Nie możemy stać w miejscu
- Mamy dwa obowiązki. Wobec dzieła, by pokazać je w takim kształcie, w jakim zostało napisane w przeszłości, oraz wobec współczesnego widza, aby tamto dzieło objawiło mu nową treść, tu i teraz - mówi MARIUSZ TRELIŃSKI, dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie.
Dwie wizje Opery Narodowej. Teatr Wielki w Warszawie: konflikt między dyrektorami wynika z odmiennych pomysłów, których nie da się połączyć w spójną całość.
Rz: Czy w tym teatrze da się zrealizować własny program artystyczny?
Mariusz Treliński [na zdjęciu]: Jesteśmy po trzech premierach bardzo dobrze przyjętych przez krytykę i publiczność. Przed nami "Wozzeck", potem "Cyganeria", powstająca w koprodukcji z Operą w Waszyngtonie, wieczór baletowy Jiriego Kyliana i "Czarodziejski flet" w inscenizacji Achima Freyera. Dopinamy plan na następny sezon, ale wobec zaistniałych faktów trudno byłoby podejmować zobowiązania, za które nie bylibyśmy odpowiedzialni.
W Operze Narodowej ma więc miejsce konflikt wizji?
Kazimierz Kord: Jest jedna wizja, a z drugiej strony - chęć wpłynięcia na nią. Przychodząc tu, wyraźnie określiliśmy przestrzeń, za którą ma odpowiadać każdy z nas. Dyrektor Treliński - za dobór premier i realizatorów, za to, jaki teatr ma powstawać i kto ma go tworzyć. Do mnie należy strona muzyczna, ale stałem się entuzjastą jego pomysłów, bo choć spieramy się o szczegóły, dostrzegłem w nich właśnie całościową wizję.
Czyli chcecie panowie robić na narodowej scenie teatr autorski?
MT: Nam chodzi o maksymalne rozszerzenie oferty. Trzeba zlikwidować ogromne braki repertuarowe. Tu od dawna nie grało się Glucka, Janačka, Brittena, Berga, Szostakowicza. Ale chcemy robić teatr zróżnicowany, dlatego po "Wozzecku" będzie "Cyganeria". W przyszłym sezonie planujemy "Orfeusza i Eurydykę" Glucka w koprodukcji z Operą w Waszyngtonie, "Niebezpieczne związki" - balet Krzysztofa Pastora, a Walery Giergiev ma przygotować "Lady Makbet z mceńskiego powiatu" Szostakowicza. Na Scenie Kameralnej chcemy kontynuować cykl "Terytoria" - miejsce poszukiwań i eksperymentów. Wydaje się, że po sukcesie "Curlew River" Brittena ludzie uwierzyli w tę scenę, bo bilety na kolejne premiery sprzedaje się świetnie.
KK: Chcemy włączyć naszą operę we wspólny światowy krwiobieg. Temu służy zaproszenie najwybitniejszych twórców, takich jak Marc Minkowski, Walery Giergiev i Keith Warner.
Koncepcja dyrektora polegać może również na doborze realizatorów w podobny sposób myślących o teatrze.
MT: Cały czas chodzi nam o ideę spotkania indywidualności, które doprowadzą do równowagi elementów w tak skomplikowanej materii, jaką jest teatr muzyczny.
KK: Dlatego właśnie Achim Freyer robi ze mną "Czarodziejski flet", a Krzysztof Warlikowski z Jackiem Kaspszykiem "Wozzecka". A Andrzeja Wajdę zaprosiliśmy na spotkanie z Andrzejem Kreutzem Majewskim podczas nowej realizacji "Halki". I w tym sensie jest to teatr autorski wielu indywidualności.
Dla publiczności o gustach konserwatywnych czy też dla widzów szukających inscenizacyjnej nowoczesności w operze?
KK: Warszawa ma jedną dużą scenę operową i nie powinno się ograniczać jej repertuaru ani do nowego, ani do tradycyjnego, tylko umiejętnie szukać równowagi.
MT: Mamy dwa obowiązki. Wobec dzieła - by pokazać je w takim kształcie, w jakim zostało napisane w przeszłości, oraz wobec współczesnego widza, aby tamto dzieło objawiło mu nową treść, tu i teraz.
A jak rozumiecie powinności narodowej sceny wobec rodzimych dzieł?
MT: Mamy w repertuarze najważniejsze opery: "Halkę" i "Straszny dwór" Moniuszki, "Króla Rogera" Szymanowskiego i "Ubu króla" Pendereckiego, ale też zamierzamy pokazywać, co dzieje się w polskiej muzyce tworzonej dzisiaj. W Operze Narodowej trzeba mieć odwagę dostrzegania rzeczy nowych i kreowania debiutów.
KK: W przyszłym sezonie planujemy też sylwestrową galę, na którą chcemy zaprosić największe polskie głosy, które zyskały uznanie na świecie.
Czy takie plany da się zorganizować z niereformowalnym od lat organizmem teatralnym?
MT: Działalność artystyczna opery to jedynie 11 procent budżetu. Dzięki systemowi koprodukcji i stałej współpracy, jaką zaproponowały nam opery w Waszyngtonie, Los Angeles, Frankfurcie i Petersburgu, te koszty są stale zmniejszane. Uzyskujemy pomoc sponsorów. Cała reszta leży w gestii dyrektora naczelnego. To musi być zdolny menedżer, który przestarzałą strukturę potrafi dostosować do zupełnie nowych realiów.
KK: Nie wolno nam zapomnieć o podstawowej rzeczy: teatr jest tym, co istnieje na jego scenie.