Artykuły

Krzysztof Garbaczewski: Król chaosu

Przychodzi na próby kompletnie nieprzygotowany, może stąd rodzi się wartość jego spektakli? Ich bohaterowie są młodzi, zagubieni w świecie bez hierarchii, jakby niedokończeni, chaotyczni i niepotrafiący podjąć decyzji. Jak sam reżyser - pisze Jacek Tomczuk w Newsweeku.

Parking pod Starym Teatrem w Krakowie. W czarnym terenowym mercedesie siedzą Poloniusz i Ofelia. Ojciec odwozi córkę na stypendium do Wittenbergi, gdzie ta ma spotkać się z Hamletem. Próbuje ją jeszcze odwieść od tego pomysłu. Brutalnie i dosadnie przekonuje, że na uniwersytecie nie chodzi o naukę, odbędzie się polowanie na jej cnotę, ciało. Odgłosy rodzinnej kłótni dochodzą do pobliskiego kawiarnianego ogródka. Z auta wybiega roztrzęsiona Jaśmina Polak, a Paweł Kruszelnicki (jej sceniczny ojciec) próbuje ją wciągnąć z powrotem. Jeden z gości kawiarni biegnie dziewczynie na pomoc. Całość kręci komórką operator Robert Mleczko. Reżyser Krzysztof Garbaczewski siedzi na ławce po drugiej stronie ulicy, pali papierosa i przygląda się, jak życie miesza się z teatrem.

Scena będzie powtarzana podczas każdego przedstawienia, filmowana i transmitowana na wielki ekran wiszący nad sceną. W Starym Teatrze trwają próby do "Hamleta". Robili go tam wcześniej najwięksi - Konrad Swinarski, Andrzej Wajda. - To będzie opowieść o człowieku, który odmawia uczestnictwa w swojej historii, wybiera gest wycofania się, chce pozostać niewidzialny. Jest znudzony sobą, byciem Hamletem - tłumaczy Garbaczewski. - Bardziej od zemsty interesuje go rozkmina, o co chodzi z tą Ofelią; co się dzieje, że dręczy ich ta przeklęta melancholia? Przecież mają wszystko! Tak jak my dzisiaj.

12 aktorów bez roli

Wygląda jak 100-procentowy hipster. Zbyt szeroki sweter, wąskie spodnie i zamszowe eleganckie buty. Albo krzykliwe dresy z lampasami w kolorze magenty, sandały i prosta szara koszulka. Zawsze japoński kucyk. Zamiast "reżyserem teatralnym" nazywa sam siebie "przybyszem z kosmosu". O swoich pracach nie mówi "spektakle", ale "instalacje". Szekspir? Nie interesuje go wystawienie tekstu Anglika, raczej podstawienie lustra współczesności, dlatego "Hamleta" przepisuje na nowo jego najbliższy współpracownik Marcin Cecko. Chętnie powołuje się na tradycję, mówi o Grotowskim, Grzegorzewskim, Swinarskim, ale jednocześnie krytycy nazywają go reżyserem pokolenia internetu.

- On pracuje na zasadzie wirtualnej chmury. Podczas prób wrzuca tam swoje pomysły, filmowe inspiracje, improwizacje aktorów, potem włącza przycisk shuffle i patrzy, co z tego wyjdzie... Flying Lotus polskiego teatru - śmieje się Jan Klata, dyrektor Starego Teatru.

- Król chaosu - mówi o nim Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu. - Ma odwagę szukać własnego języka i jest w tym bezkompromisowy. Ma umiejętność składania świata z fragmentów. Testuje wytrzymałość aktorów i widzów.

Zdobywa nagrody, stał się polskim towarem eksportowym, pracuje w Nowym Jorku, Stuttgarcie, Stambule, Sankt Petersburgu... Ale gdy zaczynał, na jego spektakle przychodziło po 17 osób. Mógł liczyć na teatry w Opolu czy Wałbrzychu. Jeszcze niedawno jego eksperymenty budziły w środowisku nieufność, a rzucanie ról było normą. - Kiedy zrezygnowała pierwsza aktorka, wpadłem w panikę - wspomina Garbaczewski pracę nad "Nirvaną" na podstawie "Tybetańskiej Księgi Umarłych" w 2009 roku. Zadzwonił do Krystiana Lupy, swego nauczyciela ze szkoły: co robić?

- Wycofałam się po szóstej czy siódmej próbie, czyli na samym początku - mówi Ewa Skibińska. - On jest zaprzeczeniem reżysera, od którego oczekujemy, że będzie wiedział, jak ma wyglądać spektakl, rola aktora. Krzysiek od początku przyznaje się, że nie wie, nie boi się być bezradny. A teatr i aktorzy nie lubią takiej szczerości, my kochamy pozory, nawet wolimy, żeby reżyser nas okłamał, że panuje nad całością.

Rok 2013, Jan Klata został właśnie dyrektorem w Starym Teatrze, ale ma kontrakt na "Hamleta" w Bochum. Pod jego nieobecność Garbaczewski przygotowuje inaugurujący dyrekcję spektakl "Poczet królów polskich" o Hansie Franku, nazistowskim władcy Generalnej Guberni. Rezyduje on na Wawelu, a w jego prywatnej sali kinowej zjawiają się polscy królowie. Klata: - Jest najzdolniejszym z pokolenia 30-latków. Chciałem, żeby wprowadził ferment w Starym.

Wprowadził. Garbaczewski zaprasza aktorów na filmowe seanse, pokazuje tytuły, które inspirują go do pracy, wskazują kierunek estetycznych poszukiwań - m.in. "Świętą Górę" Alejandro Jodorowskiego. Sytuacji nie ułatwiał temat spektaklu i brak tekstu. Po Krakowie krążyła anegdota: Anna Dymna po dwóch tygodniach prób zapytała reżysera, jak ma grać. Ten puścił piosenkę z telefonu i powiedział: "Tak".

- Se non e vero, e ben trovato [Jeśli to nie jest prawdziwe, to jednak dobrze wymyślone - przyp. red.] - śmieje się Klata. - Dobrze to oddaje jego metodę. Młodzi aktorzy zatańczą do takiej melodii, ułożą monolog, zrobią performance. Ale Garbaczewski zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy aktorzy są gotowi na taką pracę.

Anna Dymna nie wytrzymała, złożyła rolę. Potem Jan Peszek. W sumie ze spektaklu zrezygnowało 12 aktorów! Ci, którzy zostali, do ostatniej chwili nie wiedzieli, co z tego wyniknie. Tydzień przed premierą aktorka żaliła się: "Gram Rychezę, żonę Mieszka II, ale wiem o niej cztery razy więcej niż reżyser. O czym mam z nim rozmawiać?". Inny aktor: "Reżyser nawet nie wie, jaką gram postać, jakiego króla; to dyletant, żeruje na nas, a my nie wiemy, w czym gramy".

Z uporem lunatyka

- To nie jest typ erudyty, on jest intuicyjny, synapsy dryblują mu nietypowo. Choć nie wiem, czy więcej w nim bezczelnej bezradności, czy dezynwoltury nowego pokolenia - zastanawia się Klata. - Przychodzi na próby kompletnie nieprzygotowany i robi z tego walor. Intuicjjne owoce jego pracy są tysiąc razy ciekawsze niż wypracowane w pocie spektakle rzemieślników.

- Kiedy robiliśmy "Kronosa" Witolda Gombrowicza, biegaliśmy po polu buraków, opowiadaliśmy sny, pisaliśmy swoje prywatne dzienniki... Pracy teatralnej to wszystko nie przypominało za grosz - wspomina Ewa Skibińska. - Każdy chciał zagrać Gombrowicza i Ritę, doszło do tego, że Krzysiek obiecał to czterem aktorom i czterem aktorkom, w czym zorientowaliśmy się parę dni przed premierą.

Skończyło się na tym, że nie było ani Gombrowicza, ani Rity, aktorzy mówili swoje prywatne dzienniki.

Eteryczny, niezdecydowany, nieobecny. Zanurzony w tekstach filozofów... To tylko jedna strona Garbaczewskiego. Jest też druga: miłośnik deskorolek, surfingu, smacznego jedzenia, kapitalnie dobranych ubrań, gadżetów. Nieugięty w swoich decyzjach.

- Kiedy zobaczyłem, jak pracuje w przeddzień generalnej, przypomniały mi się słowa Adolfa Hitlera: "Z przekonaniem lunatyka kroczę ścieżką przeznaczenia". Wszystkie decyzje, jakie podejmował, były trafne. W kontraście z autentycznym zagubieniem sprzed kilkudziesięciu godzin było to fascynujące - wspomina Klata.

- Słaby? - uśmiecha się Marcin Cecko.

- To pozór. Kiedy wejdzie na ścieżkę, nic go nie zepchnie.

Jelinek zamiast Dostojewskiego

Kraków, początek wieku. Krzysztof Garbaczewski, rocznik 1983, przyjeżdża z rodzinnego Białegostoku, studiuje zaocznie filozofię. Zajęcia co dwa tygodnie, dużo wolnego czasu. Chodzi z kamerą po mieście, namawia aktorów Starego Teatru (Sandrę Korzeniak, Piotra Skibę) do udziału w swoim filmie. Po zmontowaniu stwierdza, że reżyserię filmową sobie daruje. Zdaje do szkoły teatralnej.

- Zwróciła moją uwagę jego uroda nadwrażliwego chłopca. Kręcił się w okolicy Starego Teatru, był asystentem Krystiana Lupy przy "Factory 2". Nieśmiały, małomówny i wsobny. Kiedy szliśmy razem z Kazimierza na Rynek, nie powiedział do mnie ani słowa - wspomina aktor Jacek Poniedziałek.

Opole, 2008 rok. Potrzebne szybkie zastępstwo do wyreżyserowania "Chóru sportowego" Elfriede Jelinek w Teatrze Dramatycznym. Dyrektor Tomasz Konina przypomina, że rozmawiał w Krakowie ze studentem drugiego roku reżyserii. Zapytał go, co chciałby wystawić jako debiut. "Biesy". - Kupił mnie tym od razu. Jeśli ktoś tak ryzykuje, to albo nie wie, na co się porywa, albo jest totalnie walnięty i bezczelny - wspomina Konina. Tak Garbaczewski debiutuje w teatrze tekstem Jelinek.

Recenzje pierwszych spektakli były chłodne. Pisano, że interesujące, ale jeszcze niegotowe, nieposkładane, niejasne, brak komunikatywności i spójności.

- Zaintrygowało mnie, że ktoś robi tekst tak nieteatralny jak "Tybetańska Księga Umarłych" - wspomina Marcin Cecko pierwsze spotkanie we Wrocławiu. - Pojechałem na próbę generalną. Najpierw zobaczyłem aktorów, którzy wychodzili z sali, krzycząc, że nie mogą już z tym ch... pracować. Potem ujrzałem Garbaczewskiego odpalającego papierosa od papierosa. Próbował zawzięcie coś ogarnąć. Pomyślałem: o, jest facet z pasją! Potem w knajpie gadaliśmy z sześć godzin o grach komputerowych, w końcu dotarliśmy i do teatru. Łączyła nas chęć zerwania z patosem wydarzenia kulturalnego, postrzeganie teatru jako czegoś, co nie musi być gotowe, co może być oparte na błędzie. Jakiś czas potem zaproponował, bym napisał tekst na podstawie "Odysei" Homera.

Aktor Paweł Smagała: - Wiedziałem, że w Opolu gram główną postać, Telemacha, ślepego poetę. Ale nic więcej. Cały pomysł polegał na tym, żebym tego nie udawał. Na głos pytałem aktorów na scenie: co mam teraz robić? Wyjść, zostać? Metoda Krzyśka się sprawdziła.

- Siedząca obok mnie krytyczka "Frankfurter Allgemeine Zeitung" była zachwycona i powiedziała, że to, co proponuje Garbaczewski, to zupełnie nowy język teatralny - mówił Poniedziałek w "Notatniku Teatralnym". - Mnie zachwyciło użycie tych wszystkich gadżetów z technologicznego śmietniska naszych czasów - gier komputerowych, dziwacznych zabawek, instrumentów, kabli, jarzeniówek, plastikowych rurek. Niezwykła jest umiejętność Krzyśka wplatania w artystyczne dzieła banalnych przedmiotów dnia codziennego, na które zazwyczaj nie zwracamy uwagi, a które w jego sztukach dostają nowe życie. Na przykład stare kasety wideo. Zachwycił zjawiskowy Paweł Smagała. To było takie swobodne aktorstwo, niewysilone, niewyduszone, niewypracowane w każdym słowie i geście.

Tłumacz

Recenzenci podkreślają, że bohaterowie jego spektakli są zawsze młodzi i zagubieni w świecie bez hierarchii. Próbują znaleźć dla siebie miejsce w świecie, z którego wielcy ojcowie odeszli. Działają indywidualnie lub zbijają się w grupy, stada i plemiona, tworząc kulturę i sposób komunikacji niezrozumiały dla kogoś z zewnątrz. W takiej grupie pracuje też Garbaczewski: - Moich współpracowników łączy to, że mają nieograniczoną wyobraźnię. Wszyscy. Aleksandra Wasilkowska robi scenografię, Svenja Gassen - kostiumy, Robert Mleczko i Marek Kozakiewicz są odpowiedzialni za wideo, Jacqueline Sobiszewski i Bartek Nalazek - reżyserzy światła, Jan Duszyński i Julia Marceli - muzycy i kompozytorzy.

Najważniejszy jest Marcin Cecko. To on pisze Garbaczewskiemu teksty. - Przypominają boksera i trenera. Krzysztof jest jak bokser, który walczy na ringu [teatralna próba - przyp. red.]. Schodzi do narożnika, a tam już czeka Cecko i daje uwagi. Krzysiek wraca na ring i wyjaśnia sytuację - śmieje się Klata. - Krzysiek potrzebuje tłumacza z polskiego na polski, bo sam wypowiada się tak enigmatycznie, że aktorzy go często nie rozumieją.

Teraz wszyscy pracują nad "Hamletem". To nie będzie opowieść o chłopcu, który wrócił z Wittenbergi z książką; raczej z telefonem przy uchu. Hamlet Garbaczewskiego unika decyzji: wobec Ofelii, matki, ojczyma, ducha ojca, przyjaciół... Pielęgnuje swoją bezwolność. - Patrzy z fascynacją na wszystkich, którzy mają siłę, potrafią podjąć decyzję. Tak jak my patrzymy dzisiaj na tych, którym na czymś zależało: na Kukiza, żołnierzy wyklętych. Jesteśmy zafascynowani dziarskością, wartościami, lecz wolimy wygodnictwo - mówi Klata. - Ale sam Krzysztof to też Hamlet. Praca nad spektaklem to hamletyczne odwlekanie decyzji, jak ma wyglądać, czekanie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji