Artykuły

Miasto z powidokiem

Ludzie nie są z fabryki, tylko z przeszłości. (Z wywiadu Doroty Masłowskiej dla "Dziennika" z 17 października 2008).

Grzegorz Jarzyna unikał dotychczas spotkania z polskim dramatem współcze­snym. Wybierał teksty tłumaczone, niejed­nokrotnie wątpliwej jakości literackiej; de­cydującym czynnikiem był tu temat, który go pociągał. Nawet w ramach realizowane­go we własnym teatrze wtórnego i nieuda­nego projektu TR/PL realizację "Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku" oddał Przemysławowi Wojcieszkowi, mimo że sam przedtem namówił Dorotę Masłow­ską do pisania dramatu. Za to na reżysero­wanie jej drugiego tekstu dla teatru, "Między nami dobrze jest"1, zdecydował się błyskawicznie.

Tym spektaklem oboje, reżyser i autor­ka, wchodzą w rejony, które dotychczas ob­chodzili łukiem. Pokazują próbę zszywania polskiej tożsamości, historii, pokoleń. On z Chorzowa, ona z Wejherowa, zakorzenia­jąc się w Warszawie ze zdziwieniem usły­szeli pukanie drugiej wojny światowej do swoich drzwi. Cokolwiek sądzić - drzwi celebrytów. Musiały wybrzmieć ich prywatne historie - Jarzyny o śląskiej rodzinie rozdar­tej między Niemcy a Polskę, Masłowskiej o babci zadręczającej opowieściami o oku­pacji i szkolnych wycieczkach do Stutthofu - by dotarło do nich pytanie o tamten czas, zadawane dziś, i to w tym konkretnym miej­scu. Jarzyna jako drugi z dawnych Rozma­itości - po Krzysztofie Warlikowskim - w zupełnie inny sposób postawił słabo przedtem obecne w tym teatrze pytania o pa­mięć, przeszłość. Sprowokowała go o poko­lenie młodsza autorka. Może tak po prostu przebiega dojrzewanie tej generacji? Po la­tach penetrowania ciemnych rewirów wiel­komiejskiego świata i związanej z nim ambiwalencji nienasycenia i przesytu przyszła refleksja o jałowości takiego życia i potrze­ba poszukiwania innych wartości?

Grzegorz Jarzyna nigdy w swoich pra­cach nie przymierzał się do "płaszcza Kon­rada", nie fascynował się również "końcem historii". O zespole Rozmaitości mówił Ka­tarzynie Bielas: "My jednak nie myśleliśmy kategoriami ogólnymi, co w Polsce zmie­nić, tylko podwórkowymi - co nas boli. Tu zebrała się grupa ludzi, którzy czuli się odszczepieńcami"2. Francis Fukuyama arty­kuł "Koniec historii" napisał w 1989 roku, a rozważania o zwycięstwie demokracji li­beralnej nad kolejnym totalitaryzmem za­mknął w słynnej książce z 1992 roku (w Polsce wydanej cztery lata później). Jarzy­na zaczynał więc karierę wtedy, gdy nieja­ko skończono omawianie historii, przecho­dząc do omawiania jednostki ludzkiej, bo koniec historii nie oznaczał końca życia, zwracał człowieka człowiekowi. Fukuyama nie wyrażał pewności, że po końcu historii nie ujawnią się nowe sprzeczności, które zmuszą człowieka do ewolucji: "Nie ma­jąc za podstawę jakiegoś pojęcia ludzkiej natury, które zawierałoby hierarchię istot­nych i nieistotnych cech ludzkich, niepo­dobna byłoby stwierdzić, czy pozorny spo­kój społeczny wynika z autentycznego za­spokojenia ludzkich tęsknot lub ze szcze­gólnie skutecznego działania aparatu poli­cyjnego, czy też stanowi ciszę przed rewo­lucyjną burzą"3. Używając tych kategorii, można powiedzieć po obejrzeniu dwóch ostatnich premier TR Warszawa, że Grze­gorz Jarzyna temat zaspokajania ludzkich tęsknot ma już za sobą, a zaczął się zasta­nawiać nad ciszą przed burzą.

Inscenizując parę tygodni przed premie­rą Masłowskiej T.E.O.R.E.M.A.T., wziął z Pasoliniego znany sobie dobrze temat ży­cia w nasyceniu, które zostaje poddane gwałtownemu wstrząsowi, wywraca los człowieka i rzeczywistość. Przed bohatera­mi, którym się wydaje, że żyją w społeczeń­stwie wolnym od sprzeczności, przed ro­dziną skupioną na gromadzeniu i konsump­cji dóbr, dla której bogactwo i pozycja zdają się tożsame, staje ktoś, kto uświadamia im, że są martwi na długo przed śmiercią. W fi­nale spektaklu Jarzyna buduje obraz Sądu Ostatecznego - końca historii w ujęciu chrześcijańskim. Tyle że nie ma w nim Boga, są ludzie-ofiary i naiwna wiara jed­nej z bohaterek. Z kolei w finałowej części inscenizacji "Między nami dobrze jest" tłem dialogów są zdjęcia bombardowanej przez hitlerowców Warszawy. To film, który mogliśmy oglądać w telewizyjnej realiza­cji "Historii" Witolda Gombrowicza z począt­ków kariery Jarzyny4. Niektóre sekwencje puszczane są od końca. Ściany domów nie opadają jak olbrzymie kurtyny w oparach kurzu, ale wznoszą się z ruin. Na tych zdję­ciach projektowane są fruwające emblema­ty codzienności - garnek, radio, rower... W samej końcówce obrazy dokumentalne zostają wpisane w iluminowaną kompute­rowo panoramę Warszawy, czyniąc z niej miasto-widmo, miasto z powidokiem, fa­tamorganę. ..

Co znaczy ta odbudowa ruin drugiej wojny światowej? Spójrzmy na pierwszą scenę spektaklu: jasna zasłona w głębi wznosi się, odsłaniając ażurowy aneks, któ­rego konstrukcja przypomina ceglany śmietnik na blokowisku. Na jego tle, na jed­nej linii stoją bohaterowie Masłowskiej, nieruchomi, wyprostowani jak przed ścia­ną straceń. Skojarzenie z obrazami Andrze­ja Wróblewskiego samo się narzuca. Mała Metalowa Dziewczynka na rowerze i Oso­wiała Staruszka na Wózku Inwalidzkim ruszają w stronę widzów. Sygnał daje Dziewczynka brzdękiem dzwonka rowero­wego, marsz-suw odbywa się w rytm dźwięku werbli, jak na apelu poległych. Pompatyczny dźwięk szybko jednak zaczyna miksować się z odgłosem samolotu i rockowej gitary.

Miejscem opisanej przez Masłowską martyrologii jest jednopokojowe miesz­kanie trzypokoleniowej rodziny, które w spektaklu Jarzyny wyłania się dzięki komputerowym wizualizacjom niemal na pustej scenie. Konfrontacja życiowej po­stawy najstarszego pokolenia, które było gotowe ginąć za sprawę, z pokoleniem najmłodszym, które z trudem w ogóle jest w stanie pojąć tak stawiany cel5, odby­wa się nad głową pokolenia matki i są­siadki. Pokolenia straconego, zmielone­go przez PRL i rzeczywistość po 1989 roku. W przedpremierowych wypowie­dziach autorka twierdziła, że mnoży róż­nice, nie szuka podobieństw międzypokoleniowych i międzyśrodowiskowych, by pokazać, że pojęcie "statystyczny Po­lak" jest dziś nie do wypełnienia. Chyba żeby uznać, że wielką wspólnotą jest nie naród, jakaś Polska, ale telewidzowie (na scenie telewizor niemal non stop poka­zuje archiwalne programy) lub czytelni­cy gazetki cenowej "Nie Dla Ciebie". Je­dynym zaś miejscem, gdzie się mogą spo­tkać, jest śmietnik, ten konkretny (do któ­rego się coś wynosi i z którego przynosi się różne skarby) i ten umowny - śmiet­nik historii.

Babcia tkwi we wspomnieniach, Dziewczynka w negowaniu polskości, którą kojarzy z konkretem wokół, a nie myśleniem symbolicznym. Kontrast jest drastyczny: bunt, czyli "brak pokoju", jak chce Masłowska, nie ma w sobie nicze­go konstruktywnego. Jest totalną negacją wyrażoną w geście zasłonięcia dłońmi oczu (na co nie patrzę, tego nie ma), lub pretensją. W ustach Małej Metalowej Dziewczynki zaklęcie Jana Lechonia: "A wiosną - niechaj wiosnę, nie Polskę zo­baczę", brzmi: "We Francji jest Francja, w Ameryce Ameryka, w Niemczech są Niemcy i nawet w Czechach są Czechy, a tylko w Polsce jest Polska. [...] Nie je­steśmy żadnymi Polakami, tylko normal­nymi ludźmi! Do Polski przyjechaliśmy tu z Europy po bio-prawdziwe dobre ziemniaki z prawdziwej ziemi, a nie te wodniste z Tesco, a polskiego nauczyli­śmy się z płyt i kaset!"6.

Dziewczynka i Babcia ślizgają się po rze­czywistości, monologują, ale tkwiąc w tym nieporozumieniu zwracają na siebie uwagę - między nimi dobrze jest. Schodzą ze sce­ny w rytm tych samych werbli, które słysze­liśmy na początku, opada zasłona, widać tyl­ko cienie jak z komedii dell`arte, które w końcu też znikają. Porównanie martyro­logii tych dwóch pokoleń odbywa się bez żadnej gloryfikacji, nie wprost. Odbywa się poprzez piętrowe zaprzeczenia, które odry­wają świat od doraźności i ideologii, kieru­ją ku fantazmatom. Po wybuchu bohaterki pokazują się na scenie tak samo ubrane: w przedwojenne białe sukienki w czerwone różyczki. Wyglądają jak siostry, przez wiel­ki wizjer podglądają świat, komentują, opa­dają z sił i nadziei. Młodsza troszczy się o starszą z czułością, której przed wybuchem nie zdradzała.

Ale "Między nami dobrze jest" to nie tylko portret rodzinny. Masłowska oprawiła go w ramę medialno-celebrycką, natrząsając się ze społecznie zaangażowanej twórczości i jej odbiorców oraz ze ślepoty artystów na praw­dziwe problemy. Opowieść o trzypokoleniowej rodzinie i sąsiadce Bożenie rozwija się w głowie reżysera filmowego, który usiłuje cywilizować wnętrza "starego wielokondy­gnacyjnego budynku ludzkiego", próbując go zamienić z pomocą wzornictwa z Ikei we "względnie elegancki budynek wielopiętro­wy". Obserwujemy, jak tworzy scenariusz filmu "Koń który jeździł konno" o rodzinie z "Łodzi lub Wałbrzycha lub z familoków na Dolnym Śląsku", która skupia niemal wszystkie patologie. Film jest słynny zanim powstał, jego temat przejmuje celebrytów dreszczem współczucia, a szeroko znani twórcy, zanim jeszcze skończyli dzieło, już przesiadują w studiach telewizyjnych, by opowiadać o procesie twórczym i sobie. Nic dziwnego, że życie miesza im się z fikcją, w czym wy­dajnie pomagają im ścieżki narkotyków i wi­no, zapełniając świat rzeczywisty widmami postaci fikcyjnych. Wszyscy ostatecznie spo­tykają się na jednym "tapczanie z Ikei RIKKA" i gapią się z przejęciem w ten sam tele­wizor. A to Polska właśnie?

W programie do przedstawienia cytowa­ne są fragmenty "Pamiętnika z powstania warszawskiego" i "Małej apokalipsy". Miron Białoszewski i Tadeusz Konwicki to według Marii Janion najwięksi pisarze fantazma­tyczni dwudziestego wieku. Wydaje się, że można do ich grona zaliczyć już także Do­rotę Masłowską, która przez zaprzeczenie ro­mantycznej mitologii osiągnęła efekt, o któ­ry chodziło chyba autorce "Projektu krytyki fantazmatycznej": "Wszystkim tym usiłowa­niom winno towarzyszyć ostrzeżenie Gom­browicza przed kiczowatym huma­nizmem, który w aurze świętej wzniosło­ści pojawia się wówczas, gdy bezapelacyj­nej obronie wartości nie towarzyszy ich uzasadniona krytyka"7. Zestawienie chyba uprawnione, premiera TR w sposób nie na­chalny, ale jednak żywi się duchem Gom­browicza, zwłaszcza "Ślubu". Świat po wybu­chu odsłania wyrywki rzeczywistości. Czy coś je scala? Czy ktoś, jak Henryk, chce je w ogóle scalić?

Z podwórkowego gadania, z medialnego bełkotu, z totalnego nieporozumienia, w ja­kim żyją bohaterowie, Masłowska i Jarzyna wygenerowali rozmowę o pamięci historycz­nej poza czwartą i trzecią RP, braćmi Kaczyń­skimi, IPNem, Muzeum Powstania Warszaw­skiego etc. Przed kilku laty Jerzy Grzegorzew-

ski skameralizował rewolucję w swojej "Nie-Boskiej komedii" w Teatrze Narodowym (2002). Uważał, że okrzyk ze sceny "Chleba, chleba!" zabrzmi dziś fałszywie. Autorzy pre­miery w TR Warszawa przedłużają ten krzyk, pozwalając mu wybrzmieć w finale w róż­nych tonach: od ironii, przez zażenowanie, po trwogę. W zaczepnych dialogach z bab­cią Mała Metalowa Dziewczynka rzuca"A co to jest chleba?", by pod zgorszonym spoj­rzeniem staruszki wyjaśnić "Nie, nie, żarto­wałam". W finale z przekonaniem już krzyczy "Chleba". Nie brzmi to ani jak wezwanie do rewolucji, ani nawet jak hasło do wyjazdu "za chlebem". Jest przeszywającym błaga­niem o coś podstawowego, sens, rdzeń, coś, co ocalało w naszym świecie, który mimo braku wojny jest ruiną wartości. Osowiała Staruszka spokojnie spoczywa obok Małej Metalowej Dziewczynki. Ta swoista pieta jest bardzo mocnym obrazem. Masłowska i Ja­rzyna mogliby tu powiedzieć zdanie, które wygłasza Reżyser ze spektaklu: "Już mi je­den z drugim krytyk z koziej pałki nie powie, że zostawiam widza bez żadnej nadziei".

Paolo z inscenizacji Pasoliniego w jed­nym z finałowych monologów mówił o za­mknięciu "w tym pokoju" z "dziecięcą na­dzieją" i "młodzieńczą ironią". Do pokoju swej wyobraźni Jarzyna domeldował dwie­ma ostatnimi premierami gorycz dorosło­ści razem z "ludźmi i duchami, jawą i snem, zwyczajnością i marzeniem"8. Dekadenc­ką panoramę miasta, która fascynowała go od "Niezidentyfikowanych szczątków ludz­kich" Brada Frazera w Teatrze Dramatycz­nym (1998), uzupełnił o ruiny.

Po ukazaniu się sztuki drukiem jesie­nią 2008 i po wiosennej premierze przez media przetoczyły się rozważania o na­wróceniu Masłowskiej na myślenie histo­ryczne. Bożydar Brakoniecki interpreto­wał je jako "starannie zaplanowaną mar­ketingową intrygę, więc nie liczmy, że oto jesteśmy świadkami wielkiego konserwa­tywnego przełomu nabierającej pisarskie­go tempa gwiazdy"9. "Rzeczpospolita" tradycyjnie wietrzyła spisek liberalnych elit próbujących przejąć ideały, które jed­nocześnie wyśmiewają u ideowych prze­ciwników: "W Warszawie przejmuje mnie bardzo, że jest taka wielowarstwowa. Metro, tramwaje, naturalny wielkomiejski szum, a cały czas między tym wszystkim krzyże, tablice pamiątkowe i świadomość, że nie tak dawno tu było najprawdziwsze piekło, rzeź, że to wszystko jest zakopane pod tymi chodnikami, po których sobie gdzieś tam chodzimy na spacer" - cytuje Piotr Semka, żeby dodać od siebie: "Nie, to nie cytat z "Kinderszenen". To nie kre­owany dziś na kryptofaszystę Jarosław Marek Rymkiewicz, tylko Dorota Ma­słowska - cudowne dziecko Nagrody Nike. Skoro jednak młoda pisarka zaczy­na mówić Rymkiewiczem - to dlacze­go Masłowskiej nikt nie poucza, że nie­bezpiecznie flirtuje z kultem śmierci? Dla­czego tylko autora "Kinderszenen" egzorcyzmują na łamach "Polityki", Dziennika i Gazety Wyborczej? Dlaczego? Bo Masłowskiej wyrwała się refleksja, że zmarli w powstaniu jakoś na nas wpływa­ją, a Rymkiewicz popełnił grubo poważ­niejszą myśl o zbrodnię - napisał o tym spo­rą książkę. I teraz ma za swoje"10.

Semka nie wie, nie pamięta albo nie chce wiedzieć, że tytuł Masłowskiej jest cy­tatem, ale z innej literatury - refrenu pio­senki punkowej grupy Siekiera. Tomasz Adamski napisał w 1984 roku:

Było tylko czterech nas

Ona jedna ciemny las

Bez ratunku i bez szans

Było tylko czterech nas

Cztery skóry wolny czas

Między nami dobrze jest (x 6)

Do ataku, zabić, zjeść

Między nami dobrze jest

Do ataku, zabić, zjeść11

Dramat oparty na zaprzeczeniu autor­ka opatrzyła zdaniem twierdzącym, po­tęgując ironię jego wymowy. Dyskretnie przywołując ducha punkowej Apokalip­sy, przewrotnie zrównuje go z naszymi wiecznymi ciągotami do anarchii, do upodobania do mówienia, ale nie do po­rozumienia.

Roman Pawłowski diagnozował: "Wy­gląda na to, że Polaków jednoczy... nie­chęć do Polski i głęboka frustracja wyni­kająca z bycia Polakami. [...] Dramat Ma­słowskiej byłby oskarżeniem współcze­snej, wolnorynkowej Polski budowanej na historycznej ignorancji i niepamięci, eu­ropeizującej się i tracącej własną tożsa­mość"12. Monolog puszczony z tranzysto­ra odczytał jako nawiązanie "do narodowoojczyźnianej retoryki Radia Maryja. Spiker tłumaczy słuchaczom, że u zarania dziejów wszyscy byli Polakami: Francu­zi, Niemcy, Rosjanie, tylko potem odebra­no nam inne kraje i został nam jedynie spłachetek ziemi nad Wisłą". Autorka przyznaje, że rzeczywiście słucha rozgło­śni Ojca Dyrektora. Monolog ten jednak przypomina także serie dowcipów o Po­laku, Rusku i Niemcu czy "Filozofię po gó­ralsku" ks. Józefa Tischnera, która zaczy­na się od przywołania niegdysiejszej ar­kadii, którą zamieszkiwali nie żadni Gre­cy, ale polscy górale. Mit niemożliwej pol­skiej arkadii może więc mieć rozmaite ko­notacje. Nie tylko w tonie oskarżeń, jak uważa publicysta "Gazety Wyborczej". Masłowska przede wszystkim rozumie i rejestruje, co ważne, z właściwym sobie przenikliwo-zjadliwym poczuciem humo­ru (przed napisaniem "Między nami dobrze jest" inspirujące dla niej było oglądanie "Za chwilę dalszy ciąg programu" Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny - "jaką ulgę przynosi inteligentna parodia"13). Nie ideologizuje swych wypowiedzi, dlatego wciąż jej daleko do obozu JMR.

Aczkolwiek sama też dolewa oliwy do ognia, pisząc kolejny dramat na zamówie­nie Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak podaje Jacek Cieślak w "Rzeczpospo­litej", sztuka "Jest osnuta wokół pobytu Davida Bowiego w naszej stolicy i opowia­da o tym, jak w 1969 wysiadł on na Dwor­cu Gdańskim i krótko spacerował po Żoli­borzu, a w sklepie muzycznym na ówcze­snym placu Komuny Paryskiej kupił płytę zespołu Śląsk. Muzycznym zapisem wizy­ty stała się piosenka "Warsaw"14. Jak wia­domo, był to utwór o przygnębiającej nu­cie (niczym marsz pogrzebowy), z wyraź­nymi inspiracjami muzyką ludową, w du­żej części instrumentalny, pod koniec Bowie śpiewał z towarzyszeniem chóru w wy­myślonym przez siebie języku. Przebija się słowo "Maryjo". Czy ta "pamiątka" z po­bytu w Warszawie zabrzmi w premiero­wym wystawieniu sztuki, w rocznicę go­dziny "W"?15

W spektaklu bierze udział Danuta Szaflarska. Nie po raz pierwszy widzimy ją w Rozmaitościach, więc nie może być mowy o gościu specjalnym - ale jednak jest to gość specjalny. To osoba, która mówiąc "Ech, pamiętam ten dzień, w któ­rym wybuchła wojna", wie, co mówi. Przeżyła ten dzień. Po wojnie zagrała w pierwszym, nakręconym w Warszawie filmie, "Zakazanych piosenkach", chodziła w nim po prawdziwych warszawskich ru­inach. Jej krucha sylwetka i dyskretna obecność na scenie mają niesłychaną siłę prawdy - bez cienia patosu. To niezwykła rola, świadectwo. I za to należą się szcze­gólne podziękowania twórcom widowiska. Przeszłość, zapisana w roli Danuty Szaflarskiej, niczego od nikogo się nie doma­ga, nie szuka odwetu, zadośćuczynienia, nie jest pamięcią historyczną w znaczeniu, które jej nadała czwarta RP. Nawet spe­cjalnie się niczemu nie dziwi. Ona po pro­stu jest.

Autorka jest absolwentką teatrologii Uniwersy­tetu Jagiellońskiego. Była redaktorką "Didaskaliów" i "Gazety Wyborczej", pracowała też w Starym Te­atrze i Teatrze Narodowym.

1 Sztuka powstała na zamówienie międzynaro­dowego festiwalu + + +digging deep and getting dirty+++ (kopiąc głęboko i brudząc się), gromadzą­cego teksty poświęcone tożsamości i historii, w ra­mach programu Sześćdziesięciolecie Niemiec. Przy­bliżenie trudnej tożsamości. Prapremiera niemiecka odbyła się w Schaubuhne am Lehniner Platz 26 marca 2009, prapremiera polska w TR Warszawa 5 kwiet­nia 2009.

Artykuł ilustrujemy zdjęciami ze spektaklu au­torstwa Kuby Dąbrowskiego.

2 Bóg nie chodzi do teatru, z Grzegorzem Jarzy­ną rozmawiała Katarzyna Bielas, "Duży Format", do­datek do "Gazety Wyborczej" z 18 czerwca 2007.

3 Francis Fukuyama Koniec historii, przełożyli Tomasz Bieroń, Marek Wichrowski, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1996, s. 205.

4 Emisja 21 stycznia 1999.

5 61 procent licealistów pochwalało w roku 1973 patriotyczną ofiarę z drugiej wojny światowej; w roku szkolnym 2005/2006 tylko 8,75 procent, por. Wolą działać, niż ginąć, rozmowa z Hanną Świdą-Ziembą, "Gazeta Wyborcza" z 22-23 listopada 2008.

6 Dorota Masłowska Między nami dobrze jest, seria "Nowa Dramaturgia 07", TR Warszawa 2008, s. 46. Wszystkie cytaty z tego wydania.

7 Maria Janion Projekt krytyki fantazmatycznej. Szkice o egzystencjach ludzi i duchów, Wydawnic­two PEN, Warszawa 1991, s. 6.

8 Janion, op. cit.

9 Bożydar Brakoniecki Masłowska zafascynowa­na owieczkami Rydzyka, "Polska The Times" z 28 października 2008.

10 Piotr Semka Rymkiewicz jest tylko jeden, "Rzeczpospolita" z 25 października 2008.

11 http://musicblog-piotrk.blogspot.com/2007/ 09/miedzy-nami-dobrze-jest.html

12 Roman Pawłowski Patriotyzm Metalowej Dziewczynki, "Gazeta Wyborcza" z 3 listopada 2008.

13 Mohery to my, z Dorotą Masłowską rozma­wiała Katarzyna Surmiak-Domańska, "Duży For­mat", dodatek do "Gazety Wyborczej" z 17 listopada 2008.

14 Jacek Cieślak Projekt "Europa po 1989 r. ", "Rzeczpospolita" z 17 lipca 2009.

15 Spektaklu niestety nie obejrzę, a tekst skła­dam w redakcji przed 1 sierpnia 2009.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji