańskiego - czarnoskórego, który przekonywał, że ten teledysk będzie przełamywał bariery, że to walka o tolerancję. Miałem opór, przede wszystkim dlatego, że to było disco polo, a zacząłem już wtedy słuchać hip-hopu. "Murzynek" też wydawał się obciachowy.

Koniec końców zgodziłem się, co się szybko na mnie zemściło - teledysk przez pięć lat był hitem w paśmie porannym na Polsacie. W szkole było naprawdę kiepsko. W dodatku nie mogłem się obrażać za te żarty - przecież sam się pod tym podpisałem.

Na długo to się do ciebie przykleiło?

M.W.: Na ładnych parę lat. Potem wróciło w szkole teatralnej, gdzie niefortunnie zwierzyłem się przyjacielowi. I poszła druga fala. Ale byłem już dorosły i za bardzo się tym nie przejmowałem. Teraz, dzięki spektaklowi, definitywnie tę sprawę załatwiłem. Mogę znajomym wysyłać linki z tym teledyskiem i śmiać się z tego. Ale przez lata miałem z "Murzynkiem" problem, zaciskałem zęby, jak tylko słyszałem ten tytuł. I trwało to dłużej niż publiczna debata na temat jego poprawności.

No a teraz, całkiem niedawno, w trakcie prób do spektaklu "Murzynek" do mnie wrócił. Mój pięcioletni synek miał mówić ten wierszyk w przedszkolu i strasznie mu na tym zależało. Odbyła się w domu awantura - ja próbowałem go przekonać, dlaczego nie powinien, on płakał z rozpaczy, że mu nie pozwalam. I już myślałem, że może przesadzam, kiedy zadałem mu proste pytanie: "O czym jest ten wierszyk?". "O małpce" - usłyszałem.

Rozmawiałeś z nauczycielką?

M.W.: Tak. Dzieciaki losowo wybierały spośród dwóch wierszy - wierszyka "Tańcowała igła z nitką" i "Murzynka" właśnie. I tak niefortunnie trafiło na mojego syna, że dostał ten drugi. Tłumaczyłem tej pani powoli, w czym problem. Przy każdym zdaniu robiła się coraz mniejsza i coraz bardziej czerwona. Dostał "Igłę z nitką".

Ale ktoś tego "Murzynka" recytował.

M.W.: Połowa dzieci. Na szczęście to nie był pokaz dla rodziców - tego bym nie wytrzymał. A teraz biję się z myślami - bo może jednak powinienem zrobić jakąś większą awanturę, żeby coś się diametralnie zmieniło? Odpuściłem.

Ale w teatrze nie odpuszczasz - walczycie obaj o taką zmianę, "Otellem".

M.W.: Tak. W trakcie pracy nad tym spektaklem i jeszcze wcześniej, przy okazji "Umwuki" na podstawie "Dzisiaj narysujemy śmierć" Tochmana, zakiełkowało mi w głowie, że może dlatego, że jestem aktorem, mam jakieś szczególne zobowiązanie, żeby poruszać te tematy. Razem z Aminem mamy możliwość dotarcia z naszym przekazem do większej grupy niż inne osoby, które są w podobnej sytuacji.

Myślicie, że ten spektakl coś zmieni?

A.B.: Myślimy o tym, żeby grać go dla liceów. Co nie jest łatwe dla aktora - szkolna publiczność zawsze jest wyzwaniem. Ale warto je podjąć. Argumentem jest to, co usłyszeliśmy od widzów wrocławskich pokazów - że nasze przedstawienie otworzyło im oczy na problem rasizmu.

M.W.: To nas samych zaskoczyło. Bo przygotowując "Czekając na Otella" [na zdjęciu], myśleliśmy przede wszystkim o sobie, o naszych problemach, nie mieliśmy pojęcia, czy to kogoś poruszy, czy się spodoba. I właściwie mieliśmy to w nosie - chcieliśmy załatwić własną sprawę, spełnić swoje marzenie.

A.B.: Baliśmy się, że ten spektakl będzie za ciężki - że rozmawiamy w nim o problemach, które mało kogo dotyczą. Dlatego cieszę się, że Janek Naturski, nasz dramaturg i reżyser, opowiedział to w tak lekkiej formie.

Było wam łatwo to wszystko w żart obrócić? Zdystansować się od bolesnych sytuacji?

A.B.: Ja tak właśnie działam. Wolę się śmiać, niż płakać w poduszkę.

M.W.: My się tu śmiejemy nie tyle z siebie, ile z ludzi, którzy nas atakowali. Pokazujemy w krzywym zwierciadle rasistowskie zachowania.

A.B.: Mikołaj wpadł na pomysł, że cała sytuacja rozgrywa się podczas castingu do roli Otella, na którym spotyka się dwóch ciemnoskórych. W polskich warunkach już samo to ociera się o absurd.

A wy wciąż czekacie na Otella? Ta rola jest dla was marzeniem czy przekleństwem?

A.B.: Jednym i drugim. Tak naprawdę żeby zagrać główną rolę w spektaklu i żeby ten wybór był umotywowany naszymi warunkami, a rola satysfakcjonująca, niczego poza Otellem dla nas nie ma. Wiem, że jeśli go nie zagram, nie dotknę tego, co jest najważniejsze w teatrze. Bo to przecież wspaniała postać - głęboka, skomplikowana. Ale jeśli dostanę tę rolę, to co potem? Co może ciemnoskóry aktor w Polsce po Otellu? Iść na emeryturę?

M.W.: Dla mnie to jest marzenie. Rozmawiałem o tym z Agatą Dudą-Gracz, która wystawiała swojego "Otella". Tłumaczyła, że główny konflikt zarysowany przez Szekspira nie jest już problemem, że mariaż czarnoskórego z białą arystokratką mógł wywołać szok w XVI-wiecznej Europie, ale nie dziś. Takiego skandalu by nie było - to fakt.

Ale poziom nietolerancji jest wciąż bardzo wysoki. Jest o czym opowiadać. Do tego dochodzi wspaniały temat całej tej prowokacji otoczenia bohatera, które w Otellu chce zobaczyć dzikusa: "Niech ta małpa z ciebie wyjdzie".

A.B.: Tego nie da się niczym zastąpić - ten konflikt jest zbyt mocno oparty na kolorze skóry, odmienności, uprzedzeniach. A że Otello to Maur, a ja mam mauretańskie korzenie, to czuję się skazany na tę rolę. Za granicą gra go Laurence Fishburne i jest OK. W Polsce póki co Otella grają biali aktorzy.

***

Amin Bensalem, ur. 30 listopada 1987 r. w Drawsku Pomorskim, aktor, absolwent PWST we Wrocławiu. Jego monodram "Rum and Vodka Online" zdobył jedną z głównych nagród na wrocławskim festiwalu OFTJA. Można go oglądać w "Hamlecie" i "Kogucie w rosole" w krakowskim Teatrze Scena STU.

Mikołaj Woubishet, ur. 6 grudnia 1983 r. w Krakowie, aktor, absolwent PWST we Wrocławiu, laureat Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki w 2008 r. (za wykonanie utworu Nicka Cave'a "Stagger Lee"), związany z wrocławskim Teatrem Muzycznym Capitol.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji