Artykuły

Ignorant i znawcy

Jestem na operze Pawła Mykietyna "Ignorant i szaleniec", którą na kameralnej scenie Teatru Wielkiego wystawił Krzysztof Warlikowski. Kolejny dramat Thomasa {#au#255}Bernharda{/#} o schyłku kultury europejskiej, tym razem pokazywanym na przykładzie opery. Śpiewaczka, która od lat wykonuje partię Królowej Nocy w "Czarodziejskim flecie" Mozarta, przeżywa kryzys. Tajemnicza choroba może ją pozbawić głosu, publiczność jeszcze o tym nie wie i domaga się karkołomnych koloratur. Każdy następny występ może skończyć się katastrofą. Muzyka Mykietyna jest doskonała: w pierwszej części oddaje napiętą atmosferę czekania w garderobie artystki na spektakl. Rozładowują ją wejścia komicznej garderobianej, którą gra Stanisława Celińska. W drugiej jest już po przedstawieniu, opadły emocje. Rozmowie bohaterów w restauracji przygrywa powtarzany w kółko motyw brzmiący jak muzyka z zepsutej szafy grającej. Na jego tle coraz bardziej pijani bohaterzy prowadzą muzyczny dialog na temat końca sztuki, a śpiewaczka snuje plany zerwania następnego spektaklu. Motyw kręci się coraz wolniej i ciszej, aż w końcu zamiera, a razem z nim wygasa przedstawienie. Dowcipny, świetny spektakl, który zaskakuje od strony aktorskiej: śpiewacy u Warlikowskiego stali się aktorami dramatycznymi, nie tracąc nic z muzycznego wyrazu. Parę dni później czytam recenzje i przecieram oczy. - Nie ma niespodzianek, muzyka nie wzbogaca tekstu - donosi "Rzeczpospolita". - Monotonia - kwituje "Gazeta". "Rzeczpospolita" ubolewa, że Bernhard nie zaskoczył: "Kto zna jego teksty, ten znajdzie tu wszystko to, co może cenić lub odrzucać". Proszę, taki wielki pisarz, a wciąż pisze to samo. Na liście zarzutów znalazły się także: obsadzenie w roli Doktora kontratenora (bo za dużo było kontratenorów w ostatniej dekadzie), sztampowe aktorstwo Stanisławy Celińskiej (bo "po raz kolejny ogrywa schemat garderobianej") oraz brak profesjonalizmu u aktora grającego kelnera (bo "nalewał wino do jeszcze nieopróżnionych kieliszków"). Zrozumienie w oczach recenzenta znaleźli tylko Mozart i Olga Pasiecznik. "Gazeta", bardziej miłosierna, zarzuca śpiewakowi nazwiskiem Jonathan Peter Kenny, że ma kłopoty z językiem polskim: "z jego śpiewu można zrozumieć zaledwie co piąte słowo".

Przyznaję, w świecie opery jestem ignorantem. Recenzenci operowi mają nade mną przewagę. Wiedzą, ilu kontratenorów śpiewało w ostatniej dekadzie w Warszawie i jak się nalewa wino do kieliszków. Wiedzą, że Mozart to lepszy kompozytor niż Mykietyn, a Olga Pasiecznik to lepsza śpiewaczka od Stanisławy Celińskiej. Ja, który z trudnością odróżniam koloraturę od koloru i kontratenora od kontrabasu, mogę tylko z szacunkiem skłonić głowę i obiecać, że już nigdy nie pójdę na współczesną operę. Teraz będę chodzić wyłącznie na polecane przez krytykę arcydzieła operowe, takie jak "Straszny dwór", w których można zrozumieć każde słowo, kelnerzy nalewają wino we właściwym momencie, a Stanisława Celińska nie gra garderobianej, bo takiej roli tam nie ma.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji