Artykuły

Kto jest obłąkany?

SCENA zadrżała w po­sadach, wyleciały drzwi i okna w szpi­talu wariatów, w któ­rym toczy się akcja sztuki, śmiercionośny, atomowy czy wodorowy materiał wyciekał z murów i wylewał się jak zaraza na bez­bronny, wydany na śmierć świat. Tak kończyło się - według opisu sprawozdawców - przedstawienie "Fizyków", najnowszej sztuki Dürrenmatta w prapremierowej, sprzed roku, inscenizacji w Zurychu. Była to apokaliptyczna i nihilistyczna wizja zagłady ludz­kości. Nic jej - głosiło to ponure zakończenie - nie potra­fi uratować. Zawsze znajdzie się - podpowiadał jakby Dürrenmatt - jakaś Matylda von Zahnd. To ona bowiem - garbata stara panna, obłąkana w swej patologicznej nienawiści do świata i w żądzy władzy,wykradnie fizykowi Möbiusowi wyniki jego śmiercionośnych badań i zdąży zrobić fo­tokopie notatek przed ich zniszczeniem. Na nic więc okazała się ucieczka Möbiusa do szpitala wariatów i gra obłąkańca. Łudzi się, że uda mu się w ten sposób uciec od świata i uchronić wyniki swych badań przed dostaniem się ich w ręce nieodpowie­dzialnych ludzi. "Nasza wie­dza - mówi - stała się straszna, nasze badania nie­bezpieczne..." Matylda von Zahnd przejrzy jednak te pla­ny. Möbiusa i dwóch pozosta­łych fizyków, którzy zgodzili się pozostać wraz z nim na zawsze w szpitalu wariatów, będzie trzymała pod silną strażą, odda wcześniej notatki Möbiusa w odpowiednie ręce, założy potężny trust i zacznie produkować śmierć. To ona będzie w gruncie rzeczy obłąkańcem. W rękach obłąkańca znajdzie się więc los świata. I świat - głosi Dürrenmatt - zginie z wyroku garbatej sta­rej panny. Przedstawienie "Fizyków" w Teatrze Dramatycznym unika pesymistycznej wizji zagłady i nie końcy się wybuchem. Trzej fizycy pozostają pod strażą, Matylda von Zahnd za­łożyła już koncern i oświad­cza, że "produkcja rozpocznie się lada dzień". Świat znajdu­je się tu wprawdzie w obliczu groźby zagłady, ale być może... W tym miejscu postawiony zostaje wielki znak zapytania. Lepsze i słuszniejsze jest to zakończenie. Nie bądźmy bo­wiem prorokami śmierci. Mi­mo niebezpieczeństwa wiszące­go nad ludzkością jak miecz Damoklesa, rządy mogą się je­szcze z sobą porozumieć, świat może zostać uratowany. Niech się tylko niektórzy po­litycy opamiętają. Przedsta­wienie warszawskie jest więc wielkim, wyrwanym z piersi milionów ludzi wezwaniem do opamiętania się.

Ósma to chronologicznie sztuka Dürrenmatta. Czterdziestojednoletni dziś, syn pa­stora szwajcarskiego zdobywał pozycję czołowego współcze­snego dramaturga ogromnymi skokami, łącząc niezmiennie oryginalność formy z ważko­ścią problematyki. W "Fizy­kach" podejmie najdonioślej­szy problem naszego stulecia, wyrośnie ta sztuka z wielkiego niepokoju o losy świata. Znajdzie dla niej, jak zwykle, znakomity pomysł wyjściowy i w sposób charakterystyczny dla swej dramaturgii stopi w niej tragedię i groteskę. W groteskowych sytuacjach, które stwarza sceneria szpitala - sanatorium dla umysłowo cho­rych - zawrze elementy tra­gedii, te stopniowo powięk­szane, potęgowane przejdą w finaiowjch partiach niemal w czystą i poważną tragedię. Warto więc już w tym miejscu podkreślić ogromną zasługę reżysera Ludwika René, któ­ry te niejednolite elementy po­trafił doskonale zharmonizo­wać, stuszować groteskowość początkowych scen i znaleźć dla całego przedstawienia, aż do odrębnych w swej tragicz­nej powadze scen końcowych, jednolity ton groteskowo-tragiczny. Jak zwykle też - jeśli jeszcze mówić o samej sztuce - zmieścił w niej Dürrenmatt tak charakterystyczny dla swej dramaturgii element niespo­dzianki. Nigdy najczęściej nie wiadomo u autora "Wizyty starszej pani" jak się utwór zakończy. Dürrenmatt nieocze­kiwanie dokonuje wolty w przebiegu akcji i sztuka otrzy­muje jakby inną jeszcze, a za­zwyczaj głębszą wymowę. Po­dobnie w "Fizykach". Nieoczekiwanie okazuje się,że to Ma­tylda von Zahnd - sławna lekarka, właścicielka szpitala jest obłąkana,że to ona po­winna być zamknięta jako nie­bezpieczna dla świata i trzy­mana pod strażą. Przypomina Klarę Zachanassian z "Wizyty starszej pani". Mściwa i mszcząca się na świecie za wzgardę, której doznała, mści­wa aż do obłędu. Kiedy po raz pierwszy wcho­dzi na scenę w białym lekar­skim kitlu ze słucnawkami na ramieniu, garbata, pochylona, i krótko, niemal po męsku ostrzyżonymi włosami - pierw­sze jej słowa brzmią: to mój ojciec,(wskazuje na portret) nienawidził mnie jak zarazę. Jest zła i bezduszna, mimo po­zorów współczucia, jakie oka­zuje, z przenikliwym, zimnym spojrzeniem. Kiedy w zakończeniu sztuki wybucha obłą­kańczym krzykiem nienawiści do świata - jej suchy, skrze­czący głos wypełnia cały teatr. Matyldę von Zahnd gra Wan­da Łuczycka i jest to dużej miary kreacja tej wybitnej, niedostatecznie znanej aktorki, pamiętnej z tytułowej roli w "Wizycie starszej pani". Zaś obok Łuczyckiej, drugą wiel­ką rolę tworzy Jan Świderski jako Möbius grany na cien­kiej, psychologicznej linie groteski i tragizmu, głęboko dramatycznych, szczerych ludzkich przeżyć. Nie ma zresztą w tym przedstawieniu ani je­dnej roli źle czy nawet nieu­dolnie zagranej. Gorąco więc polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji