Dialog bez rozmowy
Islandzka dramaturgia nie należy do najchętniej przedstawianych na scenach polskich. Trudno się wszak dziwić po obejrzeniu spektaklu "Obcy bliscy" Gudmundura Steinssona w Teatrze Nowym. Rodzina rozbita - nie z powodu perypetii bohaterów, lecz na skutek braku możliwości normalnej rozmowy, którą skutecznie zastępuje masowa komunikacja: radio, telewizja, kabel telefonu lub domofonu - jest zbiorowym bohaterem przedstawienia. Wszyscy doskonale wyemancypowują się z własnego domu. Nie są jednak indywidualnościami, lecz postaciami typowymi dla wieku, płci, miejsca jakie zajmują itd.
Miejscem akcji są "cztery" ściany pudła sceny, lecz nie jest to przestrzeń wspólna dla wszystkich bohaterów, a jedynie taka, w której ścierają się, krzyżują ich drogi, krótkim przystankiem między wejściem i wyjściem. Dialog jest szczątkowy, a w tym co z niego pozostało przebija banał. Cały zresztą spektakl poszarpany niezliczoną ilością telefonów, miotaniem się między codzienną porcją strawy a próbą ucieczki z zamkniętego pomieszczenia jest denerwujący i męczący zarówno dla postaci scenicznych, jak i widzów.
Problemy zgubnych skutków nadmiernej mechanizacji życia związanej z rozwojem cywilizacji technicznej znacznie ciekawiej wydobywała już dramaturgia polska w dwudziestoleciu. Awangarda przećwiczyła na różne sposoby rozbijanie mowy, na owo "ble, ble", jakie wydobywa się ze scenicznego dialogu. Rozbicie rodziny i u nas, zwłaszcza w Łodzi jest problemem, ale niewiele ma to wspólnego z przerostem konsumpcjonizmu, raczej pęknięciem między marzeniem o konsumpcji, a poczuciem braku możliwości.
Reżyser - Wanda Laskowska, w tym całym domowym chaosie, także nie mogła się zdecydować na jednolitą konwencję - może zresztą i o to chodziło, by każdy z bohaterów grał przed pozostałymi w innym rytmie i innej konwencji. Jeśli nawet to pęknięcie było zabiegiem świadomym niewiele z tego wynika.