Artykuły

Antoni Słociński: Teatr powinien uczyć widza spoglądania na siebie

Od niedzieli toruński Teatr Baj Pomorski świętować będzie jubileusz 70-lecia. Rozmowa z Antonim Słocińskim, aktorem i reżyserem, który w latach 1980-1988 był dyrektorem Teatru Baj Pomorski.

Wciąż chodzi Pan na wszystkie premiery?

- Oczywiście.

Jak Pan, człowiek miłujący tradycyjny teatr lalkowy, odnajduje się w nowoczesnych spektaklach wykorzystujących multimedia?

- Obecny dyrektor Baja Pomorskiego Zbigniew Lisowski jest w nich zakochany. Dla mnie multimedia to takie metaformy. Zbyt często wykorzystuje się je tylko po to, aby zrobić coś inaczej. W "Makbecie" Lisowskiego to, co najważniejsze w tej sztuce, zostało zepchnięte na dalszy plan. Gdzie jest Makbet? Miota się po scenie. Metaforma jest ważniejsza. Zbigniew Lisowski jest świetnym fachowcem, ale czasami brakuje mu aktorów do realizacji swoich pomysłów. Takich, którzy potrafiliby mocno oddziaływać na widzów.

Gdy w 1980 roku stanął Pan na czele Baja, miał Pan trudniejsze zadanie...

- Po latach pracy m.in. w Krakowie i na Śląsku trafiłem do Teatru Polskiego w Bydgoszczy, co nie było dobrym rozwiązaniem. Żona pracowała w "Nowościach" i codziennie dojeżdżała do Torunia. Po dwóch latach postanowiłem przenieść się do teatru w Płocku, ale to zezłościło szefa mojej żony - Zefiryna Jędrzyńskiego. Był oburzony, że chcemy wyjechać po tym, jak on w 1978 roku najpierw załatwił jej mieszkanie na Rubinkowie, a później telefon. To właśnie on wpadł na pomysł, aby puste stanowisko po kierowniku literackim w Baju Pomorskim obsadzić właśnie mną. Objąłem je w dość szczególnych okolicznościach...

Proszę opowiedzieć.

- W teatrze był konflikt romansowo-towarzyski. Bardzo dobry reżyser lalkowy pracował w Baju Pomorskim razem z żoną, przez którą doszło do rękoczynów z dyrektorem teatru. Reżysera zwolniono. Dyrektor naczelny nie znał się na kulturze, bo był nauczycielem. W tej sytuacji w 1980 roku dostałem propozycję, aby zostać kierownikiem artystycznym. Długo się nie wahałem. Kiedy jednak później obejrzałem kilka przedstawień, byłem przerażony.

Dlaczego?

- Spektakle grane były rzadko i tylko w niedzielę. Poziom był rozpaczliwy. Aktorzy czuli, że coś jest nie tak, ale im bardziej starali się to poprawić, tym było gorzej. Widownia unosiła się ku górze, a aktorzy grali na obniżeniu. W efekcie wszyscy skupiali się na ich wystających głowach zamiast na lalkach. Publiczność w pierwszych rzędach siadała normalnie na rozłożonych fotelach. W środkowej części sali zajmowali już podniesione do góry siedzenia, a ci pod koniec siadali na samych oparciach. Inaczej nie widzieliby lalek. Zdecydowaliśmy się na remont, który trwał kilka miesięcy. Pierwsza premiera w nowych warunkach odbyła się

13 grudnia 1980 roku. To był "Czarodziej ze Szmaragdowego Grodu". Ja zaś po odejściu dyrektora naczelnego przejąłem jego funkcję.

Trudno było po zmianach zdobyć zaufanie publiczności?

- W latach 80. magnesem była muzyka. Postanowiliśmy to wykorzystać. Nie było spektaklu bez piosenek. To był pewien klucz do doboru repertuar. Ale nie jedyny. Już wcześniej jako dyrektor i kierownik artystyczny Teatru Zagłębia w Sosnowcu zdałem sobie sprawę, co jest najważniejsze dla widza. Od antyku każdy z twórców walczył o poprawę myślenia.

Literatura opiera się na prostym podziale - jest coś złego i coś dobrego. W teatrze pomagamy widzowi w wyborze tego dobrego albo straszymy czymś złym. "Dziewczynka z zapałkami" to piękna bajka, ale ma nieszczęśliwy koniec. Gdy dzieci na niej nie zapłaczą, to będzie źle. Takie spektakle chcieliśmy robić.

Edukacyjne?

- Dokładnie tak. Teatr powinien uczyć widza spoglądania na siebie. Kilka lat później otrzymałem dzięki temu przepiękny plon. W urzędzie popierano moje działania. Gdy w Białymstoku powstała szkoła kształcąca lalkarzy, od razu ściągnąłem pięciu aktorów. Załatwiłem im nawet dokumenty stwierdzający, że władze wojewódzkie zobowiązują się w ciągu trzech lat dać im mieszkanie. Z telefonem. I rzeczywiście tak się stało, ale trzeba było wszystko wychodzić i całować w rączki.

Taki teatr kształtowania postaw zdał egzamin?

- Tak. Postanowiłem zrobić coś jeszcze. Zaproponowałem cykl prezentacji jednogodzinnych bajek w szkołach. Aktorzy nie byli zadowoleni. Twierdzili, że to będzie poniżające, gdy przyjdzie im grać dla maluchów. Namówiłem ich pieniędzmi. W ciągu pięciu lat zagraliśmy ponad dwa i pół tysiąca szkolnych przedstawień. Wymusiłem na aktorach, aby zawsze na koniec rozmawiali o danej sztuce z dziećmi. Pewnego razu zapytano ich - "Co jest najważniejsze w teatrze?" "Kurtyna", "Muzyka", "Lalka" - odpowiadano. Gdy zrobił się szum, nagle ktoś krzyknął "Nie!". Cisza. Wtedy padła krótka, ale jakże piękna odpowiedź: "My".

***

Niedziela z Bajem

> g. 12 - róg ulic Szczytnej i Szerokiej - czytanie bajek

> g. 12.45 -spod teatru ruszy parada, która przejdzie ulicami starówki

> g. 13-30 - amfiteatr Baja Pomorskiego - koncert "The Best of Baj".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji