Artykuły

Neapolitańczycy w Warszawie

Kierownictwo Teatru Pow­szechnego wybrało się w poszu­kiwaniu nowej sztuki do sło­necznej Italii. I to na samo jej południe - do Neapolu. Miesz­ka tam, gra, pisze najpopular­niejszy dziś komik i komediopi­sarz włoski de Filippo, znany w całym tym kraju, jako lubiany przez wszystkich "Eduardo".

Widziałem go przed niespełna rokiem w Rzymie i podziwiałem jego talent aktorski i siłę ko­miczną. Eduardo ma zawsze spokojną, opanowaną twarz, na­wet w najbardziej nieprawdo­podobnych sytuacjach. Tym bardziej śmieszy widzów. Hu­mor ten przypomina trochę Bustera Keatona, a u nas niezapom­nianego Michała Znicza.

De Filippo jest też znanym i lubianym we Włoszech kome­diopisarzem, i w teatrze, które­go jest dyrektorem, reżyserem i czołowym aktorem. Gra swo­je sztuki, objeżdżając często kraj ojczysty oraz wyjeżdżając nieraz, na gościnne występy za granicę, gdzie jest już dość znany.

W Warszawie grano przed kilkoma miesiącami z powodze­niem jego "Neapol miasto mi­lionerów". A teraz Teatr Pow­szechny wystawił "Filomenę Marturano". Niestety przedsta­wienie jest nieudane. Reżyser nie zrozumiał zupełnie intencji autora, fałszywie poprowadził aktorów i nic z tego nie wyszło.

"Filomena Marturano" jest komedią zatrącającą mocno far­są. Tymczasem w Teatrze Powszechnym widzimy na scenie psychologiczny melodramat o szlachetnej prostytutce, która została na starość zacną matroną, wyszła za mąż za bogate­go człowieka, z którym żyła od 25 lat i skłoniła go, by usynowił jej nieprawych synów.

Wszystko jest w tej ludowej komedii nieprawdopodobne, i de Filippo nie troszczy się wcale o to, aby cokolwiek uprawdopo­dobnić. Według jego intencji ma to być pyszna zabawa, w której im więcej niespodzianek i nieprawdopodobieństw, tym lepiej widzowie się bawią. Tra­dycja komedii dell`arte żywa jest po dziś dzień we włoskim teatrze, a szczególnie u de Filippa, który świadomie do niej nawiązuje. Jego sztuki trzeba więc grać szybko, lekko, wart­ko, wesoło, z "mruganiem" do publiczności, a nawet z pewną dozą improwizacji, a nie pogłębiać je psychologicznie, analizować i szpikować podtekstami, dramatyzować, jak to uczyniono w Teatrze Powszechnym. Trze­ba je grać po prostu tak, jak sam Eduardo. A przede wszyst­kim trzeba je grać w ten spo­sób, by były śmieszne, aby wi­downia naprawdę spadała z krzeseł ze śmiechu.

Szkoda rzetelnego talentu Zo­fii Tymowskiej dla fałszywie pojętej roli tytułowej. Juliusz Łuszczewski wyłaził ze skóry, aby rozśmieszyć publiczność jako Domenico Soriano, sprytnie zaciągnięty przez Filomenę do ołtarza. To jednak nie jest rola dla niego. Brak mu owej siły komicznej, a tekst, i reżyser niewiele mu dopomogli. W sztu­kach de Filippa grają głównie sytuacje - a te były w war­szawskim przedstawieniu niecie­kawe i aktorzy przezabawnie w nich umieszczeni - a ci byli dość słabi. Najbardziej przypo­minał włoski teatr swym tem­peramentem i stylem gry Teo­dor Gendera w roli Riccarda, jednego z trzech synów Filomeny.

Bilans tego spotkania z tea­trem zachodnim, jest więc nega­tywny nie tyle ze względu na fałszywy wybór sztuki, ile ze względu na jej niezrozumienie i wadliwą inscenizację. Okazuje się, że nie wystarczy wiedzieć, co grać z zachodniego repertua­ru, lecz trzeba też wiedzieć, jak grać. Oto nowa trudność dla nieobytych z tą literaturą reży­serów i aktorów.

A ponadto jeszcze jedno pyta­nie: czy włoska literatura dra­matyczna - to tylko de Filippo?' A co z Pirandellem? Co z Ugo Bettim, tak cenionym i często grywanym dziś na zachodzie? Czyżby kierownictwa naszych teatrów zupełnie o nich zapom­niały?

Polskie teatry sięgnęły wresz­cie po sztuki pisarzy Zachodu. To dobrze. Musi to ożywić nasze życie teatralne i wzbogacić re­pertuar polskich scen. Już dziś zresztą wiadomo, że będziemy jeszcze w tym sezonie nieraz oglądać sztuki współczesnych pi­sarzy francuskich, angielskich, amerykańskich. Liczne teatry zapowiadają premiery utworów Anouilh`a, Montherlant`a, Wil­dera, Caldwella, Becketta i in­nych znanych pisarzy Zachodu.

Jest tylko jedno "ale". Wiadomo, że każdy mądry cukier­nik daje pierwszego dnia praktykantowi tyle ciastek, aby się nimi przejadł. Wówczas uczeń nie będzie go w przyszłości, okradał i nauczy się odróżniać dobre od złego. Ta terapia wydaje mi się w dziedzinie teatru nieco kosztowna i niezupełnie celowa. Sądzę, że nie musimy teraz dawać naszym widzom bez ładu i składu sztuki zachodnie, aby ich nauczyć odróżniać do­bre od złych. Dobre sztuki pisa­rzy zachodnich są nam bardzo potrzebne, jeśli zaś chodzi o słabe, to mamy dosyć własnych. Musimy więc nauczyć się wy­bierać, zanim się nam przejedzą. I to jest dziś chyba główne zadanie kierownictw literackich naszych scen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji