Artykuły

Życie według Filomeny M.

WIDZ chce rozrywki, więc dajmy ją mu - zgo­dnie twierdzą nasze teatry i robią, co mo­gą, by nas trochę rozwese­lić. Miniony weekend przy­niósł na trójmiejskich sce­nach dwie premiery - "Fi­lomeny Marturano" w Tea­trze "Wybrzeże" i "Żołnie­rza Królowej Madagaskaru" - w Teatrze Muzycznym. Obie pozycje spod znaku "lek­kich, łatwych i przyjem­nych", a każda zabawna na swój sposób. O "Żołnie­rzu...", którego pokazano wczoraj wieczorem, - jutro napisze szerzej. Dziś zaś - garść uwag po sobotniej premierze na naszej najwię­kszej scenie dramatycznej.

"Filomena Marturano" pochodzi z 1946 roku, jest dziełem zmarłego przed siedmiu laty włoskiego komediopi­sarza, aktora i reżysera Eduardo de Filippo.

Humorystyczne efekty osiąga autor za pomocą pro­stych środków komicznych, takich choćby jak sytuacje, słowo, element zaskoczenia, kontrast. Ale pod tą zewnętrzną warstwą komicznych perypetii, które są udziałem bohaterów sztuki, kryje się myśl głęboka i wcale nie frywolna. "Filomena Marturano" - to taka w miarę zabawna, choć chwilami sentymentalna i liryczna przypowiastka o życiu. O miłości we wszystkich jej barwach i odcieniach, o skomplikowa­nych realiach uczuciowych, o kobiecej wierności i spry­cie, o przemijaniu i pewnej prostej filozofii dającej się streścić słowami "rodzina - ponad wszystko". Bo tę za­sadę wyznaje właśnie Filo­mena, wieloletnia konkubi­na Domenica Soriano, od którego pewnego dnia po­stanawia wyegzekwować swe prawa i obmyśla szczegól­ną "zemstę". "Komediodramat" - to zapewne bliższe jest charakterowi sztuki niż "komedia".

Jak jednak taki "komediodramat" z włoskim w dodatku rodowodem przedstawić dzisiaj, u nas, tak by było i śmiesznie i po trosze re­fleksyjnie? Trudne to zada­nie i odniosłam wrażenie, iż nie zdołali go sobie pre­cyzyjnie wyznaczyć realizatorzy gdańskiego spektaklu. Reżyserowi Markowi Okopińskiemu wyraźnie zabrakło pomysłu - klucza, czyli opowiedzenia się za jakąś jednorodną koncepcją i kon­wencją. Na scenie więc, jak w życiu, jest poważnie bądź mniej serio, czasem błyśnie jakiś rzucony w stro­nę widowni dowcip (na te­mat Opery Bałtyckiej na przykład), czasem "mrugnie się" do publiczności gagiem lub epizodem bliskim paro­dii lub pastiszowi, by po chwili przejść w nastrój ckliwy z nutą melodramatyczną. A najgorsze, że nie ma w tym owego południowego żaru ani dynamizmu, że 3-aktowy spektakl zwyczaj­nie się dłuży, a finał cele­bruje się nazbyt długo.

Konwencją tego o czym wyżej, jest nie tylko ślamazarne tempo, ale też inter­pretacja postaci, obciążona tym właśnie "niedookreśleniem" konwencji. Filomenę gra Halina Winiarska, obdarzając swą bohaterkę dumą i godnością damy. Partne­ruje tej Stanisław Michalski, a Domenico w jego wy konaniu - to spragniony czułości "pantoflarz'' udający buńczucznego "pana i władcę". O ile każdą z tych postaci z osobna bez za­strzeżeń można zaakcepto­wać, to niestety ten duet jakoś nie brzmi, przynajmniej do trzeciego aktu. Może kontrasty i sprzeczności za mało zostały tu "wygrane"? Pro­sta sprawa natomiast z bo­haterami zdecydowanie charakterystycznymi, niekiedy zabawnie przerysowanymi jak Diana (Ewa Kasprzyk), Lucia (Izabela Orkisz), czy Alfredo (Henryk Sakowicz). Humor wnoszą też synowie (Jacek Godek, Przemysław Babiarz, Dariusz Darewicz), płaczący mecenas (Florian Staniewski). Wraz ze służącą Rosalią (Teresa Lassota) wkracza zaś atmosfera cie­pła, bezinteresownego przy­wiązania oraz przyjaźni.

Premierowa publiczność biła brawo, nagradzając ser­decznie wszystkich z Filome­ną - Haliną Winiarską na czele. W kuluarach jednak nie ukrywano rozczarowania przedstawieniem. I zachwy­tu nad scenografią autor­stwa Anny Rachel...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji