Artykuły

Kaskadowa koloratura urwana w pół

Opera ostatnio zajmuje się głównie samą sobą... Tak było w przypadku poprzedniej prapremiery w warszawskim Teatrze Wielkim ({#re#12888}"The Musie Programm"{/#} Roxanny Panufnik), tak jest w "Ignorancie i szaleńcu" Pawła Mykietyna.

Podstawą libretta tego utworu jest dramat Thomasa {#au#255}Bernharda{/#}, który pcha nowy dramat muzyczny (w tym przypadku to chyba lepsza nazwa gatunkowa niż "opera") w stronę gry brzydotą, makabrą, by nie powiedzieć turpizmu. I w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego, i w muzyce Mykietyna rzeczywiście poetyka "ostro całowanego tasaka" jest obecna, jeśli nie dominująca. A całość to jednak przede wszystkim gra - i z tradycją, i z rozmiłowanym w niej widzem.

Skóro akcja kręci się wokół Primadonny - Królowej Nocy, to oczywiście muszą wystąpić rozmaite odniesienia do "Czarodziejskiego fletu". Jest więc i dosłowny cytat, wariacja na temat i cytat pozorny (zmiana tempa fragmentu arii Tarnina prawie uniemożliwia jej rozpoznanie). W inscenizacji pojawiają się również sceny z Mozarta - zabawny pastisz pierwszej sceny (z wężem), na ekranie widać potwornie kiczowatego Tarnina a la faraon (Jacek Laszczkowski). A dwie, chyba najmocniej naładowane emocją sceny, opierają się na ariach Królowej Nocy: Primadonna (Olga Pasiecznik) wplata je w swoje repliki w "scenie gniewu" i dwa razy śpiewa je prawie w całości. Urwane w pół szaleńcze koloratury mówią najsilniej. W całości muzyka bywa nużąca, czego bynajmniej nie należy traktować jako zarzut, wszak opowiada o potwornie nużącym życiu, jakie wiodą wszyscy bohaterowie. Obawiam się, że bez takich wykonawców jak na prapremierze, dziełko Mykietyna może być trudno znośne. Na szczęście na scenie pojawili się świetni aktorzy, którzy potrafili uniknąć pretensjonalności, choć tak tu o nią łatwo. Jonathan Peter Kenny - świetne brzmienie kontratenora! - jako Doktor słodko wyśpiewuje instrukcję sekcji zwłok, nie stając się przy tym perwersyjnym zwyrodnialcem, tylko przy okazji kochającym operę i Królową Nocy. Jerzy Artysz - największy (niech się nie obrażą inni) gentleman polskiej sceny wokalnej - gra tu ślepego Ojca alkoholika, w którego dramat można uwierzyć, a nie tylko wzdrygnąć się na widok degenerata. Forma wokalna Artysza jest znakomita (śpiewa nawet dźwięki, których jako baryton w zasadzie nie powinien). Stanisława Celińska (Pani Vargo, garderobiana) nieco za bardzo przypomina mi w I akcie samą siebie grającą sprzątaczkę w 300 estradowych składankach, ale drugi akt to rekompensuje.

Wszystkie wysiłki byłyby na nic, gdyby nie wielka Królowa Nocy. To jej historia - i osobowość - jest najważniejsza. I taka jest Olga Pasiecznik. Skupiona, odważna... Bo jakiej odwagi trzeba, by się obnażyć i wiarygodnie poużalać się nad losem Primadonny, którą się skądinąd jest. Dla zatarcia granicy między tekstem i rzeczywistością, śpiewacy obcojęzyczni niektóre kwestie podają w swoich językach-Pasiecznik po ukraińsku, Kenny po angielska.

Kruchutka, niezgrabna, emocjonalnie rozchwiana Śpiewaczka przeistacza się na naszych oczach w piękną i silną Królową. I chyba za to nienawidzi i publiczności, która tego od niej wymaga, i samej siebie. Nie może być sobą. Musi być Królową, Divą. Pasiecznik koloratury śpiewa bosko. Ale potrafi też zgasić głos, histeryzować. Tylko jedno, pretensjonalne słowo, pasuje do jej roli-kreacja!

Słowa uznania dla zespołu muzycznego i najodważniejszego polskiego dyrygenta Wojciecha Michniewskiego, który w dodatku gra siebie samego na scenie.

Co w końcu powiedziano o operze? Jest sztuczna, ale piękna, choć kryją się za nią niepiękni ludzie. I choćbyśmy atakowali estetykę, jak najsłuszniej pokazywali publicznie wątroby, to i tak właśnie Królowa Nocy pozostanie prawdziwie porywająca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji